środa, 31 stycznia 2018

(255) A u nas szaleństwo! Licytacje, damsko-męskie akrobacje!

1. Proszę ja Państwa, co tu się wyrabia! Do akcji SOS dla Michała, skorpionowego kolegi w niedoli dołączyła się owocnie Małgorzata Południak. No i teraz szaleństwo! Tomiki poezji wyprzedane, ale można posiąść te oto torbę przecudnej urody, licytacja trwa na fejsie! Przekazała ją przyjaciółka Małgosi - Sonia. Dziękuję, Dziewczyny! ♥


Zdjęcie użytkownika Malgorzata Poludniak.


Licytacja torby TUTAJ:

------> Torba borba!



2. Dołączam z książką, która popełniłam z Kaczką. Oddaję swój prywatny egzemplarz, dwa ostatnie zostawiam dla moich Synów. Książka jest nowa, może być z dedykacją lub bez, wedle uznania. Jeżeli ktoś wybierze opcję "Z", obiecuję napisać na jej karcie strofkę-rymowankę ku czci Wygrywańca licytacji lub na temat, jaki Wygrywaniec wybierze.
Wygrywaniec wpłaca kwotę na zrzutkę Michała TUTAJ i przesyła swoje namiary naziemne na mój adres mailowy uslugiliterackie[at]gmail.com, a ja wysyłam Mu książkę.

Cena wywoławcza... no nie wiem. Hm, na ile wyceniacie jęzor Skorpiona i pióro Kaczki? 3 dyszki? Niech będzie!

Cena wywoławcza 30 zł. Koniec licytacji w sobotnią noc 10 lutego o północy.

Licytacja w komentarzach pod postem, bo może na Fb trudno wszystkim trafić? Kto da 3 dyszki? Kto przebija?


O książce można poczytać  -----> TUTAJ

3. Oczywiście ciągle można wpłacać bezpośrednio na stronie ze zrzutką. Nie krępujcie się wpłacać nawet małych kwot. Można anonimowo! ;) Naprawdę, każde 2 złote się mnoży. Żeby każdy wpłacił po dwójeczce, już dawno sumka byłaby zebrana. Mamy już 2325 złotych! Czyli do upragnionych 3200 już niedaleczko. Nie ma przeciwskazań, by przekroczyć tę sumkę, a co! 


4. A może ktoś chciałby przekazać swoje dzieło albo srebra rodowe na zbożny cel? Hę? Niech pisze do mua, dopiszemy go tu albo wstawię w poście link do licytacji u niego.



Zbieramy TUTAJ:

Michał zbiera na bilet na dalsze życie - turnus rehabilitacyjny



A teraz clou programu! Dwa wieczorne słowa od Michała! :)





Tutaj jest dwuminutowy program z TVP Gdańsk o Michale,w którym wypowiada się on sam, jego mama i lekarz. Zachęcam, byście zerknęli mimo okrągłej minuty reklam przed.

https://gdansk.tvp.pl/28698302/oddal-pieniadze-ale-sam-potrzebuje-pomocy



A na słodki deser z mojego drugiego bloga --->Kręgosłup Oralny (jakby kto nie wiedział, no ale chyba nie ma takich, hę? No ja mam nadzieję, bo tyle śmichu z chorób tam, ze może grozić anatemą), przeklejam post o sanatorium w którym poznałam Michała w listopadzie 2016 roku. Wierszyk mój, ofkors, taki mogę stworzyć i wpisać na kartę wylicytowanego Stukułki.

Sanatorium

     Obiecałam Wam, że będę okrutna i będę Was raczyć opowieściami o sanatorium. Dzisiaj tę groźbę spełnię, ale ubiorę ją w śpioszek opowiadania, bo chciałam zdać relację, ale mnie zniosło. Co tam relacje! I tak jak piszę prawdę, to brzmi jak kryminał albo komedia i mi nie za bardzo pewnie wierzycie. Cóż! Taki los artysty. Zatem zróbcie sobie herbatkę z pigwowcem, marchewki do podgryzania, chleb z mortadelą i jedziemy! Goooooooł!

I jeszcze wierszyk:

Do sanatorium zjeżdżają umrzyki,
co ledwo powłóczą nogą,
w kolejce stoją dziś same pryki,
co łyżki utrzymać nie mogą.

Ile masz lat, stareńka babino
pytam ja panią w niebieskim.
Pani mi mówi ze skrzywioną miną
mam ich, o raju, trzydzieści!

Po trzech tygodniach, nie uwierzycie
tłumek się bardzo zmienił:
we wszystkich nagle wstąpiło życie,
bo stan pań się nagle odmienił :)



- Jak to nie ma wolnej jedynki?! - prawie zemdlałam, kiedy służbowy ciepły alt wypływający gdzieś spod recepcyjnego kontuaru sanatorium "Nenufar" przebił mi się do uszu przez nasączone Amolem kulki z waty, po czym wkręcił się boleśnie w bębenki. Ledwo ustałam, trzymając się blatu, wykończona całodzienną, ale zwycięską walką toczoną z PKP na wielu frontach Polski, począwszy już od linii demarkacyjnej Warty, a skończywszy na rozgrzebanym dworcu w Międzyzdrojach, dlatego marzyłam już tylko o tym, by złożyć swoje kości i poliwęglanową protezę nogi w ustronnym i cichym miejscu. Za mną ustawiali się już inni chętni do zagarnięcia komfortowego lokalu, więc skrzypnęłam złowieszczo kolanem, co zawsze robi mocne wrażenie i opanowując czerwoną mgłę przed oczami, wbiłam grube szkła krótkowidza w stojącą za kontuarem maleńką, śliczną brunetkę o aparycji ekskluzywnej hostessy, a to już samo w sobie wystarczyło, żeby mnie bardzo zirytować.
- Proszę pani - syknęłam na wydechu, uśmiechając się kwaśno - ja tu przyjechałam wypocząć! Czy zdaje sobie pani sprawę, jak heroicznego wysiłku wymagała ode mnie sama podróż tutaj? Pomijam już nawet sam fakt konieczności poddania się oględzinom kwalifikującej do tutejszego sanatorium komisji lekarskiej, która z niemą satysfakcją przegania człowieka po gabinecie w samej bieliźnie i ćwiczy jak rasowego kuca na padoku. - Tu musiałam przerwać wywód i przymknąć oczy, by policzyć do trzech i uspokoić drżenie lewej brwi na samo wspomnienie tego żenującego spotkania i otulającego go anturażu. A potem już poszło lawinowo. Jednocześnie z liczbą "trzy" lotem błyskawicy przemknęły mi przez głowę inne, acz równie bolesne wspomnienia, uwalniając w niej echem bełkotliwy głos dworcowego megafonu oznajmiający o trzygodzinnym(!) spóźnieniu pociągu i możliwych utrudnieniach w emisji sygnału wifi. Pamiętam to tak wyraźnie, bo to był dokładnie ten moment mojego życia, w którym stałam się agnostyczką w kwestii boskości trójki. Za to sygnał wifi jest mi całkowicie zbędnym, bowiem w domu posługuję się niezawodnym arsenałem sygnałów niewerbalnych i kilkoma wyuczonymi komendami wygrywanymi na myśliwskiej sygnałówce zięcia. Potrafię też nadać lampką nocną sygnał SOS, na co niestety domownicy przestali reagować już po trzecim (!) razie, kiedy to najpierw zachciało mi się kabanosa, potem delicji szampańskich i na końcu podania pilota. Pominę też przykry fakt, że pociąg był nieogrzewany (tak, mój wagon miał numer trzy) i to, że osobie ze schorzeniami narządu ruchu ZUS powinien każdorazowo przydzielać osobistego szerpę, by dokonywał niemożliwych dla chorego bohaterskich czynów polegających na uniesieniu walizki nad głowę i wtłoczenie jej pod sufit, do przegródki wielkości chlebaka. Wszak samemu nie ma co strugać heroicznego Atlasa. No chyba, że atlas anatomii, ze szczególnym uwzględnieniem osteologii i terapii manualnej ordynowanej w pakiecie z przystojnym fizjoterapeutą.
Rozglądam się i widzę, że za mną przed sanatoryjnym kontuarem rośnie ogonek. Z wyższością łypię na nerwowo cmokającego na mnie rumianego mężczyznę odzianego w jesionkę na watolinie z lat siedemdziesiątych i już wiem, że musi być on wieczny, więc chyba da radę odstać jeszcze te kilka minut. Za cmokaczem kiwają się na wysokich obcasach jakieś blond lafiryndy z lordozą i sztucznymi rzęsami, które przykleja się pewnie pół doby, więc one też zdołają odstać jeszcze kilka chwil, zanim rozpłyną się w basenie z solanką. Za lordozami pręży się dumnie wyprostowany młokos lat pięćdziesiąt i dalej jakiś garbus z laseczką, którego od razu pewnie naprostuje żelaznoręki masażysta. Chryste! Sami symulanci.
W recepcji robi się na tyle ciepło, że muszę uwolnić się z wielkiej  kremowej puchówki, która spowija me boskie kształty od góry do dołu jak kokon jedwabnika, dzięki czemu kojarzę się miło z puchatą maskotką Michelin. Ale to tylko pozory. W moich żyłach płynie rozpuszczony w adrenalinie testosteron, dzięki którym recyklinguję energię z rozpadu opony na brzuchu do glukozy.
- Proszę Pani - ciągnę nieustępliwie, - bardzo proszę o sprawdzenie, ja na pewno jestem ujęta na liście do aneksji jedynek. Tutaj również przyjechałam pierwszą klasą,więc sama pani rozumie - poprawiam wymownie apaszkę, wysuwając na wierzch metkę z dużym napisem YSL. (Ale, że to tania podróba za dwieście, wiem tylko ja).
- Przykro mi - rozkłada ręce brunetka. Mało tego, że ładna, to jeszcze o seksownym głosie, więc mam ochotę natychmiast udusić ją kablem od drukarki, zrolować w dywan i porzucić w schowku na szczotki. Liczę więc do trzech, z pominięciem feralnej trójki. Równocześnie postanawiam kupić więcej Neospasminy i środków na obniżenie ciśnienia.
Z obrzydzeniem odbieram z jej ręki klucz od dwójki, uważając, by nasze palce się nie spotkały. Ciągnę swoją ciężką, chorą nogę po wykładzinie, zostawiając po sobie kreskę jak ślimak. Wjeżdżam windą na trzecie(!) piętro i otwieram pokój. Siedzi na łóżku. Cholera jasna, jaka ta baba jest wielka! Jak tur. Pewnie może zmieścić w sobie balon wina i to bez opróżniania go.
Kładę się i ledwo mogąc podnieść nogę, opieram ciężką jak grzech protezę o kaloryfer. Brzęk pełnych butelek dochodzących z jej wnętrza zwraca uwagę współlokatorki i wywołuje na jej twarzy błogi uśmiech. Szlag by to. Na nas dwie nie wystarczy. W końcu to aż trzy tygodnie!

wtorek, 23 stycznia 2018

(254) Tu się śpiewa i tańczy!

Wiadomo, że sprawiedliwość nie istnieje. Temida rżnie w kości i pokera, unosząc znad oka opaskę z tiulu, kiedy nikt nie patrzy. Ten co prał żonę opływa w dostatek i grzeje kości przy kominku, a taki,  który pomagał innym, choruje na raka. Każdego może dopaść nieszczęście i nie jest ono skoligacone nawet w bocznej linii z dobrem, które się kiedyś wygenerowało z siebie. Nie ma kary za winy i nie ma nagrody za dobre uczynki.
To los jest ślepy, nie Temida. Raz dwa trzy, na kogo wypadnie na tego bęc. Temu garb, temu udar, śpiączkę albo zawał. A temu wygraną w totka i zdrowe zęby.

No i padło też na Michała. I próżny trud pytać za co, dlaczego ja, dlaczego nie ten z trzeciego piętra, co ma kochankę, samochód i dobrą pracę? Jałowe pytania, od których nie sposób uciec, bo taka jest ludzka natura. Nikt nie poczuje jak kogoś innego boli noga.

Ale jest coś co łagodzi cierpienie. Empatia. No dobra. Los trącił kostropatym paluchem, nawiwijał, ale już poszedł. I teraz trzeba z tym bałaganem żyć. Bo się da, a co najważniejsze, bo się chce! O, jak bardzo się chce! Trzeba posprzątać, posklejać i iść dalej. Najlepiej na własnych nogach. I o to właśnie chodzi.

----> Michała już znacie. Młody, dwumetrowy facet, dla którego ratunkiem jest rehabilitacja. Przedwczoraj założyliśmy konto, by uzbierać, tak, jak w ubiegłym roku, na turnus rehabilitacyjny. W sumie nie tak wiele, bo 3200zł. W zeszłym roku ta sztuczka się udała i to w dużej mierze dzięki Wam Michał spędził kilka tygodni ćwicząc rzetelnie i poddając ciało tym wszystkim zabiegom, które mają z nim zrobić porządek.

Teraz też damy radę, co?  :)


Na stronie jest magiczny przycisk "wpłać"


(na ucho Wam powiem, Kochani Skorpioczytacze, że Michał...
 DZISIAJ!!! OJEJ DZISIAJ!!!! MA ... 37 URODZINY!!!!!!!!)


To może zaintonuję STO LAT i się przyłączycie?



wtorek, 9 stycznia 2018

(253) Prezent od mężczyzny nie może być banalny

     Przeczytałam coś tak pięknego, że skóra zaczęła mi się iskrzyć jak futro jednorożca, a zamiast krwi  przesuwały się w żyłach kłębuszki waty, łechcąc mnie delikatnie pod różową podszewką.

Takie niby nic!
A zaczyna się jak bajka:

Ich ojciec nie był zbyt bogaty, chociaż mieszkał w Stanach. Był wręcz biedny. Oksymoron, co? Przecież wiadomo, ze jak myśli się o Ameryce, to widzi się Amerykańca z korpo, ewentualnie jakiegoś innego nowojorczyka pędzącego żółtą taksówką, albo metrem, spieszącego się do banku, wynajmowanego domu albo po prostu biegnącego po hot-doga. Chyba, że myśli się o kobiecie, wtedy staje przed oczami pani z shitsu pod uperfumowaną pachą, nastolatka w sneakersach, wielka Murzynka, sprzedawczyni lub biurwa. Albo wręcz przeciwnie - myśli się o homelessach zasiedlających kawałek kartonu po pampersach. Nikt w naszej potocznej wizji Amerykanina jakoś nie mieszka na wsi, a tak się śmiesznie składa, że chyba większość USA to wieś. 

     No i ojciec mieszkał na wsi właśnie. Żeby było ładniej, nazwiemy to farmą. 
Zbliżały się urodziny córek, może i bliźniaczek, a on nie kupił im żadnego prezentu. Hm, teraz się zastanawiam, że może to nawet nie były bliźniaczki? Niemniej to ojciec, czyli osobnik domyślam się, płci męskiej, więc mógł nie zdążyć z tym całym kramem zakupowym, miał za mało czasu, by ogarnąć nawet w rozpiętości urodzin odległych o pół roku. Co tu zrobić? Do najbliższego sklepu sto dwadzieścia strzałów z łuku, ale i tak niema baksów, nie uplecie też na poczekaniu bikini z kory, nie nazbiera muszelek na naszyjnik, choćby dlatego, że do oceanu jest hoho, a może i dalej, fermentacja alkoholowa też odpada z racji niedoborów czasowych i ścisłych zakazów stanowych dotyczących upajania nieletnich, a już tym bardziej własnych. Prawdę powiedziawszy nie wiem, czy tak pomyślał, więc chyba trochę zmyślam, ale to co zdarzyło się później, wydarzyło się naprawdę. 


     Słońce skrwawiło się linką horyzontu, rozlewając się z sykiem po piachach pustyni i przesiąkało leniwie na drugą stronę Ziemi, skapując tam porankiem. Tymczasem tutaj, po stronie zdarzeń, wlewała się z góry czerń kosmosu inkrustowana błyszczącymi diamencikami gwiazd. Całość prezentowała się nietandetnie, więc ojciec zabrał swoje córki właśnie tam, na pustynię pod wypięte na nich niebo. U nas ojciec wyprowadził Jasia i Małgosię do lasu, ale tu jest Ameryka!
- Wybierzcie sobie którąś gwiazdę, to prezent ode mnie. 
Dziewczyny były zachwycone. Wybrały sobie po jednej i wpatrywały się w podarki uszczęśliwione. Okazało się, ze jedna wybrała sobie Wenus, trochę się więc pospierali czy może dostać planetę, w końcu miały dostać równo po gwieździe. Finalnie stanęło na tym, że jedna wybrała sobie... tu wypikam, bo nie wiem co widać na niebie letnią nocą nad Stanami, a nie chcę wymyślać farmazonów paranaukowych, że mogła być to jedna z gwiazd konstelacji Oriona - ładnie brzmi, ale bez riserczu nie da się tego dokładnie orzec, a jest już po pierwszej w nocy,więc nie będę zgłębiać astronomii o tej porze. Mam czytelników, którzy znają się na ciałach, i to nie tylko niebieskich, pewnie wstawią w kropki coś ładnego. 
Druga dziewczyna dostała Wenus, tu już nie mam wątpliwości. 

**
(dwie gwiazdki, słodki Jezu w morelach!)

No i taka to właśnie opowieść poruszyła me wątpia. Mieć własną gwiazdę! Ba! Mieć planetę na własność! Kto tak ma? Ja też chcę, niech mi ktoś podaruje jakieś ciało! Przecież to jest płynny romantyzm, co?


poniedziałek, 1 stycznia 2018

(252) Bąbelki w nosie, na zdrowie!

No, to koniec. 
Stary rok padł z wycieńczenia tuż za progiem i wyzionął ducha woniejącego siarką z chińskich fabryk fajerwerków. Okazało się jednak, ze to samica i o północy zdążyła powić kląskające młode. Teraz będzie rosło, żarło, chorowało i znosiło do domu różne rzeczy. Części z nich się domyślam, bo znam jego matkę i wiem co ona zdążyła nazbierać przez 365 dni swojego żywota. O, na przykład taki Mat, źrenica oka mego, pierworodny z krwi i nakładów finansowych, zlepek z genów, smartfona i dowcipu odziedziczonego po mamusi, zebrał takie kwiatki:

- Mamusiu (bo Mat tak się zwraca do matki, co ją niemiłosiernie bawi, zwłaszcza w powiązaniu z zabawnym faktem, że Mat ją przerósł o 7cm, a matka jednak do ułomków nie należy). Mamusiu - wydaje mi się, że jestem bardzo brzydki!
- Daj spokój, synu, przecież mówią, że jesteś jak skóra zdjęta ze mnie.
- No właśnie!

A Mim poszedł w stronę skrócenia szczebli drabiny wiodącej prosto w górę kariery pracownika NASA:

- Mamo, czy mogę już nie ubierać choinki? Chciałbym teraz porozwiązywać sobie zadania dodatkowe z matematyki. 

O_o


No i taki będzie ten 2018. Wierna kontynuacja roku już minionego, wyprowadzana na smyczach z DNA.

No chyba, że się jest mną, to czekają same nowości, mną, która właśnie wypisała się ze szpitala na własną prośbę. Pobyt w placówce resuscytacji zdrowia nie jest codziennością w moim przypadku, choć z Kręgosłupa Oralnego można by wyciągnąć odmienne wnioski. Jest barwnie z tym, że tak powiem, ale nieprzesadnie :) 
No i mam teraz na grzbiecie brzemię anatemy rzuconej przez ordynatora o nazwisku jak płaz: jeśli pani opuści progi naszego oddziału, już nigdy, przenigdy nie przekroczy go pani w druga stronę. Zaprawdę, powiadam to pani przy czternastu świadkach zgromadzonych w tym oto gabinecie zabiegowym, w którym czynię obchód, a siedzę. Takie cuda!
W zasadzie profesor był jak wielkie, noworoczne chińskie ciacho z dobrą wróżbą.

Tak sobie teraz pomyślałam, jako że będzie to, mam nadzieję rok mojego zakwitu na stawie literatury dla dzieci i młodzieży, że niech będzie wróżbą pierwsze zdanie, które napisałam w nowym roku. No i zdanie to brzmi: Tym szampanem nie da się upić. Więc pijmy, pijmy i oby nam bąbelki nie uderzyły do głów! (O, dzisiaj przeczytałam nowinę internetową, że nie da się gniewnie powiedzieć słowa: bąbelki). 

Bądźcie szczęśliwi, Skorpioczytacze z przyległościami! (Po świętach moje przyległości rozpasały się nadto, pocieszcie mnie, że Wasze też, co?).


Jeanne Lorioz