czwartek, 30 kwietnia 2015

(173) Leżąc w trawie

     Ciepło. Upał oblewa mnie jak złoty miód. Leżę w soczystym morzu chybotliwych traw. Wiatr mierzwi ich wierzchołki muskające niebo i chłoszcze nimi dupska puchatych chmur. Patrząc tuż znad powierzchni ziemi, wszystko ma inna perspektywę. Słychać jednostajne brzęczenie skrzydeł pszczół i muszek, które poruszając powietrzem, huśtają się na lince horyzontu. Dźwięki tak znane i sielskie, że uginają się pod nimi powieki. Dynamiczna cisza upleciona z odgłosów lata zawisa nad bezkresną oktawą traw. Nic nie muszę, donikąd się nie spieszę, po prostu leżę. Część mnie ulatnia się i unosi tuż nad łąką, część roztapia się i wsiąka w mięsistą ziemię. Wystrzelę pąkiem w mak, nakarmię wiechlinę. Tymczasem topię się w oceanie zieleni. 

fot. Ruud van Empel

     Przymykam oczy. Rozciągam się na ziemi tak, że wpełzam między każde źdźbło. Słońce przypieka brązową skórę, która staje się pod jego wpływem sucha, ściągnięta, ale pod spodem kryje pulsującą obietnicę spełnienia, esencjonalną wilgoć miąższu i życiodajne soki. Czuję przesuwające się po ciele lepkie spojrzenia dojrzałych kobiet i krótkie, wstydliwe zerkania młodych mężczyzn. Obchodzą mnie kołem, nie chcąc zakłócać intymnego procesu jednoczenia z naturą. Niekiedy ktoś podbiega do mnie bardzo blisko, na długość oddechu. Przesuwa nos tuż nad mym ciałem, prawie dotyka językiem, po czym odbiega odwołany damskim głosem. Patelniany skwar smaruje z bezzębnym cykaniem sprężynki w goleniach koników polnych.
      
     Po niebie przewalają się stada baranów, a ja leżę i pasę je. Pilnuję wężyka mrówek, słucham podziemnego źródła penetrującego wnętrza poliuretanowych rur. Nasłuchuję nurtu miejskiej Lete, w której mój kres. Ale to za chwilę, do pierwszego deszczu, może dwóch. Tymczasem patrzę w siebie, w bogate wnętrze możliwych wiązań. Rozwiązań chemicznych. Filozofii bytu. Skąd się tu wzięłam? Echem uderza we mnie odpowiedź bezkresnego kosmosu: z czarnej dupy.

     
    Tak pewnie rozmyśla kupa w miejskim parku, bo właściciele psów z pewnością nie myślą o niczym.