wtorek, 25 października 2016

(230) Statek-widmo

     Podkręciłam wąsa, wzięłam dziateczki pod pachy jak rasowy bosman majtki i ruszyłam w kipiel. Kipiel falowała, unosiła nas na grzbietach fal, targając przy okazji fale mych loków i grzywy młodych samców. Raz nie było widać Mata, raz Mima, którzy nurkowali między mackami odmętów ludzkich i wili się jak morskie węże, zmierzając ku wyspom szczęśliwym widocznym w oddali w rejonach oceanu bardzo spokojnego. 
    
     Wyspy szczęśliwe miały ściśle określone położenie geograficzne: rząd 1- miejsce 31, rząd 2 miejsce 31 i 32. Przepływaliśmy naszą szalupą przez gąszcz żywych wodorostów oplatających łydki, by dzięki skurczom partym tłumu osiąść na rafach sali Centrum Kongresowo Dydaktycznego Uniwersytetu Medycznego, tuż przy mostku kapitańskim, na którym za chwilę miał się pojawić bosy ale w ostrogach Wu Cejrowski. 
    
     Morze charknęło mokro i wypluło nas pod scenę. Nasze ruchy stały się coraz bardziej gwałtowne, a myśli zdesperowane, bowiem trzy komplety oczu na naszym wyposażeniu, ujrzały coś strasznego. Byliśmy już nawet gotowi dokonać niecnego abordażu na rząd trzeci, albowiem... rząd pierwszy i drugi okazały się rzędem-widmem! Trójkąt Bermudzki naszych trzech miejsc wciągnął w odmęty niebytu dwa rzędy sali, pozostawiając w wykładzinie wymowne dziury. Dziury, jak to dziury - uparcie milczały, patrząc prosto w sklepienie i to bez najmniejszego mrugnięcia kłaczkiem. Mnie za to drgnęła nerwowo powieka i rozbujała się noga w kolanie, porwałam więc majtki na biodra, torebkę na szyję i pognałam ratować świat, albo przynajmniej wyspy szczęśliwe i pozyskać posiłki, bo słodka woda Mima nie starczyła na długo. Do butelki zamierzaliśmy włożyć list i wysłać go do Kup.Bilecik.pl by puknęli się nią w czółko. Sprzedać miejsca, które nie istnieją - wirtuozi marketingu!

     Niagarą schodów na dół, ziuuu po poręczach, dwa nokauty i osiem farbowanych wielorybów później stoimy już przed rekinami imprezy. Rekiny okazały się mimo młodego wieku bezzębne i niegroźne, a wręcz przyjacielskie i już po krótkiej chwili zamieniły się usłużnie w Szerpów niosących dla nas wyściełane krzesła z podłokietnikami i wygodą w pakiecie. Nie, to co ta biedota z drugiej strony sali - na drewnianych dostawkach! Szerpowie wpuścili nas wejściem dla VIPów, odgrodzonym od fal mózgowych ciżby plastikowym łańcuszkiem, wnieśli 1/3 krzeseł, ponieważ drugi rząd jednak wyłonił się z odmętów jak Wenus z piany. Usiadłam więc przy scenie w fotelu i mogłam niemal dotykać bosych (na wypadek podniesienia się wód) stóp WC.
Nadmienię tylko o pozyskaniu u rekinów informacji o czasokresie niebytu pierwszego rzędu. Mianowicie pochłonęła go nicość 5 lat temu. Pięć. Lat. Temu. 
Ha. 
Haha.
Ha.

No.

Mandacik dla Bilecika.

     Za to  widok z fotela miałam przedni - lewym okiem patrzyłam na kapitana Bosa Nova'k, prawym na całą salę, dzięki zezowi rozbieżnemu nic z rejsu mi nie umknęło; co więcej - nasz kąt zdołał przemycić kilka celnych ripost słownych, ośmielony tym moim tronem, wiecie. Byt kształtuje świadomość i tępi zmysły, a odwaga w ławicy szprotek ryczy lwem. Zwłaszcza, że wkoło ciemno, a WC oślepiony szperaczem. Zero ryzyka.

     Po rejsie spłynęliśmy w dół, by pobrać autografy, a jako, że jest to już nasze trzecie spotkanie z WC, Mim ośmielił się zadać pytanie o ulubione zwierzę (zapach bydła plus szop pracz, ponieważ jest zabawny), a ja - gdzie pisze książki - w RP czy USA (w USA, ponieważ tam ma spokój. Hmm). Mat jak zwykle nie zapytał o nic, tylko pobrał autograf i zdjęcia. Zdjęcie robiłam ja, więc jest poruszone. Mamy więc imperatyw, by powrócić za rok.

2013, Wojciech Cejrowski w Zamku za zasiekami ludzkimi.
Jak widać, świecką tradycją zdaje się być nieostry osąd sytuacji.