środa, 23 sierpnia 2017

(242) Survival

     Kolej rzeczy jest taka, że prędzej czy później będziemy musieli opuścić Skorpionland i udać się z tobołkiem w nieznane, jak bracia z rosyjskiej baśni, albowiem ostrze miecza Damoklesa, po przecięciu naszych dróg, spadnie i ze świstem przetnie dom na połowy. W zasadzie robi się z tego bajka o księżniczce i połowie królestwa. Rykoszet przewidziany i spodziewany od dawna. Chociaż pewnie, zanim to nastąpi, sporo wody upłynie w rurociągu, albowiem najpierw trzeba napaść na bogatego kupca, potem otumanić go i zrolowanego w perski dywan skutecznie hołubić, by zapałał żądzą do Skorpionlandu na tyle, by go posiąść. Bez uczucia się nie da.

   Właśnie z uwagi na powyższe zmuszona jestem wziąć pod uwagę zmianę biotopu i dlatego brawurowo bierzemy (z królewiczami) pod uwagę kilka wariantów siedliskowych. W ramach przyzwyczajania się do jednego typu z nich, wyjechaliśmy na skraj globusa, do zwieszającej się w niezgłębione odmęty wszechświata leśniczówki i zaanektowaliśmy ją z intensywnością kolonii pleśni. Moje miejskie dzieci, odłączone od aparatury podtrzymującej życie wirtualne, o dziwo przeżyły, co więcej - wykazały progres w zakresie aktywności, hodowane na prawdziwych pomidorach i wiejskim chlebie.
(muszę tu przerwać opowieść i zjeść śledzia, wybaczcie, walczę z tym od dziesięciu minut, ale przegrywam)

....

....

o matko...

.....

omniomniom...


Wybaszsie, że wasz ne poszesztuje, ae przesz czekłe kyształy sze ne da.


boszeeee

.....

(słoik smażonych śledzi w zalewie octowej i pół kubełka siekanki śledziowej w koperku z doprawdy śmiesznym napisem "opakowanie rodzinne" później):

      Droga do lasu. Mat, leży w trawie i fotografuje (natchniony). A leży, bo trawa w obiektywie wydaje się tak wysoka, że w niej toniemy.
- Wiesz, mamo, mógłbym mieszkać w ciemnej głuszy, nie straszne mi wilki, burze, chwilowy brak zasięgu, a nawet permanentny brak MPK. Tu jest bosko - mogę chodzić do szklarni polować na pomidory i przynosić ci naręcza świeżej bazylii z ogródka ziołowego. Pod warunkiem, że wskażesz mi palcem, które to bazylia. (Żebym to ja wiedziała synu, zawsze poluję na to w sklepie i widzę już odcięte od przyrody i starte na proch).



     Droga z lasu. Progenitura w podskokach szybko opuszcza knieje i wypada na skąpaną w sierpniowym świetle ścieżkę:
- O, nie, tu są kleszcze! Dlaczego kleszcze są tak małe, że ledwo je można zobaczyć? Powinny być wielkości szopa pracza - głos Mata już zniknął w leśniczówce, podczas gdy ja wychodziłam dopiero z lasu.

      Tak więc nie wiem co teraz z naszym nowym podmiejskim domem. Chyba popracujemy nad związkiem z przyrodą - jego trwałością, elastycznością i no... może najpierw w ogóle nad tym, by go jakoś na początek chociaż zadzierzgnąć na tyle, żeby nie zejść na zawał przy spotkaniu z sarenką.




     Powiem Wam na ucho, że w tej właśnie leśniczówce będzie się toczyła akcja Bazanka II. Najpierw jednak przeczytajcie jedynkę! Jeszcze tylko miesiąc do premiery :)

     A teraz pozwólcie, że się oddalę. Idę zjeść ogórki konserwowe od Izabelki. O ile w ogóle otworzę słoik. Jezu, jak odkręcam słoik od Izabelki, to mi serce pęka z wysiłku i fantazjuję o nożycach do cięcia karoserii.