wtorek, 22 lipca 2014

(135) Noce i dnie

     Niby wakacje, niby można się wyspać i niby człowiek powinien być wypoczęty, bo nie musi wrzucać tych żywych granatów z własnego DNA w budynki szkolne i zrywać się o 7 w nocy.

     Ależ! Już chciałam gasić światło, by obejrzeć śluzówki powiek, gdy moje oko zawisło na reportażu o Syrii. Półtorej godziny i pudełko chusteczek później, jedyne, na co miałam ochotę, to na pójście z transparentem "make love, not war" na miasto. Zdruzgotana i rozdygotana wstałam, odkryłam z litości Małża, umyłam ręce mydłem Aleppo, co wytrąciło mnie ponownie z homeostazy i łkając udałam się na poszukiwania czegoś bardzo szkodliwego do picia. GPS zlokalizował butlę coli zakitraną za chrupkami kukurydzianymi jakoś przed Gwiazdką. Nie pamiętam, który wariat zakupił ten odkamieniacz, ale z lubością wlałam w siebie dwie szklanice, jednym okiem macając etykietę w poszukiwaniu daty przydatności do spożycia. Jak długo butelka musiała spoczywać w sklepie, jak długo spoczywała u nas, by w stanie dziewiczym przetrwać do własnego krańca wyznaczonego przez producenta, pozostanie to tajemnicą paleontologów. Butla, faktycznie, jakby nadgryziona zębem czasu i kwasem fosforowym. Poczułam, jak mi się zawiasy w kolanach odrdzewiają. Przyjemne.
Położywszy się, policzyłam do miliona pięćset dwudziestu ośmiu i już przekraczałam most, gdy strącił mnie do morza świadomości dźwięk nader irytujący, coś jak skrobanie kociej łapy w pudełko na niestrawione resztki pokarmowe. Skrobie, skrobie, skrobie, jasny gwint, czy ja też tak skrobię w sedes, zanim?!
Przestało. Wstałam, by zutylizować  patrzę, w nocniku czyściutko. Szukam źródła dźwięku. Jest. Leży rozwalone na papierowym wachlarzu made by Mim i, nie uwierzycie, wachluje się, emitując dźwięki skrobawcze. To zapewne skutki uboczne coli.
Idę do łóżka, Małż w kokonie, odkrywam go jak Amerykę i już mam zasypiać, gdy Mim zaczyna krzyczeć. Wstaję, odkrywam Małża z litości, bo znowu w ułamku sekundy zakokonił się i cierpi upalne katusze, zalegam u Mima. Zrywam się na równe nogi, żeby nie zasnąć i szybko biegnę do łoża właściwego, by donieść te resztki snu. Małż, a jakże, bliski przepoczwarzenia. Na dworze jasno. Kocia łapa miesza w nocniku, skrob, skrob, skrob, zasypiam. Skrob se.

No i wstaję, noc to czy dzień. Małż kwitnący. Mat włazi na drabinę, by uratować wkopniętą tam piłkę, Mim sika szlauchem w niebiosa, kot pod pergolą wybiera 112. Żar z nieba leje się razem ze zwrotną wodą, piski, galopada, dzicz i swołocz.
Jeszcze tylko 5 tygodni i będę miała wakacje!


     A wychodząc omal nie potykam się o zwłoki przytargane pod mój próg przez Batmankę, kota z naprzeciwka. Obrazek Limy z komórką przy uchu przestaje być rebusem.