Przyszłość podchodzi do mnie jak pies. Trąca mnie nosem, łasi się do kolan. Poklepuję go raz po raz po łbie, a on patrzy na mnie brązowymi oczami. Rzuć mi ten kij, proszę. Rzuć go, a pobiegnę z jęzorem na wierzchu. Nie bój się, może być trochę krzywo, możesz nawet rzucić w krzaki. Ja pobiegnę i znajdę. I przyniosę ci do stóp. Odkryję ścieżki, to nieuniknione. Nie każ mi łazić przy nodze. Puść mnie. I biegnij za mną. No nie bój się, nie ucieknę. Będę dwa kroki do przodu, tuż przed tobą, nawet jak zniknę ci na moment z oczu, to będę.
Dziś usłyszałam, że przyszłość już mnie zna. Że czeka na mnie, na to co zrobię. Ona już wie. Wie, co umiem i za czym mam biec. Ja chyba też już to widzę, wyszło zza zakrętu. Trzymam się sama w objęciach i ryzach, także papieru, postaram się nie puścić i nie rozsypać. Ale jeszcze ukrywam się sama przed sobą, wstydzę się prawd o sobie, bo przeczuwam, że jeśli je zobaczę nagie, poczuję się jeszcze gorzej, bo ich nie akceptuję. Pokochać siebie jest tak trudno.
***
Nie uwierzycie, ja też nie mogę, zaskoczyłam w tej chwili sama siebie. Ale kiedyś przecież miałam psa, czarnego jak smoła mieszańca po dobermanie i wyżlicy. Miał na imię... Future.