czwartek, 30 stycznia 2014

(109) Post, którego pomysłodawczynią jest Izabelka :)

     Pamiętacie konkursik dotyczący "Rubry i Lividusa"? Wygrywańczynią została Izabelka, która zgarnęła główną nagrodę - wymyślenie tematu posta na Skorpiona, któremu będę musiała się całkowicie i bezwolnie poddać. Izabelka uwinęła się jeszcze przed świętami BN, ale ogólny przedświąteczny rozgardiasz, podniosły nastrój wigilijno-noworoczny, no i leitmotiv - brak laptopa, przesunął odbiór nagrody. Do dziś.

A oto pytanie, nierozerwanie zrośnięte z obszernymi fragmentami listu od Izabelki:


"Drogi Skorpionie w Rosole,
Zaprawdy, trudne zadanie przypadło mi w udziale - wymyśleć temat dla następnego wpisu... Od kilku dni myślę i na zmianę modlę się o oświecenie. (...) Jednakowoż ponieważ chyba właśnie spadło na mnie owo zagadkowe oświecenie, piszę do Ciebie. Ciekawa jestem jak będzie, gdy zaczniemy już znikać... Twoja wrażliwość i wyobraźnia pozwala mi przypuszczać, że jesteś w stanie zrobić taką projekcję...
Zajrzałam jeszcze raz do treści posta z wynikami i widzę, że sama nawet ten temat poniekąd poruszasz... śmierć wirtualna. Mnie interesuje powolne odchodzenie, które zacznie się za jakiś czas... Oby jak najdalszy. (...)

Pozdrawiam Cię serdecznie.
Tylko nie płacz.
 Izabelka

PS piszę na e-maila ponieważ nie mogę dodać komentarza, a po drugie niech to będzie niespodzianka ;)
PS2 wcześniej myślałam, żeby Ci zadać zadanie pt. "Dostała Pani pracę felietonistki w czasopiśmie "Zwierciadło" - proszę napisać swój pierwszy artykuł".
PS3 masz wybór - wybierz ten temat który, chcesz..."



***

     Unosisz się, pływasz, wirujesz, porywają cię fluktuacje bezkresnej przestrzeni, w której nie ma dołu, góry, punktu odniesienia. Trwasz bezczasowo, bezcieleśnie, jesteś wolny. Jesteś świadomością bytu. Dookoła miriady podobnych do ciebie drobin. Przyjacielskich i dobrych, podobnych, ale całkowicie odrębnych i wyjątkowych. Jesteś pewien, że znasz je wszystkie z imienia. Jedne pulsują słabym białym światłem, inne migają kolorami, jeszcze inne zasysają się wzajemnie, wygaszając się i wyrzucając je z samych siebie, modyfikują ich barwę i sposób ruchu. Poruszają się ze zmienną prędkością i po różnych drogach. Niespodziewanie przyspieszają i zderzając się wzbudzają fontanny iskier. Błogie uczucie miłości, dobra i wiedzy jest rzeką która je obmywa, przenika i żywi. Stada bengalskich ogni pasą się szczęściem na bezkresnej łące...


enra "Pleiades"

 I tak trwałoby wiecznie, gdyby nie...

     Z prędkością tak ogromną, że aż nieodczuwalną, szczypta losowo dobranych drobin zostaje lekko wdmuchnięta pod kobiece serce do ciasnego, ciemnego i obcego świata oddalonego o bezkres, w którym zaczyna zlepiać się i  rosnąć, replikować się i tworzyć odmienne i złożone tkanki. Tamte - bezkresne czas i przestrzeń, zamieniają się miejscami z obecnymi - określonymi przez granice i możliwość pomiaru - im stajesz się większy, tym bardziej tracisz pamięć o znanym ci do tej pory świecie... Im bardziej rośniesz, tym bardziej twój poprzedni świat staje się dla ciebie obcy, a coraz ciaśniejszą ciemność zaczynasz uważasz za swój dom. A gdy stajesz się wreszcie doskonałą i skończoną całością, twój ciepły i bezpieczny dom pęka jak bańka ukazując ciebie nowego. Oto z krzykiem pojawiasz się nagi i słaby, z brzemieniem grawitacji, zimna, bólu, jeszcze nieświadomy swojej małej wielkości.

Ecce homo.

      W momencie narodzenia dla ludzi, już zaczynasz rozpadać się na drobne i homogennie wpadać w każdego napotkanego człowieka. Odtąd, czego byś nie zrobił, zostawiasz swój namacalny ślad we wszystkich ludziach, których spotkasz. Zapisujesz się w postaci szlaków neuronów w pamięci każdego z nich. W każdym zostawiasz część siebie i każdy z nich odbija cię na swojej sztancy siatkówek i zwija w rulon własnych zwojów. Pływasz w nich, drepczesz po ich ścieżkach, wydeptujesz czasem szerokie szosy, które nigdy nie zarosną, a czasem tylko małe, ledwo widoczne, wijące się dróżki. Żyjesz tutaj póty, póki inni cię przechowują. Czasem niosą ciebie i to co zrobiłeś, przez wiele pokoleń, czasem nie. Bo może krótko żyłeś, bo może zbyt mało zrobiłeś, a może zbyt mało ludzi miałeś dokoła siebie.
Jeśli masz szczęście, spotkasz bratnią duszę. Skąd będziesz wiedział, że to ona? Poczujesz. Drżą z tą samą amplitudą. Grunt, by nie ranić, bo pulsująca ogniem blizna po amputacji bratniej duszy bardzo boli. Biegnie z boku przez całe ciało - od stopy, przez łydkę, udo, bok korpusu i wnika w mózg. Nie goi się nigdy.

     Okres, w którym czas jest jeszcze wielkością odmierzalną i ponoć ważną, a przy dużym szczęściu, zamknięty w klamrze kilkudziesięciu lat, uznajesz za jedyny i najważniejszy. Granice wyznaczone przez twoją skórę sa bastionem, którego bronisz zaciekle- przed drobnoustrojami, ponurym nastrojem, myślami. Wszystkim, co robisz kieruje strach- o zdrowie, o życie, swoje, innych. Zapominasz, że rozsypując się w proch, przeżywasz. Każdy z nas. Jeszcze tego nie wiesz, ale stado ogników za weneckim lustrem nieba pasie się i czeka, aż ci się przypomną. Zaraz tyko, gdy czas i przestrzeń ponownie zmienią się miejscami, odzyskasz pamięć i zaczniesz żyć. Wrócisz. Przestaniesz się bać.


     We wszechświecie jest skończona liczba atomów, więc w twoich żyłach krążą drobiny gwiazd, kałamarnic i neandertalczyków. Oddychasz atomami, które były w płucach Hammurabiego, Farinelliego i doktora Mengele. Twoje kości znaczone są tą samą matrycą pierwiastków, co liść czy smog.

To, które się skleją w całość, jest wypadkową przypadku i kierunku Pierwotnego Oddechu, który popycha cię, każe ci kochać i tworzyć.

Non omnis moriar.

***


   O śmierci wiem niewiele. Więcej o umieraniu. Widziałam je kilkukrotnie z bliska. Czułam jego zapach.
Ludzie boją się umierania, a nie - nie żyć. Ja również.
Boją się rwącego bólu klatki piersiowej, gdy nie mogą nabrać oddechu, trzaskających w mózgu tętnic, paniki, gdy woda zalewa im płuca. Boją się o dzieci, o ich los. Boją się, że za weneckim lustrem nie ma nikogo.
     Ja jednak jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że jestem przekonana, że oni tam są :) A im dłużej żyję tym chyba mniej się boję.

Niewykluczone jednak, że mi się tylko wydaje.

niedziela, 26 stycznia 2014

(108) Finka z kominka cz.2


Co myślisz, Tadzik? - 

czyli niektórym kobietom nie wystarcza bukiet róż,
chcą, żeby mężczyźni tym różom zmieniali wodę.


     Cześć, Tadzik, to ja, nie wstawaj. Jak się masz? Usiądę tu przy tobie, zmachałam się. Zobacz co ci przyniosłam. No, kwiatki. Włożę je do wazonu. Tak jak lubisz, róże. Krówek kupiłam pół kilo też, dobre, ciągutki. Chcesz? A, no tak, zęby. To sama pocyckam dla rozgrzewki. Przez żołądek do serca nabrało teraz dla ciebie pełniejszego znaczenia co? Ależ dziś zimno, brrr! Pamiętam, że zawsze byłeś zmarzluchem, nogi do dziś masz pewnie lodowate. A'propos nóg, to ja zaczęłam rehabilitację, ci  powiem. Nie, nie piję i nie habilituję się, co ty. Kręgosłupa. I powiem ci, że zawsze jak mam wyjść z domu na kilka godzin, to wszyscy coś podejrzewają i zaczynają snuć intrygi i rzucać kłody pod nogi, nie mówiąc o tym, że chyba podpiłowują mi w nocy kręgosłup, bo kiedy, jak kiedy, ale przed wyjściem, to wyskok dysków mam pewny. W procederze bierze udział głównie Małż, jak mniemam, nie podejrzewam wszak moich nieletnich cherubinków, oni są tylko bezwolnymi narzędziami w jego rękach. Mogę tkwić w domu miesiącami i nic się nie dzieje, ale niech no tylko spróbuję wyjść na dłużej! Ostatnio, gdy umówiłam się z dawno nie widzianą koleżanką, Mim tuż przed moim wyjściem złośliwie wpadł na ścianę i walnął w nią z impetem głową. Że niby Mat go popchnął, że guz jest prawdziwy, a nie dmuchany, a fioletowe oko nie jest od soku z jagód. Całe szczęście, że się nic nie stało i obyło się bez szpachli i gipsu, bo nie chce mi się babrać w gładzi. No, ale jak już ukoiłam w bólu, utuliłam, zrobiłam okład i otarłam łzy, to już było po ptokach i zbyt późno, by się spotkać. Że co? Że myślisz, Tadzik, że oni mnie tak kochają i są zazdrośni? Ty i te Twoje chore pomysły! Słuchaj dalej. Innym razem chcę wyjść do miasta, do ludzi, popatrzeć na coś innego niż garnki i skarpety, a tu Mat wraca z boiska. Pokazuje mi swój palec gruby na moje dwa, oczywiście umoczony w soku z jagód i malin do tego, a jakże. Potem niby pojechali do szpitala, niby prześwietlenia, niby badania, niby kość pęknięta, ale na wypisie co napisane? "Złamanie typu zielona gałązka". Haha, pomyślałby kto, że dam się nabrać na zieloną gałązkę! No ale i tak nie pojechałam nigdzie. A gdy nareszcie we wtorek usiłowałam wydostać się na świeże powietrze, a przy okazji na przyrzeczone przez NFZ pół roku wcześniej zabiegi rehabilitacyjne, Mim znowu wkroczył do akcji. Podejrzewam, że to sabotaż szerokiej wody. Zastanawiam się, czy oni nie zabrali mi już dowodu osobistego i nie upychają po kieszeniach i bankach zasiłku pogrzebowego albo innej renty po mnie, bo intryga była uszyta wprawną ręką hafciarki i w dodatku jedwabną nitką.

 
  Otóż na zabiegi potrzebuję w trybie pilnym ręcznik, by położyć go sobie pod obnażone ciało w charakterze izolatora mikrobiologicznego na kozetki, które poddane są moim peregrynacjom w liczbie czterech dziennie przez kolejne dziesięć dni roboczych. W związku z powyższym, bladym świtem, kijem od miotły próbuję zwalić ręcznik kąpielowy na podłogę, grzebiąc nim bezpośrednio w szafie, by nie targać drabiny. Ręcznik siedzi sobie na półce na wysokości 2,5m i patrzy na mnie z góry z pofałdowanym uśmieszkiem. Już mi się prawie udaje, gdy wtem materializuje się obok mnie Małż i wyrywa mi z rąk narzędzie pracy. Jednym podskokiem w stylu Siergieja Bubki, wyrywa upatrzony ręcznik z kupy innych, jednakowoż powodując erupcję całej zawartości półki. W czasie, gdy sortowaliśmy upadłą bieliznę wg wielkości, faktury i koloru, zza pleców dobiegły do nas na palcach ordynarne odgłosy bekania i to w stereo. Za chwilę okazało się, że i w kolorze. Mim o twarzy pobladłej jak papier wyczerpany, wyrzucał z żołądka pokłady połkniętego w niewiadomych celach powietrza. Wiedząc z wieloletniej autopsji, jaki może być ciąg dalszy, a wiedza moja graniczyła niebezpiecznie z pewnością, klepnęłam siarczyście Małża w jędrny pośladek, by rączo wyskoczył na odsiecz Mimowi. Małż wykonując popisową woltę nad łóżkiem, wślizgiem godnym Szmala, znalazł się u, nomen omen, źródła i z pozycji leżącej wzniósł w swych złożonych jak do modlitwy dłoniach turkusowy, przecudnej puchatości, świeżutki ręcznik. W tejże sekundzie Mim rozszczelnił się i całą zawartość żołądka malowniczą strugą zdeponował w opatulonych dłoniach Małża. Targana typowymi w takich okolicznościach matczynymi uczuciami, balansującymi między miłością i obrzydzeniem, zdążyłam już przybiec z miską i obserwować jak wypełnia się w szybkim tempie sokiem malinowym, który jak się okazało nie zagrzał zbyt długo miejsca we wnętrzu Mima. Mim pochylony nad naczyniem, między targającymi torsjami krzyczał naprzemiennie, raz, że jest głodny, dwa, że spragniony. W końcu padł na piernaty. W ciągu kilku godzin snu, przerywanego kursującą in vivo  herbatą, zregenerował się i jednym skokiem, godnym baletmistrza Teatru Bolszoj, wyskoczył z łóżka i pognał ku klockom Lego.
Ufff.
Ale.
Gdy ogarnialiśmy efekty kataklizmu, okazało się, że widok Mima zemdlił kota na tyle, że mieliśmy do sprzątania również inne pomieszczenia.

Igor Morski "about divorces"

No i powiedz, Tadzik, czy to nie dziwne? Taka masa zbiegów okoliczności, które przywiązują mnie łańcuchem obowiązku i poczucia solidarności do ciepłego domowego kaloryfera?
     Dobra, Tadzik, pójdę już, co tu będę tak siedzieć po ciemku, przymarzłam do ławeczki, poza tym pora kolację dzieciakom robić i jutro znowu roboty huk. Co myślisz Tadzik? Ech, nic nie mówisz, zupełnie jak za życia. Wąchasz sobie te róże od spodu, wody im nawet nie zmienisz. I masz wszystko już w nosie. I to dosłownie. ;)

***

Opowiadanie bierze udział w zmaganiach piórem i klawiaturą u Fidrygauki, pt.: Finka z kominka - czyli blogowe wprawki u Fidrygauki. Pod postem zamieszczona jest ankieta, w której można oddać głos na ulubione opowiadanie :)

Tutaj są wszystkie opowiadania: klik!

Pozdrawiam Was, Kochani Czytacze, rozczuliliście mnie do łez, gdy zobaczyłam, że przez ostatni miesiąc, wchodziliście masowo na Skorpiona w rosole, sprawdzając, czy dycha. Ledwo, ale dycha. Dziękuję :*