sobota, 14 kwietnia 2018

(261) O kobiecie, która zawróciła bieg rzeki kijem

     Uliczka skręcała łagodnie w lewo i obniżała swój bieg płynnie jak koryto górskiego strumienia. Maleńkie domy zrośnięte wspólną ścianą z kamienia stłaczały się po obu stronach niewzruszenie, grzejąc swe blaszkowate grzybie daszki w popołudniowym upale i próbując oddać nagromadzone ciepło skostniałym murom przez spoiny wapiennych żył. Skóra domów  z wyprażonych na słońcu kamiennych łusek grzała w plecy mężczyzn siedzących na ławkach przed każdym wschodnim wejściem, zachodnia strona pozostawała w zziębniętym cieniu. Kocie łapy ławek wysuwały i chowały pazury, i mrucząc z lubością, prężyły grzbiety pod dłońmi gładzącymi ich poręcze.
Małe okna porośnięte otoczakami patrzyły na ulicę wzrokiem bazyliszka i mrugały trzecią, mleczną powieką tiulu. Zza powieki wylewały się na ulicę, łza po łzie, życia mieszkańców, zagłodzonej mikroflory miasteczka i spływały suchymi kanałami burzowymi, plotąc historię, od wieków taką samą. Gdy umierali, chowano ich w piżamach, bo szli przecież na wieczny spoczynek, a nie na bal. 
     Na końcu cichej uliczki siedział skryba, machał drutami i plótł z niej andruty, które upychał ciasno w bibliotece. Mieszkańcy karmili się własnymi opowieściami i rośli jak na drożdżach. Nie chcieli znać nikogo spoza miasteczka, bo i po co? Byli samowystarczalni. Gardzili ichnimi, bo gorsi, mieli w poważaniu miasta ze szkła i stali, kto to widział, panie, żeby mieszkać w akwarium. Zimą ubierali się w puchate kożuszki z pleśni wyhodowanej samodzielnie w winnej piwniczce, gdzie warzyli piwo, którego sami nie mogli wypić, więc wylewali ukradkiem do zlewu. W piwnicach pachniało stęchlizną, wszystkim odbijało się wczorajszym. W miasteczku wszystkie lustra pokazywały wypaczony obraz. Kobiety miały podkowiaste usta, których kąciki obciążały niebieskie kamienie uwiązane na sercu. Każdego ranka kobiety wymiatały spod łóżek łzy na szufelkę i wrzucały do kufra z wianem, posag jak malowany. Związywały ciasno warkocze, by nie pękły na pół, by nie pojawiła się rysa na twarzy, rozpadlina, przez którą widać co mają w środku. Dlatego ich ściśnięta skóra była pomarszczona i matowa.

     Ignis Altero pojawiła się nagle. Jechała po ulicy jak burza, a wiatr wydymał jej czerwony spinaker koszuli. Spod metalowych kół dwukolca pryskały iskry, które dzieciaki z piskiem opon mózgowych chwytały w słoiki i karmiły słomkami przez cały wieczór. Pruła w dół, wychylała się na zakrętach, szurając kolanem o ulicę i  wysuwając w bok kij, przesuwała go po sztachetach płotów, robiąc w końcu wiele hałasu o coś. Po ulicach niosło się głośne: trrrrrrrrr! Waliła w parapety, budząc mieszkańców, tłukła krzywe lustra. Kocie ławki w popłochu dawały drapaka, a mężczyźni, sięgając bruku, pocierali obolałe zadki i drapali się w porośnięte szczeciną głowy. Podmuch dwukolca wzbijał w powietrze kłęby kurzu i powodował przeciąg od jednej bramy miasta do drugiej. Ulice wymiotło do żywego.

     Ignis przyjechała, by zabić skrybę.

     Jadąc z powrotem, widziała uśmiechnięte, piękne kobiety ubrane w kwieciste sukienki. Stały w progach jasnych domów, niektóre siedziały na pustych skrzyniach. Poprawiały przycięte włosy, z wdziękiem wspierając bose stopy na obrośniętych kwiatami skalniakach z niebieskich kamieni inkrustowanych tu i ówdzie łzami skurczonymi do wielkości diamentu.

     Śmiech Ignis oprawiony w ramy błyskał teraz bielą w miejscu, gdzie kiedyś mieszkał skryba. W bibliotece uruchomiono nowoczesną tkalnię, a materiały, które tam wytwarzali mieszkańcy stały się cenionym towarem eksportowym. Wyburzono część pustostanów, dzięki czemu można było budować warsztaty, dziedzińce i parki. Do miasteczka przyjeżdżali kupcy i turyści z odległych szklanych miast i zawsze częstowani byli herbatą, bo jak wiadomo, herbata jest dobra na wszystko. :)


***

No, to taka opowiastka na dziś, obrazek, który zakwitł mi rano na tylnym płatku mózgowia. A mogło być w sumie gorzej, bo oto co grozi od machania piórem. Są jakieś dodatki za pracę w warunkach szkodliwych?



     Poszłabym do kina na jakiś piękny film. Albo obejrzała coś w necie. Coś lekkiego, pięknego, ale nie naiwnego i bronciepanieboze pretensjonalnego. I żeby nie kończyło się źle, bo trochę mi już żyłka się napręża z wysiłku. Coś relaksującego, prawdziwego. Istnieje w ogóle taka kompilacja dla dorosłego?
Chyba proszę o bajkę na dobranoc. Tak, to coś takiego, tylko target inny :) Polecicie coś na porost dobrych myśli?

PS
O, coś takiego jak "Frida" z Salmą H. To apropopo prawdziwych.