sobota, 26 lipca 2014

(136) Skorpion na globusie. O wężach i krokodylach w łóżku.

     
Żeby było ładnie, na początek roślinka zwana Płomieniem Egiptu.

     A potem, żeby zgrabnie wprowadzić Czytelnika w temat, powiem tylko, że do Egiptu nie jeździ się w lipcu. Zwłaszcza na dwutygodniową wycieczkę objazdową bez dostępu do akwenu większego niż mydelniczka w hotelu.

Wysiadając późnym wieczorem na lotnisku w Egipcie, stawiając stopę po raz pierwszy na afrykańskiej ziemi, stwierdziłam:

- Małżu, ależ bucha gorąc z tych silników samolotu, jakby kto piekarnik otworzył!

Okazało się, że to nie powiew silników.

     W dzień na dworze było 52C w cieniu, nie wiem ile było w słońcu, z opisów siedzącego na kamieniu Małża wiem, że jajka można swobodnie gotować na twardo. W autokarze z klimatyzacją panowała świeża atmosfera i chłodząca bryza 40C. 

     Na kreskówkach pokazują delikwenta w pozie swobodnej, wyprostowanej, lekko oklapłej jednak, wyduszającego z czoła i przyległości dorodne krople potu. Pot perli się na czole, spływa kroplami, krople łączą się w strużki, strużki spływają po plecach do majtek, wlewają się do sandałów, a osoba wypacająca chodząc zostawia po sobie mokre ślady jak ślimak. Myślałam, że to bzdury wyssane z mokrego palca. Do czasu jednak. Stałam się człowiekiem z kreskówki. Nie wierzyłam, że to możliwe, Małż tez nie. Patrzyliśmy na siebie i obserwowaliśmy płynące strużki. Wrażenie, jakby ktoś puszczał w przyspieszonym trybie program na Discovery. Gdybym stała na wadze, obserwowałabym zanik masy. Dodatkowo Małż w trakcie zmiany stanu skupienia nie był w stanie skupić się na tym, co mówi przewodnik. Małż stał się bowiem pierwszą ofiarą zemsty faraona. Dopadła go ona, nomen omen, nad gobowcem w Dolinie Królów. Małż łkał, żeby go dobić, zmumifikować  i przesłać do RP bez nadbagażu. Przypuszczam, że i w stanie niezmumifikowanym ważył już tyle, co ośmioletnie dziecko. W Dolinie Królów nie ma królewskich latryn. Zbadano.
Wielbiąc Ra za oszczędzenie mnie pojechaliśmy do wytwórni naczyń z alabastru. I tu dopadła mnie klątwa. Powiem tylko tyle, że arabskie WC różnią się od europejskich wychodzącą z muszli, skierowaną do góry, długą rureczką. Nie wiem jednak, jak można sprawić, żeby rureczka trysnęła. (Mam nadzieję, że wodą a nie.... aaa!) I jak uchronić rureczkę przed tym, co leci na nią z góry. Zafrapowało mnie kto myje rureczki i jak rureczka ma myć to, co nad nią zawisa. Wojna światów, doprawdy! Czy zwycięża ten, kto ma większe fi? Czy dłuższy miecz?
     Po udrożnieniu wszystkich gruczołów potowych i wydalniczych (w małżeństwie takie problemy hydrauliczne są na porządku dziennym, ale my mieliśmy dopiero roczny staż. W zasadzie, nie ma to jak dogłębnie poznać partnera), Małż został delegowany do apteki. Małż jako osobnik czarnowłosy i śniady zaczął uchodzić momentalnie za swojego, ludność zapraszała go na herbatkę z hibiskusa i sziszę, ale on, twardo i uparcie brodził w tej ludzkiej ciżbie i obcym mieście w poszukiwaniu znachora. O dziwo wrzuciło go z XIX wieku wprost w XXI. Klimatyzacja, biały kitelek, znane leki, język angielski. Pan dowiedziawszy się skąd delikwent przybywa, od razu wiedział o co cho. Białe tabletki opisane egipskimi robaczkami nie okazały się ani trucizną, ani zbryloną kokainą. Być może zawierały sproszkowaną mumię, ale za to sterylną, bo zdarzył się cud. Nazajutrz stawiliśmy się na śniadaniu rześcy i głodni, kątem oka, nie bez satysfakcji, stwierdziliśmy uszczuplenie w szeregach bladych twarzy. Faraonowi podpadliśmy nie tylko my. Zbieraliśmy laury i uwielbienie od zwijających się w toaletowych konwulsjach za białe tabletki. Ha, dealerzy!
Każdego wieczoru, gdy schodziliśmy na nasz statek (płynęliśmy tydzień w górę Nilu- za dnia wypełzaliśmy na suchy ląd, nocą płynęliśmy), z sąsiednich kajut dochodziły cyklicznie okrzyki zachwytów i treli. Zastanawiające, bo z kajut niekoedukacyjnych również. Zgłębiliśmy temat i okazało się, że sąsiedzi mieli w kajutach zwierzęta. A to pawia, a to prosiaka, ryby i inne dziwadła. Z ręczników. Z pościeli. Z papieru toaletowego. Jakimś cudem pod nieobecność lokatorów do pokoju wbiegała horda Egipcjan i tańcząc przy poniższym kawałku, robiła origami ze wszystkiego, co miała pod ręką:


Tylko nie u nas. Hm.
 Każdego kolejnego dnia zwiększaliśmy bakszysz. Doszliśmy od 1 do 10 funtów egipskich. Zadziałało dopiero w ostatni dzień, chyba z litości. Wchodzimy do pokoju, a tam...TADAAM!
Na łóżku czekał na mnie ręcznikowy mężczyzna!
Ubrany w piżamkę i okulary!

A w drugim łóżku krokodyl rzucił się na puszkę!
  To nie jedyne spotkanie ze zwierzętami.
Będąc w Kom Ombo napotkałam bardzo miłego staruszka. Staruszek miał pewnie ze 40 lat ;) I na szyi boa. Nie pierzaste i różowe, ale blisko. Wyglądało jak gumowa zabawka. Pan łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie. I zrobił to o czym można tylko śnić. Ale nie to. Wręcz przeciwnie. Pan rozwarł  otwór gębowy (swój) i bezceremonialnie wepchnął sobie kilka dobrych centymetrów węża w organizm. Publika zamarła. Ja umarłam, ale trzymałam już w rękach to, co pan wypluć raczył. Zwisające z szyi ciało było ciepłe, suche i ledwo żywe. Pan uśmiechnął się promiennie, a oczom moim ukazał się widok mrożący krew w żyłach. Zęby jadowe! Tylko dwa zęby, jak mniemam, niemyte zamieszkiwały jamę gębową. Zadumałam się, czy kobra egipska, którą trzymam w rękach jest równie szczerbata, czy może jednak zatopi mi swe uzębienie w szyi. Wąż chyba był tak oszołomiony i umęczony, że chyba nie miał ochoty na takie ekscesy.
Pan jednak kazał mi trzymać gada tuż za głowa i nie puszczać, więc coś jednak było na rzeczy.
Kom Ombo - starożytne Miasto Złota na terenie Nowej Nubii.
W drodze do portu.

     Jakie jeszcze spotkania ze zwierzętami czekały na nas? najbardziej wstrząsające spotkanie miałam z... nie, nie ze skorpionem. Też nie z krokodylem. Najbardziej wstrząsnął mną poniższy widok:
Edfu. Tutaj trafiliśmy nazajutrz po przepłynięciu śluzy w Esnie (post nr132)
Koń miał metalowe klapki na oczach.
Niestety, biuro wykupiło zawiezienie powyższą taksówką.
Na szczęście tylko kawałek.
     W Egipcie spotkaliśmy też krokodyle, które obficie wystepują w Jeziorze Nasera, a które ze względów bezpieczeństwa odgrodzone są od ludności siatką. Być może turyści są szkodliwi, in spe.
Abu Simbel nad jeziorem Nasera.
Powstało w wyniku budowy Tamy Asuańskiej, zalewając tereny Nubii.
(Nubijczyków widzieliśmy na wyspie Asuan.
J.Nasera ma 496 km długości i 7800km linii brzegowej.
To najdalej wysunięte na południe miejsce Egiptu, które widzieliśmy.
40 km dalej jest Sudan.

Widzieliśmy tez morskie ślimaki, które, gdy wyjąć je z wody szukały ręki, która je trzyma, wynicowując z siebie długi, zielony syfon. Czytałam, że niektóre mają tam jadowy kolec.  Nie wiem, czy akurat te, Małż nie chciał sprawdzić, tchórz.

No i wielbłądy! Utrzymać się na garbie podczas wstawania to nie byle sztuka!

Giza. Gubię klapki przed Piramidą Cheopsa.
Wchodziliśmy do piramidy Chefrena, o ile mnie pamięć nie myli.
Trzecia to P. Mykerynosa.

      Zwierzęta też nas poróżniły w dniu wyjazdu. Awantura w stylu polish folk pobrzmiewała swojsko już wieczorem. Awantura o krokodyle, wypchane dziecko, nabyte drogą kupna i wypchane zawartością owocu z drzewa kapokowego (jest takie, jest!) O ile mogłam się zgodzić na owoce tegoż drzewa, obrus na 12 osób, ręcznie wyrabiany obrus nr2 (ręcznie farbowane i naszywane kwiaty - przez mężczyznę!, a także salaterkę z alabastru, kwiaty Płomienia Egiptu, gałązkę akacji, gałązkę bugenwilii, malowane kamienne jajo, zakładki z wypisanymi hieroglifami naszymi imionami, setkę fałszywych papirusów - z bananowca, papirus prawdziwy, dla porównania), to na zwłoki krokodylka się nie zgadzałam. I na muszlę wielkości klozetowej też nie. Respektuję wszak Konwencję Waszyngtońską! Całą odprawę paszportową udawałam, że tego pana nie znam. Czasami mam ochotę to powtórzyć.


Bo ja przecież jestem taaaka malutka i pod ochroną!
Karnak - 3km od Luksoru.
Sala hypostylowa, kolumny mają 25m wysokości.
W tym czasie Polacy biegali odziani w skóry
i próbowali drapać po ścianach jaskiń.

                       Na kolejny odcinek Skorpiona na globusie zapraszam za tydzień!