poniedziałek, 24 grudnia 2012

(37) B.N.


Podróż

A podobno jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?)
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy,
w kurzu z wegla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w ktorymżeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: "gdzieś pan był tyle lat?"
"Wędrowałem przez głupi świat".
Więc na górę szybko po schodach.
Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
I brat, co miał okarynę.
Potem umarł na szkarlatynę.
Właśnie ojciec kiwa na matkę,
że już wzeszła Gwiazdka na niebie,
że czas się dzielić opłatkiem,
więc wszyscy podchodzą do siebie
i serca drżą uroczyście
jak na drzewie przy liściach liście.
Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie
Blask świeczek złotem zasnuwa,
a z kąta, z ust brata, płynie
kolęda na okarynie:

LULAJŻE, JEZUNIU,
MOJA PEREŁKO,
LULAJŻE, JEZUNIU
ME PIESCIDELKO......

Konstanty Ildefons Gałczyński

***

To ostatnie Święta w domu, w którym się wychowałam. Ostatnia Wigilia w miejscu mojego dzieciństwa, gdzie wszystko przypomina babcię Alę i dziadziusia Genia.

ten rok jest przedziwny...

Wszystkim życzę Pięknych Świąt! Bądźcie dla siebie dobrzy!

sobota, 22 grudnia 2012

(36) ogłoszenie

Już trzeci raz doprowadzam ten chlew do stanu Bożonarodzeniowej stajenki. Z krótkotrwałym skutkiem, ponieważ zawsze chwilę potem robi się szopka. Co odgruzuję kawałek blatu lub innej powierzchni poziomej, to w błyskawicznym czasie zostaje ona zalana wszystkim, co leży dookoła, zgodnie z zasadami ruchów Browna. Przyroda, jak wiadomo, nie lubi próżni. Największymi mistyfikatorami owych ruchów są, nie trudno zgadnąć, bracia eM. Zauważam i powieka mi drży, jak na wolne i czyste przestrzenie wpływają szachy, skaczące żabki, karty piłkarzy, farby, kredki, pisaczki, lizaczki, ciasteczka, cukierki, papierki od cukierków, talerze, szklanki, chrupki, ciuchy do prania, ciuchy do schowania do szafy, pionki, samochody, pierdoły, pierdołki, pierdółeczki, a wszystko to spowite delikatną warstewką świeżo wygenerowanego kurzu. Skąd to się bierze do cholery?! aaaaaaaaAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!  Dość!
Postanowiłam ich związać jak wieprzki. Sznurem do wieszania prania. Zakneblować kalesonami. Zakaz żarcia po kątach, bo żrą jak świnie przy korycie, nie będzie zmywania naczyń, zakaz kruszenia, śmiecenia, zero zabawy, bo porozrzucane zabawki zero wszystkiego, bo brudzą ubrania, zero łażenia, bo brudzą podłogę. Zero sikania i używania armatury, bo wiadomo co. Zakaz wrzasków i bicia się, zakaz wyrywania sobie i bratu kłaków, bo znowu trzeba będzie zamiatać, zakaz broczenia krwią z nosa, bo podłogi już czyste.
Podczas, gdy synowie leżą spętani w pralni, ja poważnie zastanawiam się nad oddaniem ich do adopcji do czasu gdy na niebie blyśnie wigilijna gwiazda. Po krótkim namyśle, ale chwilowo bez żalu, jestem gotowa dodać w gratisie Małża.
Ktoś chętny?




poniedziałek, 17 grudnia 2012

(35) aberracja

Trochę już żyję na tym łez padole, ale zawsze Codzienność potrafi znienacka wychynąć zza rogu, by swym dzikim wrzaskiem UAAA!!! powalić mnie z nóg. Robi tak raz po raz, chyba po to, by nie uchodzić w moich oczach za mdłą, niewyraźną i banalną.
Mim jeździł sobie od kilku dni na krzywych Gaussa temperatury. Co się trochę unormowała w ludzkich rejestrach, to znowu zaczynała wciągać wirtualne sanki na poziom normalnej temperatury kota. Kot dobry na nerki, Mim mniej. Może dlatego, że zbyt ruchliwy i nie można się nim obwiązać. 
Mim od wspomnianych kilku dni był pod baczną cenzurą medyczną. Moją. Kolejna życiowa konowalska rola obok siostry piguły (wtłaczającej prochy bezpośrednio do przełyku), ponętnej sanitariuszki (umilającej małżowe chorowanie, ba! u mężczyzny raczej agonię), krwawego chirurga (tamującej własnymi rękami bryzgający łuk brwiowy Mata), szpitalnej kuchary i salowej. Posesja zamienia się w zależności od potrzeb i okoliczności w przychodnię pediatryczną, geriatryczną, urologiczną, izbę przyjęć, izbę tortur, izbę wytrzeźwień. Wróć. Tej izby jeszcze nie przerabialiśmy, ale życie pędzi, a dzieci rosną... Ups, rzekłam. Czuję jak Codzienność wbija mi w plecy wzrok jak sztylety, słyszę jak zaciera swe suchołapki zapamiętując świetny pomysł na umilenie przyszłości.
Obserwuję więc Mima na okoliczność wykluwania się innych złowieszczych symptomów galopującej, jak podejrzawałam, infekcyji. Hm. Nic. Zero. Nul. Do czasu jednak. Mimo, że za dnia żaden inny symptom nie chciał dołączyć się do niezdecydowanej ciepłoty ciała, to perwersyjnie dołaczył w nocy. Mim łka żałosnie, że pić i że boli. Boli okrutnie kark. Słowa "boli" i "kark" ułożyły się w mych myślach w uplecioną z wijących się jak tubifex oślizłych ciał drobnoustrojów diagnozę "zapalenie opon mózgowych". Dalszą część nocy spędziłam na desperackim uwieszaniu się na wskazówkach zegara, popychaniu ich siłą woli i mentalnym kopaniu. Bladym świtem byłam tak zmęczona jakbym pół nocy rąbała drwa tępym toporkiem.
Rano wypuściliśmy się z bloków startowych. Tolkienowski to widok- poły płaszcza rozwiane niczym peleryna, wiatr porywa kosmyki jasnych włosów, które tańczą w powietrzu jak plereza Meduzy, lico blade  zmrożone nieludzko, w jednej zgrabiałej ręce księga czarnoksięska z czarnym jak smoła napisem "Książeczka zdrowia dziecka", w drugiej powiewające dziecię płci męskiej w czapce z pomponem, w innych rejonach krainy nazywanej trywialnie bąblem.
Wpadamy do Świątyni Zdrowia, a tam już na wejściu dostaję w twarz dwoma wielkimi tablicami z objawami meningokokowego zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych osobno dla dzieci i dla młodzieży. Oj jezusicku. Spędziliśmy 40 minut wijąc się na wycieraczce i robiąc ekwilibrystyczne uniki przed chmurami mikrobów wydobywających się z zakażonych dróg oddechowych czwórki brykających małoletnich. Jak zwykle doznałam wizualizacji jak wgryzają się swymi haczykowatymi zębiskami, żółtymi pazurami u wszystkich dwunastu nóg i zaświniają swą ropną wydzieliną różowe i nieskalane śluzówki mego drugorodnego. Pobiłam przy okazji rekord świata w długości bezdechu niemalże osiągając poziom umiejętności foki Weddela. Mordor, zaprawdę Mordor, powiadam wam.
Kapłanka Zdrowia dopuszcza nas wreszcie przed swe oblicze. Po serii nieodzownych medycznych obrządków odrzuca hipotezę, jakoby Mim miał coś z głową. Ufffffff, no kamień... Dowiaduję się jednak, że stetoskop szepnął narządowi słuchu kapłanki nowinę, jakoby w oskrzelach Mima siedział dychawiczny potwór. Podobno zapalenia tego organu u małych dzieci nie muszą powodować erupcji zewnętrznych objawów. Omaryjko.

Po raz enty więc jestem pod kołami wielkiej i żelaznej kolei losu. Śmiga nade mną, a ja rozpłaszczona pod jej tłustym brzuchem leżę i myślę, jak to życie plecie. Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej. I jakie to dziwne doświadczyć, kiedy to jedna rzecz nieoczekiwanie staje się czymś zgoła innym niż się spodziewaliśmy.





czwartek, 13 grudnia 2012

(34) 12.12.12.

Wyjątkowy dzień uczciliśmy gorąco i kolorowo. Mim ma 38C, kosz kipi zielonymi chusteczkami, a ja buchnęłam czerwonym fajerwerkiem z nosa. Na to dictum moje ciśnienie gwałtownie wzrosło, co w konsekwencji pobudziło przedsionki do serii nieskoordynowanych i nerwowych wyskoków. 
W taki dzień wypada ponoć podsumować to i owo, a i dzień swą datą ku temu nastraja. Dzień wyjątkowy- taki, co to wpada na nas raz na sto lat.  Drugiego takiego nie dożyję. I to kładzie się kolejnym cieniem na moje samopoczucie, bo mam wrażenie, że z racji lubości liczb, ominęło mnie coś wyjątkowego. Bo ominęło. Od kilku dni pamiętałam bardzo intensywnie, by spojrzeć na zegar o godz. 12.12. i zapamiętać jako omen na cały następny rok i stulecie, co w tym poniosłym momencie robiłam. Trzymałam się planu, dopóki nie zaczęłam sprzątać. Zerkam na zegarek- 11.46, zerkam po raz drugi- 12.29. No ja pytam kiedy?!  Jakim cudem?! Godzina X zastała mnie na szmacie. Ok, przyznaje, zatraciłam się. Nie w tej jednej czynności mam ku temu skłonności. Jak coś robić, to na 100%. Już w momencie błyśnięcia pomysłu o świątecznych porządkach trzeba było mi usiąść i poczekać aż przejdzie.

Podsumowań czas zatem. W pajęczą sieć Skorpiona wpadło mniej lub bardziej przypadkowo grono Czytelników, którzy wspólnymi siłami dokonali półtora tysiąca odsłon. Zaczłonkowały sie 3 osoby. Serwery odnotowały, że mniej więcej po 700 wejść dokonali Polacy ramię w ramię z Amerykanami. W mniejszości są Rosjanie, Niemcy, jeden wierny czytacz z Francji, Grecji, Kanady, Anglii, Włoch, Holandii i egzotyczny Malezyjczyk. Panie i Panowie- dziękuję! Jestem bardzo ciekawa kim jesteście. Jest mi bardzo miło, że wpadacie. Podejrzewam jednak, że blogger ma serwery w słonecznej Kalifornii, które używane są jako wiatrak po publikacji każdego posta. Podejrzewam również, że serwery znanego portalu z grą o ślimaku Bobie mają swe siedlisko w pobliżu rzeczonych wiatraków.
 Co prawda Małż ostatnio wraca trochę później z kamieniołomu, ale nie podejrzewam, by wylatywał po kryjomu na Zachodnie Wybrzeże w celu podkręcenia statystyki. Chociaż cera, faktycznie, jakby smaglejsza. Hm.

***

P.S.
Chciałam uprzejmie donieść, że zarówno Nostradamus, jak i Majowie pomylili się. Koniec świata nastąpił wczoraj. Mój kalendarz mi to oznajmił, po wyrwaniu kartki 12.12.12. pojawiła się data 18.12. Uff czyli nie tak źle, to tylko sześciodniowa przerwa. Jestem pierwszą cudownie ocalałą. Czyż to nie wyjątkowy dzień?  
Uczciłam go wysyłając Małżowi dykteryjkę:





Po półgodzinie Małż dzwoni- otrzymałem Twojego maila.



poniedziałek, 10 grudnia 2012

(33) i Ty możesz zostać...


klik!

***

Powoli zmierzcha. Na dworze coraz mroźniej. O tej porze najpiękniej prezentują się płatki śniegu wirujące w snopach świateł reflektorów aut i sklepowych witryn. Piękne, ale późne piątkowe popołudnie nie nastraja do spacerów. Tym bardziej dziwi samotna przygarbiona postać młodego człowieka sadzącego wielkie kroki przez zaśnieżony chodnik. Chrup! Chrup! Chrup! Śnieg wpada mu za kołnierz, osadza się na ramionach i okularach. Przy prawym nauszniku lekko wykręcona śrubka, ale od czego mądra głowa i blistr po apapie. Plus dwie dłonie o smukłych palcach, które nie z takimi rzeczami sobie już radziły. Poprawiają teraz pętle szala, które poluzowały się powiewając na mroźnym wietrze. Wysoki siedemnastolatek wchodzi do oświetlonego  wnętrza i z ogromną przyjemnością wdycha ciepły zapach drukowanego papieru. Lubi tu być. Lubi ten klimat, zapach, dźwięki. Ach, tylko te okulary! Zimą są wyjątkowo dokuczliwe. Palce niedbale przecierają zaparowane szkła.
Chwilę później chłopak uśmiechając się lekko, znika za zakrętem tuląc pod pachą małe zawiniątko.

***

Światło lampki oblewa blat jego biurka. Zza pochylonych pleców dochodzi odgłos klikania w klawiaturę. Kilka znaków, rzut oka na monitor, kilka znaków, głowa w bok. Po chwili dźwięk drukarki. Już.

Jakie to swoją drogą proste i zaskakujące jednocześnie. Myśl wybucha w glowie, przepływa przez rece ku palcom, by delikatnie wystukać prawidlowy rytm na tam-tamach. Sygnały dymne pojawiają sie na monitorze, przepływaja zwojami do drukarki, ktora wypluwa je w postaci namacalnej. Myśl. Idee fixe.
Działanie na okrętkę, a jakże szybkie... 

Zza pleców dochodzi szelest papieru. Odgłos nożyczek krrr krrr, stukot obcasika długopisu w papier: pik-pik  dwie kropki. Gotowe.

 ***

Szelest papieru. Otwieram białą jak śnieg kopertę...


Kartka z życzeniami, a na niej dwie kropki stuknięte obcasikiem :)
Niech się spełniają!


W kalendarzu Edycji św. Pawła 365 mądrych zdań. 
Moją niepisaną tradycją jest to, że zawsze zaczynam przeglądanie od karty z datą moich urodzin, traktując słowa tam zawarte jako wskazówkę wybraną w ten jedyny dzień właśnie dla mnie. A tam...



Zatem- DZIĘKUJĘ PAWLE :)


piątek, 7 grudnia 2012

(32) sekrety nocnego życia Małża

Mogę być dumna. U mego boku conocnie leży Mistrz Świata w Szybkości Zasypiania. We własnej osobie. Aktualny rekord wynosi 19,79sek. Ha! Ktoś jest lepszy? Wontpiem. 


Hop! do wyrka!

Małż kładzie się na bokobrzuchu, inaczej nie potrafię nazwać tej pozycji, wtula czaszkę w gniazdo poduchy, po czym mogę już rozwieszać taśmy z napisem Uwaga! Budowa. Przejście drugą strona ulicy. Niestety, z racji nadmiernej ilości decybeli, sama uczynić tego nie mogę, gdyż musiałabym wygryźć dziurę w ścianie i przeczołgać się do pokoju chłopaków.
Rzeczą dziwną, która zawsze wywoływała u mnie napad osłupienia w koalicji z wytrzeszczem oczu, jest to, że odgłosy wydobywane z paszczy Małża wpływały zawsze kojąco na proces zasypiania potomstwa. To, co u mnie budzi skrajnie ludobójcze zapędy, na nich działa wręcz narkotycznie. Małż niejednokrotnie zostawał oddelegowany w charakterze pozytywki do wydania dzieciuff Morfeuszowi. Zawsze skutkowało. Chociaż z perspektywy czasu sądzę, że synowie mogli po prostu tracić przytomność.

Zauważalne było, iż Małż niejednokrotnie budził się w stanie pogorszonym w stosunku do stanu sprzed snu. Skarżył się zawsze na drętwienie trzech środkowych palców u rąk, naprzemiennie raz prawej, raz lewej. Dziwne to uczucie objawiało się na trasie- miejsce w łokciu, które czyni prąd- palec fakof z tendencją do rozwidlania się w kierunku wskazywacza i serdecznie bezobrączkowego. Nawiasem mówiąc, mój palec też jest bezobrączkowy. Stwierdziliśmy parę dni po ślubie, że Apart robi obrączki zbyt wysokiej próby, co skutkuje pojawianiem się rys i zagłębień na kajdanach, a to w konsekwencji uszczuplało w znaczącym stopniu zasób urody tychże. Wobec powyższego insygnia złożone zostały do domowego skarbca.

Ad rem.
Dziwne te bóle zasiały we mnie ziarno podejrzeń o podżeranie fundamentów zdrowotnych Małża przez jakiegoś chorobnika. Może jakieś porażenie, zmiany w kręgach, uciski, stwardnienie rozsiane, demienilizacja albo rak. Dochtory zbadały kręgosłup rtg i naocznie, zbadały odruchy, bezdechy (Małż musiał spędzić noc w warunkach szpitalnych, spętany kilometrami okablowania, które zostało połączone z szeregiem mierników i urządzeń, a tych z kolei na pół kroku nie odstępował pan technik. Pan technik radził nie przejmować się rurą na twarzy i cykaniem przyrządów, a w żadnej mierze tym, że będzie całą noc bacznie obserwował Małża z wręcz intymnej półmetrowej odległości. Cóż full service, jednak nie wiem czy przyznałabym lokalowi chociaż dwie gwiazdki.

Efektem tych medycznych peregrynacji była diagnoza, że Małż śmiało może konkurować z F16 w zakresie ilości wytwarzanych decybeli, ma zdrowy sen, z rzadka tylko przerywany krótkimi, nieszkodliwymi okresami bezdechu. I tyle.
 A, no i jeszcze jedno- gdy leży na brzuchu, ma nie trzymać rąk w górze, bo wtedy drętwieją mu trzy palce.

Małż ponadto w porze nocnej jest bardzo podatny na sugestie i zachcianki. Różne. Już po trzeciej prośbie pójdzie zrobić picie potomstwu, a nawet Małżowinie, a za pierwszym szturchnięciem przestaje chrapać. Co prawda na jakieś 5 sekund, ale zawsze proces można powtarzać. Drugorodny, gdy boi się w nocy, nigdy nie woła mnie do siebie do łózka, zawsze ojca. Tralalalala! Ti dam! Co prawda to ja muszę dać sygnał do opuszczenia łoża, bo tylko ja słyszę wszystko nawet przez sen. Ale dzisiaj Małż wykrzesał ze mnie o 4 nad ranem szczery wybuch śmichu. Słyszę, Mim cichutko i melodyjnie woła taaaaaaaatooooooooo.
Procedura ruszyła. Łokciem w podżebrze, ciało małża łapie kontakt z rzeczywistością, wyskakuje z łoża przyjmując postawę "baczność!", mózg jeszcze nie nadąża. Przytomne usta powtarzają to co mózg śni: "Tak, tak, najlepiej! Spuścić męża z linki!"

Aż bojam i wstydam się pomyśleć co mu się śniło!


(31) my name is Bond. Mim Bond.

Leżę z Chustką i chustką. Jeszcze drzwi wejściowe (dlaczego nie wyjściowe, achhhh ta gościnność) nie zostaly otwarte, a juz słyszę monolog Mima.

- To nie był Mikołaj, tylko jakies dziecko. Mały był taki. Nie miał brody, to znaczy miał, na gumce. Jak mówił, to zdejmował. A jak kiwał to rękaw  miał czarny, no jaki czarny? Powinien być czerwony. I mały taki, no chyba dziecko, bo kto? No kto jest taki mały? Tylko dziecko. No i nie przyszedł do szkoły, on tam już BYŁ. No więc nie przyjechał, nie przybył, nie przyszedł. Był już.

i dalej głos płynie juz z łazienki razem z wodą, panta rhei:

-prawdziwy nie mógł przyjechać, to pewne. Ten to był Podróba. Fałszywiak. Pfff.
Poza tym dostałem Pierścień Mocy. Wkładam na palec i co? I NIC! A miałem się zmienić w Gormita. Dobrze, że się nie zmieniłem. Mat, Ty myłeś ręce? AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!! NIE MYŁEŚ!!! Nie dotykaj mnie!!! Masz bakterie!!!!!!!!!!!!!!
Nie mogę Ci tego wytłumaczyć, no bo tego...eee... bo zapomniałem co chciałem powiedzieć.

:P



wtorek, 4 grudnia 2012

(29) o trzech deszczach cz.3

rys.Magda Pawełkiewicz-Sakowska

trzeci
.....

prowadzi ją
wzdłuż rzeki po jezioro i dalej w las
w las
głębiej
i jeszcze
byle dalej od świata
byle dłużej
w poszukiwaniu wskazówek
których nie da się pchać do tyłu

tak bardzo chciałby jej dotknąć
że dłonie zamyka w klatkach kieszeni
niebieskich
jak jej spojrzenie
przecież to kolor przyjaźni

w Iranie to kolor żałoby

nie może zostać banitą

w tym samym lesie
czas zatoczył koło trzy razy
stoją naprzeciwko siebie
mogą tylko patrzeć
siła odśrodkowa wdusza ich w przeciwległe krańce
odległość jest constans ciągle dwa promienie

z hukiem i kroplami

wpadają pod koszulę

w kamienną wnękę z tętniącym srebrem
próba Tollensa na żywym sercu
cud najprawdziwszy

odbijając się od zimnej tafli
mówiła a jednak nie kamień

.......

odchodzili

a deszcz zmywał w nich dokładnie wszystko
bardzo powoli i skutecznie
najpierw pozbawiał ich konturów
by wypłukać barwy
i grunt spod nóg na wiele lat

potem nie było już ich

nawet klaksonu samochodu
jak trąby Jerycha

oto zamknęło się niebo

ukrzyżowani dwoma MM


sobota, 1 grudnia 2012

(28) o trzech deszczach cz.2

rys.Magda Pawełkiewicz-Sakowska

drugi
.......

wpadli na siebie
i w siebie
nie wiedząc czy niebo i morze jeszcze istnieją
istnieją

i jeszcze ten głos
i wcale nie sarnie spojrzenie

morze wzbiera
niebo huczy
niezmiennie od wieków

wokoło sztorm i ciemność
okamgnienie
zagłada ludzkości
Atlantyda

pośrodku ich wyspa
dokładnie tyle ziemi ile przykrywają stopy
na niej dwie wieże ze zrośniętych ciał
z wirem pod wspólnym dachem
i jego myśl nie puścić steru
ostatniej szansy na ratunek

przecież wiesz staliśmy tam sami i nadzy wszyscy już utonęli

w gąszczu

on mówi że będzie padać
ona że są zielone
drzewo nachyla się ku nim
mości gniazdo z konarów

kolczyki z kropel i iskier
zmieniane co sekundę
tak pięknie wyglądasz w deszczu

jak to robi że deszcz jej nie moczy
potrafi chodzić między kroplami
cud najprawdziwszy

...

za lasem
brama z dwóch tęcz
po jednej dla każdego

przechodzą

w przyszłość

na niewieczną pamiątkę


piątek, 30 listopada 2012

(27) o trzech deszczach cz.1


rys.Magda Pawełkiewicz-Sakowska

 pierwszy
...

wracali
w jej oczach szmatka z nieba
w jego haust morskiej wody
ona boso on nie miał śmiałości
w zielonych spodniach przecież to kolor nadziei
w białych koszulach tak czystych jak ich dusze
przejrzystych
aż widać karmin ognistych serc
splecione ręce
i włosy
i życie

nad głowami pęka nabrzmiała lipcowa chmura
wylewa swe wnętrze

ona wspina się na palce by dosięgnąć ust
on schylony jak do modlitwy
w złożonych rekach jej twarz
na ofiarę

krople tańczą na rzęsach
jak pięknie wyglądasz w deszczu
spływają po włosach i twarzach wprost do ust
zmieniając się w wino
cud najprawdziwszy

szum deszczu w głowie
głośne oddechy
i żar pod warstwą mokrego płótna
świat skurczony do granic skóry

tonęli
utonęli

w objęciach i ulewie

...

a naokoło deszcz zmywał dokładnie wszystko
bardzo powoli i skutecznie
najpierw pozbawiał konturów
by wypłukać barwy
i grunt pod nogami na wiele lat

potem nie było już nic

tylko klakson samochodu
jak trąba Jerycha

oto rozwarło się niebo

ukoronowani dwoma MM


poniedziałek, 26 listopada 2012

(26) już mężczyzna

Nie wiem, czy dzieje się tak wszędzie, ale u nas kołdry są najcieplejsze w poniedziałkowe poranki. Efektem zalegania pod furą pierza jest nasz trucht do Alma Mater dziatek (notabene jakaż dewaluacja określenia Alma, które w dzisiejszych czasach kojarzy się najprędzej z Mekką nabywców artykułów spożywczych!)
 Trójca gna do szkoły. W imię matki i synów. Mat cwałuje z przodu, przygnieciony do ziemi stukilowym plecakiem i wyrzutami sumienia (po południu jego rodzicielka odkryje, że nie napisał wypracowania z polskiego), wlecze WF-owy worek po trotuarze i kuśtyka. Wczoraj umilił wszystkim niedzielny wieczór tnąc w powietrzu hołubca zakończonego efektownym szpagatem, do którego przyczynkiem była mokra łazienkowa podłoga. Brzęk tłuczonej szyby w drzwiach był tak donośny, że nie zdziwię się, gdy jutro zapukają do nas przedstawiciele Niebieskiej Linii. Muszę przyznać, że Anioł Stróż Mata ma pełne ręce roboty.
 Mim, co nie jest zaskoczeniem,  nie jest obładowany jak dromader, jego potwór uczepił się moich, nadwątlonych wiekiem i trudami dnia codziennego, pleców. Bez wątpienia Mim poradzi sobie w życiu. Drobi kroczki i przeczesuje teren wyimaginowanym detektorem metalu w poszukiwaniu kapsli. Kapsle to słabość Mima odziedziczona po Macie. Pamiętam jak lat kilka wstecz w czasie beztroskich wakacji wybraliśmy się w rejs stateczkiem po Świnie. Stateczek okrążał malowniczą wysepkę Karsibór, następnie Świna wypluwała go na chwilę w toń Bałtyku, po czym zasysała nas z powrotem. Na początku beztroskiego rejsu Mat wyniuchał na półce piwo, którego kapsla jeszcze nie spolował. Nieskrępowanie w te słowa zatem: "Mamo, kup sobie to piwo, musisz być dziś napita!". W około zrobiło się cicho, stałam samotnie smugach świateł reflektorów, z sekundy na sekundę stawałam się coraz cięższa od zawieszanych na mnie dziesiątek oczu.
Ad rem:
Mat momentalnie wtopił się w szkolną ciżbę i z gracją rozmył się w powietrzu. Mim i ja - za rączkę, podchodzimy do szafek. Rozbierantus, wrzucam potwora na barki syna, daję buziaka. Och...
-Poczekaj, wytrę Ci nos. 
Smarku-smarku, buzi, paaaa.
Patrzę, a w oczach Mimka łzy. 
Biedny Mim, łzy rozstania. Ach... Przytulam go w akcie matczynego oddania i solidarności rodzinnej.
Nad uchem słyszę głos cedzony bez ruchu warg:

- NIE RÓB MI OBCIACHU!

-Ach, że buzi i że tulę, no tak, przepraszam, masz już w końcu 6,5 roku.

-NIE, ŻE SMARKAM PRZY KOLEGACH!!!

Słowo daję, że podczas drogi do klasy Mim zdążył urosnąć o co najmniej pół metra, przejść mutację i zapuścić zarost.

czwartek, 15 listopada 2012

(25) wąż

Mim odrabia pańszczyznę. Dzisiaj rozmowy edukacyjne na temat zwierząt domowych i opieki nad nimi.
Zadanie nr ileśtam- połącz w pary cienie zwierząt. Opowiedz o zwierzęciu, które zostanie bez pary. Jadymy z koksem..  Pies do psa, kot do kota, papuga do papugi, chomik do chomika (tu były dywagacje czy to aby nie szczur po amputacji ogona). Stanęło na chomiku. Tadam, kto zostaje sam? Wąż. Mim włącza hydraulikę ocząt, wypuszczając je na 10 centymetrowych sprężynach i zawiesza je nad kartką.

-Jak to wąż? Wąż w domu?!

-Ano tak. I węże trzymają po domach.

Opowiadam o różnicach między akwarium a terrarium, najpopularniejszych gadach które są trzymane w mieszkaniach. No, pole zaorane, trza teraz siać.

-Mimku, teraz Ty opowiedz jak trzeba się opiekować wężem w domu?

-Trzeba mu codziennie robić masaż stóp.

środa, 14 listopada 2012

(24) 100 lat

Dziś obchodzę urodziny. Szerokim łukiem. I głównie na drutach i w eterze. Nie było wielkiego tortu z pęczkiem świec. Był mały serniczek ze świeczką sztuk jeden wybraną przez konesera Mima. Była laurka od potomstwa, oryginalny kwiatek doniczkowy pod tytułem zygokaktus i 5 drożdżówek nabytych drogą kupna osobiście przez Mata za jego osobiste zaskórniaki. Mim, jak to Mim- podpiął się pod brata. O moje dziatki, chwała Wam i dziękczynienie! Mim indywidualista poświęcił dzień na pisanie listu do Świętego Mikołaja. Co z tego, że 3 tygodnie za wcześnie. Taki  miał feel dzisiaj.


Ale, ale- od początku.

Miałam barrrrrdzo napięty plan na dziś: ubrać się szałowo, wymalować również w ten deseń. Wykąpać tudzież pachnieć. Machina poszła w ruch. Start.
Dryyyyyyyyyyyyyyyń. Telefon, na drutach z Madzią 10 minut, po czym na drugich łaczach dryyyyyyyyyyyyyyń sister Maminy. Po króciutkiej, 20 minutowej wymianie zdań i uczuć, dryyyyyyyyyyyyń dokończyłam przerwaną rozmowę z psiapsiółą. Niestety, już po 70 minutach musiałyśmy kończyć konwersację, gdyż zbliżała się pora zwrotu potomstwa przez placówkę oświatową. A ich mać wciąż bez makijażu, zapachu i ogarnięcia. W miedzyczasie jeszcze dyyyyyyyyyyyyń ciotki dwie, dryyyyyyyyyń ciotka z wujciem, dryyyyyyyyyyyyyyń kuzynka i kilka mejlowych życzeń. Między dryyyyyyyyyyyń a dryyyyyyyyyyyń wrzuciłam obiad na stół no i bach, niepostrzezenie Małż wiernułsja z pracy, banku plus cukierni. Po "coś" z cukierni ja zrobiłam ku niemu dryyyyyyyyń, oszywysta, bo przeca czasu nie mam ni grama. Usiedliśmy nad sernikiem i kawką, gdy wtem dryyyyyyyyyyyń. Ha! nienienie telefon. Do drzwi wejściowych dryndanie. Patrzę zza firanki- bezdomny. Trapery na nogach, spodnie dresowe nad kostkę, powyżej wyziera blada włochata łydka, na przeciwległym krańcu zwieńczenie z wełnianej góralskiej czapeczki, wszystko zakutane w tweedową jupkę sprzed 4 dekad, w ręce koszyk wiklinowy. Elegancki nawet. Damski. Dryyyyyyyyyń. Choleraż, jaki namolny. No dzisiaj nie otworzę, kaski brak. Dryyyyyyń. No dobra, niech będzie, mam 2 zyla.

-A co tak długo teścia nie wpuszczasz, hę?

wtorek, 13 listopada 2012

(23) 1,2 list/opadł

Mój Dzień Zmarłych w tym roku zaskoczył mnie. Zaczął się 29.10 i trwa. Intensywnie. Ewoluuje i czyni dobro. 
W tym roku jest to dla mnie mimo wszystko święto żywych.
Śmierć i jej świadomość zbliża nas do siebie.
Każdego dnia cierpliwie szlifuje moje kanciaste komórki i układa w całość.
Wpasowuje mnie w teraźniejszość.
Teraźniejszość łagodnieje, by przelać się miodowym leniwym strumieniem w przyszłość.
Czuję, że pasuję i przybieram kształt naczynia.

Jestem szczęśliwa

Nie boję się.

Dziękuję Chustko.

Nie myślę, że to koniec.
Myślę, że to nie koniec.









środa, 31 października 2012

(22) feeder

Minęło 20 minut.

-Żeby rozkosz miała jeszcze większą słodycz, Małżowino- otulił mnie welwet z krtani Małża, który tym razem odnalazł mnie bez trudu.
Natenczas (fajowy wyraz) wjechało do mnie ciastko francuskie z jabzem. Nojacie.

Spodnie jęknęły.
Cicho być, zastanawiam się jak nazywa się ta dewiacja, kiedy tuczy się swoja kobitę?

(21) oblubienica

Małż wrócił z ośmiogodzinnej zsyłki. 

-O, tu jesteś!- odnalazł mnie, bystrzak.-jak się czujesz?- zażartował.

- Dobrze- zażartowałam.

-Cudownie wyglądasz z tym zalotnym lokiem, spójrz kupiłem Ci pomidory z potasem. I takie śmieszne stożki czekoladowe, facet wyprzedawał, bo są na skraju przydatności. Przyniosłem Ci też ulotki, zobacz, może coś chcesz. Są takie fajne podkładki i do masażu.

Hm, czy ja potrzebuję masująca podkładkę? Chociaż pomysł takiego mariażu jest nęcący, nie powiem.

Moje spodnie też są na granicy przydatności. A prawie nowe, no popatrz.

(20) lekcja fizyki

Wiele rzeczy ważnych dzieje się w łóżku. Na przykład kolejne tournee po bezkresach wyobraźni. 

- Mamo, a co jest na świecie najmniejsze? -pyta Mim.

- Powiedziałabym, że cząsteczka, gdyby nie to, że w cząsteczce są jeszcze protony, neutrony, a wokół nich szaleją elektrony...Kwanty to najmniejsza porcja energii.- Nie oszczędzam nigdy synów, jeśli chodzi o ciosanie mózgów. W mojej głowie zaczynają wirować jakieś strzępy wiedzy o kwazarach, małych karłach, oplecione cudnie wijącymi się tęczowymi  fraktalami. Przepędzam je jednym mrugnięciem. Mam tylko nadzieję, że fizyka, od kiedy miałyśmy ostatnią randkę, nie zmieniła radykalnie swych poglądów, choć po wpadce z Plutonem wszystko jest możliwe.

- Kwant? Oooo to ja mam kwanty energii. kwanty szybkośći i kwanty siły! Czuję właśnie, że mam dużo kwantów szybkości! Pokazać?

Zachichotałam wewnetrznie wyobrażając sobie sypiące się  spod bosych stóp Mimka snopy iskier.

- A ja jakie mam kwanty, jak myślisz?- ciągnę za mały język.

- Ty? - zaczął lustowac mnie bardzo uważnie, z lekką nutą litości jak mi sie wydawało...- Ty masz KWANTY WOLNOŚCI!

Łał. Jednak z tą litością nie zgadłam! Wolności rzekł! Poczułam wiatr w żaglach piżamy, poduszka zmieniła się w pierzastego cumulusa. Jak Felix Baumgartner- mogę wszystko, stoję 40 kilometrów nad ziemią.

- Bo jestes taka powolna, mamo.

Łups. Ziemia bezczelnie okazała się nie być tak daleko.

sobota, 6 października 2012

(19) romantico

Świeża sprawa, sprzed 10 minut.

Miejsce akcji:
łazienka.

Osoby:
bracia eM.

Zawiązanie akcji:
Mat zażywa ablucji, pławi się z lubością w ciepłych odmętach  i śpiewa. Mim siedzi i robi się lżejszy. Wiadomo, człowiek czasem musi, a towarzystwo lub jego brak podczas tej czynności jest Mimowi najzupełniej obojętne.

Akcja:
srebrzyste dzwoneczki drżą w gardziołku pierworodnego, pieszcząc uszy mimowolnych słuchaczy. Anielskie pienia Mata doznają perforacji rubasznym basowym wtrętem drugorodnego:

-Wąchaj mi puuuuuuuuuupę!!!!!!! wąchaj mi puuuuuuupę!!!!! Bo zrobię ci tam kuuuuuupę!!!!!

Koniec akcji.

Rozkoszne.

wtorek, 2 października 2012

(18) Mim akwarysta

Dzisiejszy seans wieczorny z Mimem, pytania konkursowe:

-Mamo, chciałbym glonojada. Albo rekina- Mim jest specem w dawkowaniu napięcia. -Albo najlepiej delfina, wieloryba albo inną rybę.

-Akurat delfin i wieloryb to ssaki. Oddychają powietrzem.

-No dobra, z tym mogę się zgodzić. Ale na pewno nie zgodzę się, że to ptaki!

Wchodzimy do półfinału.

-Mamo, a lubisz ze mną gadac przed snem?

-Oj, bardzo.

-Nooooooo, tak z godzinkę albo dwie najlepiej, co?

-...

 I pytanie finałowe:

-Mamo, a kupisz mi taką rybę ze skrzelami?

-???

- No, żeby nie musiała chodzić po wodę.

Oklaski, publika szaleje, aż płetwy bolą. Wygraliśmy 9h snu plus 1h gratis.

P.S. dla szczególnie dociekliwych: w wolnym tłumaczeniu Mim zapytał, czy kupię mu rybę, która nie będzie musiała wypływać na powierzchnię, by zaczerpnąć tchu.

:)

 
Bojownik Mimka.



(17) ranny

-Wstawać! Achtung! Ordung! Zaspaliśmy!
/Cholera, żal ich wywalać z ciepłych pierzastych zasp./

-Chłopaki, zlitujcie się, otwórzcie oczęta!!
/na dworze 6C/

 -Za późno chodzicie spać!!!
/wybuch/

Spod kołdry wypływa cichutki aksamit Mata:
-Mamo, gdybym spał dłużej byłbym taki ŚWIEŻY i mógłbym wtedy WSZYSTKO.

no comment :)

 

poniedziałek, 1 października 2012

(16) 15 października - Dzień Dziecka


Otwórz oczy. Wokół nas są Matki Aniołów. Przypatrz się.

Przy mnie mnie fruwa ich kilka:

Agnieszka... trzymała balonik z Jej duszą... Puściła po dziesięciu dniach. 

Ala... serduszko Jej Córeczki stanęło w progu. Chwilę się wahało. Potem pobiegło za Tatą.

Ania... najświeższa rana. Krwawi jeszcze obficie pod gąszczem zieleni. Szepcze i krzyczy na przemian... Śpiew córci staje się w CZASIEMIĘDZY na zawsze żywy...

Beata... w końcu wybaczyła chorobie. Wspięła się na górę, wzniosła ręce ku Niebu i macha Synkowi. 

Hania... jedyna, która nie wie, czy gdyby miało grób, byłoby chłopcem czy dziewczynką... i nie wiadomo już czy to najlepsze czy najgorsze z możliwych.

Mariola..  Jej duży mały Synek...

Magda...  Przyszedł. Miał zdrowe serduszko, nie spał pod feralnym drzewem, nie walczył z chorobą. Zajrzał i odszedł. Prawie spotkali się w zimnym domku przy szpitalnym dziedzińcu z moim Tatą. Akurat też wtedy tam był-nie-był... 


2009-09-02 10:55:09 napisała
...nigdy nie wtuliłam twarzy w ciepły, pachnący karczek...
nie wygiglałam.
nie uczyłam robić pa-pa ani kosi-kosi,
nie podniosłam ze zbitych kolan,
nie ucałowałam ałki żeby nie bolało....
nigdy nie kupiłam małego wymarzonego aucika-resorka,
nie prosiłam żeby po zabawie z psem umyć rączki....
nigdy nie zanosiłam do naszego łóżka, gdy śniły się koszmary...
nigdy nie widziałam jak z tatą gra w piłkę, ani jak puszcza samodzielnie zrobiony latawiec....
nigdy nie zaprowadziłam do przedszkola,
nie byłam na wywiadówce,
nie płaciłam sąsiadom za wybitą szybę,
nie urządzałam chłopięcego pokoju.....
Nie widzałam uśmiechu ani koloru oczu.........

dziś mija trzynaście lat jak nigdy nie widziałam........... 

..................


Czternaście istnień. Siedem Aniołów, siedem jeszcze ubranych w ciała. Myślę o Was częściej niż mówię. Myśli o Was wiele osób. Boją się pogłaskać Was po głowie, gdy ocieracie ukradkiem łzę w ten październikowy zimny ranek. Niezręcznie im patrzeć na Wasze zamyślone, smutne spojrzenie... Może spuszczają wzrok gdy spotykają się Wasze oczy.

Wybaczcie nam, nie wszyscy są tacy silni.

środa, 19 września 2012

(15) Obłoczek Aniel(s)ki cz.4



        Nadeszło lato. Pajączka dorosła i stała się Lady Pajęczycą. Mimo, że miała mnóstwo obowiązków, to zawsze znalazła chwilę, by przyjść do dębu, przytulić się do jego kory, w miejscu, gdzie po raz ostatni widziała Obłoczka i porozmyślać o nim.

 Tak było i tego pamiętnego dnia. Po drodze do dębu jaj zwykle nazbierała pęk fioletowych dzwoneczków, które dzwoniły przy najmniejszym ruchu każdej z jej ośmiu nóg. Dzyń! Dzyń! Dzyń!- pięknie zabrzmiały, gdy położyła je u stóp dębu. 

Takie dzwoneczki istnieją naprawdę!  Dostałam kilka od Pajączki :)



Wolno podnosiła się z kolan, a gdy uniosła wzrok, oniemiała z wrażenia. Na brązowym wybrzuszeniu, które owiewała codziennie swym ciepłym oddechem stał motyl tak piękny, że Pajęczycy zaparło dech w piersi. Jego lazurowe wielkie skrzydła mieniły się w promieniach słońca wszystkimi odcieniami błękitów. Wydawało się jej, że w niebieskich oczach motyla jest coś bardzo znajomego. Gdy zajrzał w cztery pary jej czarnych oczu, przeczucie jakie miała, potwierdziło się.
Motyl odezwał się i wszystko stało się jasne:
-Witaj Pajączko! To ja- Obłoczek. Właśnie przestałem być nieruchomą poczwarką przytwierdzoną do kory dębu. Dziękuję Ci, że nie zapomniałaś o mnie. Twoja wiara we mnie, nadzieja, że się spotkamy i miłość były tym, co utrzymywało mnie przy życiu i pomagało mi się rozwijać i przeobrażać. Pozwól, że teraz ja zrobię coś specjalnie dla ciebie. Trzymaj!- Obłoczek rzucił do nóg Pajączki czapeczkę od żołędzia- wskakuj do środka!
Ledwo Pajęczyca weszła do łupinki, Obłoczek lekko jak piórko oderwał się od ziemi i wzbił się w powietrze. Szybował wysoko, wysoko nad łąką, którą tak dobrze razem poznali…
Pajączka poczuła, że oto spełniają się jej największe dwa marzenia jednocześnie- aby mieć przyjaciela i by latać jak ptaki i owady, którym zawsze tak lubiła się przyglądać.
……..
        -O, nasi synkowie już zasnęli- szepnął Obłoczek, wysunąwszy się cicho zza liścia łopianu, za którym od dłuższej chwili przysłuchiwał się opowieści. Pogłaskał po głowie swą Żonę- Pajęczycę Anielkę- chodź, Pajączko, popatrzymy sobie razem na migoczące nad naszą łąką gwiazdy… :*   

..............

Koniec :)

wtorek, 18 września 2012

(14) Obłoczek Aniel(s)ki cz.3



    Pajączka postanowiła zabrać kuleczkę do domu. Jako, że nie miała przyjaciół, a bardzo pragnęła mieć choćby jednego, tak właśnie zaczęła traktować kuleczkę.
-Nazwę cię Obłoczek- szepnęła Pajączka.
Każdego dnia Pajączka mówiła do Obłoczka, woziła go po okolicy wózkiem, który specjalnie dla niego utkała z łodyżek turzyc i ptasiego puchu.

Pewnego razu, gdy zajmowała się cerowaniem swojej pajęczyny, a Obłoczek leżał w swym wózku… No właśnie! Gdzie jest Obłoczek?! Wózek był pusty! Pajączka gorączkowo zaczęła przeszukiwać wszystkie miejsca, które wspólnie odwiedzili. Zajrzała do mysiej nory i do gniazda os, szukała pod korzeniami rosochatego dębu i na brzegu strumyka…Nigdzie go nie znalazła… Usiadła zrozpaczona pod fioletowym polnym dzwoneczkiem. Dzyń! Dzyń! Dzyń!- rozległ się cudowny srebrzysty dźwięk. Pajączka zerknęła jednym oczkiem na kwiatek. Siedziała na nim piękna błękitna gąsienica pokryta aksamitnym, lazurowym futerkiem.

Szkic do ilustracji: Magdalena Pawełkiewicz-Sakowska

-Co się stało Pajączko?
-Ach, straciłam przyjaciela! Nie wiem, jak to się mogło stać, tylko na chwilkę spuściłam go z oczu!-chlipnęła.
-Przecież jestem, Pajączko! To ja, Obłoczek! Biegasz tak szybko, że nie nadążam za tobą!
-To Ty Obłoczku? Ale…jak to się stało? Wyglądasz zupełni inaczej! No i potrafisz mówić!
-Nie wiem, Pajączko, jak to się mogło stać. Przez wiele dni byłem w jajeczku, które znalazłaś. Rosłem i rosłem, aż wreszcie skorupka pękła i mogłem wyjść na świat. Nareszcie mogę z tobą rozmawiać i chodzić na własnych nogach! Teraz mam ich nawet więcej niż ty. Dziękuję ci moja droga za troskliwą opiekę, którą mnie otoczyłaś, gdy byłem bezradny w jajku.
Pajączka i Obłoczek byli najszczęśliwszą parą pod słońcem. Chodzili wspólnie na długie spacery, podczas których bez końca rozmawiali, co chwila wybuchając radosnym śmiechem.
Bardzo lubili bawić się przy rosochatym dębie. Jego kora była brązowa, spękana, pełna nierówności, szczelin i wybrzuszeń. Obłoczek bardzo lubił zwijać się w kłębuszek i turlać pomiędzy nimi z góry na dół.
Pewnego razu podczas jednej z takich zabaw Obłoczek przepadł…Pajączka szukała go cały dzień i całą noc, bezskutecznie… Już go nie odnalazła… Od tej pory na dowód, że ciągle pamięta o Obłoczku, w miejsce, w którym widziała go po raz ostatni, codziennie przynosiła bukiet świeżych polnych dzwoneczków. Nawet dąb zdawał się płakać nad Obłoczkiem i Pajączką, bo na jego korze pojawiło się nowe błyszczące zgrubienie.

cdn...