sobota, 3 sierpnia 2013

(80) post kulinarny - nie kupujcie kota w worze, bo to głodem grozić może!

   W moim wielkim, rodzinnym, trzypokoleniowym i ośmioosobowym domu gotowała Babcia Alusia. Robiła to wybornie, a własnoręcznie robione pierożki z mięsem, makaron, czy pyzy mmmmmm. Mieliśmy co prawda gosposię, ale gosposia wyciągana była za uszy przez mojego Dziadziusia z jakiejś wioski i przywracana na łono społeczeństwa w swojej nowej, lepszej odsłonie. Gosposię trzeba było ubrać, do szkół i teatru wyprawić, zabierać na wakacje zimowe i letnie. Ot, czasem może starła kurze. Prócz edukacji, ubioru, domu nad głową i traktowania jak członka rodziny, dostawała tez pensję ;) 


Potem, kiedy dostaliśmy mieszkanie w bloku i pochodzenie inteligenckie nie kłuło już zbytnio w oczy, gotował tylko Tata. Z rozkoszą. Tata był mistrzem kuchni. Cesarzem zup i carem drugich dań. Copperfieldem deserów. Kiedy w sklepach nie było nic, zapiekał jabłka z domowymi konfiturami i cynamonowym sosem, robił czekoladę na blasze, zapiekany ryż z jabłkami, budyń czekoladowy własnego pomysłu, kokosanki, czyli ciasteczka czekoladowe z płatków owsianych.


  Do picia- winko własnej roboty, herbatki owocowe i ziołowe, wśród których wiodła prym herbata z głogu, albo przypasowana do delikwenta, w zależności od wyimaginowanego, bądź realnego kłopotu zdrowotnego. Tata miał Ożarowskiego w małym palcu.

 

Z okładów chlebkowych pamietam biały twarożek z białego sera, twarożki smakowe, smażony śmierdziel z kminkiem- uuuu tego nie tknę pókim żywa, farsze z jajecznym na czele, opiekany boczek w przyprawach, a sos do spagetti to była poezja.


 Zupy- nie potrafię zliczyć ich rodzajów, od żurku do botwinki, od fasolowej do węgierskiej, od owocowej z łazankami do czerniny.


Różnorodne mięsa- pieczone, smażone, gotowane na tysiąc sposobów i obsypane pękami ziół. Na zimno, na ciepło, w galarecie, w sosach. Ziemniaki puree, z mlekiem, z boczkiem, cebulą, w różnych wariantach kolorystycznych. Zamiast ziemniaków- feerie klusek- śląskie, lane, zacierki... Dania kolacyjne- bigosy, kaczki, ryby. Sałatki i surówki - kapustka z kminkiem, buraczki z chrzanem...


Mogłabym wymieniać długo i namiętnie, śliniąc się obficie. Bardzo często, wręcz nagminnie stołowali się u nas sąsiedzi, poza tym każdy, kto właśnie się nawinął i zadzwonił do drzwi, był wciągany do środka i częstowany wiktuałami, łącznie z kominiarzem roznoszącym kalendarze. Jeśli ktoś wpadał do nas ze swoim zwierzęciem, to i zwierzyna była futrowana. Kiedyś tata widział się ze swoim znajomym, który miał wyżlicę. Chcieli sprawdzić ile bydlę może zjeść, ale 2kg kiełbasy i schab (na kartki) skończyły się dość szybko, a dna psa nie osiągnęli, w przeciwieństwie do szklanego.
Część z tych przepisów Tata zabrał do grobu, był to bowiem dzieła autorskie, najczęściej wymyślane, zastosowywane bez wglądu do książki kucharskiej i nigdzie nie spisane. Żyły tylko w głowie Taty. Przypominam sobie te smaki i zdaję sobie sprawę, że jestem tylko marnym kucharskim erzacem.

   I tu zdradzę sekret. Nie mówiłam tego nikomu, więc proszę o dochowanie tajemnicy. W zanadrzu mam hicior! Oczami osadzonymi w niedalekiej przyszłości widzę siebie za stolikiem w Empiku, jak z szerokim uśmiechem pod dziełem życia składam autografy z ośmioma zawijasami . Cóż to takiego, spytacie. Otóż dzieło objawi się pod postacią Książki Kucharskiej. Ale nie z przepisami mojego Taty, o nie! To by było za proste i za oczywiste! Będzie to książka kucharska, do której autorskie przepisy stworzył Małż, niedościgły Mistrz spod znaku Tasaka i Patelni o wiele mówiącym tytule "Małż w du.. skorupie chochlą chlupie".


Oto kilka przepisów, które zrewolucjonizują Waszą kuchnię. Notujcie:

JAJKA NA MIĘKKO:

Składniki:
- jaja
- sól

Sposób wykonania:
- Ile zjecie jajek? Po dwa dla każdego? Ale Mim jest tylko chlebożerny, nie je nic, prócz pieczywa, to będzie 2 razy 3, nie 4, bo jeszcze ja, Mim zero, dwa w pamięci, przecinek po nieparzystej i wyszło OSIEM!

- Czy osiem jajek gotuje się na miękko tyle samo czasu co dwa? Skoro dwa jaja gotują się 3,5 minuty, to osiem jaj będzie się gotowało... dwa w pamięci, przecinek, do kwadratu, pomnożone przez macierz, pamiętajmy o odchyleniu standardowym - 14 MINUT!

- Nie zapominajmy o osoleniu wody, w której gotują się jajka (?!). Hm. Ktoś wie, dlaczego? Bo tak.

Sposób podania:
Jak je Pan Bóg stworzył. Na leżąco, wprost na płaszczyźnie talerza, stukające jedno o drugie. Nie schłodzone pod strumieniem bieżącej zimnej wody, więc jakby jakieś jajo z amnezją jakimś cudem nie ugotowałoby się na twardo, zrobi to bez wody, na talerzu w atmosferze własnej.

Pytanie, które pozostało bez echa:

- Dlaczego, Małżu, nie używasz kieliszków do jajek? Jesteś jajecznym abstynentem? Aaaa, nie pijasz ajerkoniaku.


DOMOWA KIEŁBASA:

Przepis na domową kiełbasę powinien zajmować przynajmniej dwie strony z opisem przygotowania mięsa, tłuszczu, flaczków-osłonek i długą listą przypraw włącznie. Posiadać określenie tej jednej jedynej, jaką chcemy zrobić- czy to będzie biała, śląska, podsuszana. Małż ogranicza się do jednego pytania:

- Kiełbasę to się wrzuca do zimnej czy wrzącej wody?

Oczywiście wodę Małż szczodrze soli (!)

Tanecznym szasse przeszlismy do creme de la creme przepisów:

 SPAGHETTI:

Kiedyś makaron Małż wrzucał do zimnej wody. Teraz się pyta. Za każdym razem.
Tak, woda jak zawsze osolona. Tym razem trafił, no czasem i ślepy trafia. 

Przygotowanie sosu:
-zakupić sos w Lidlu
-odkręcić słoik
- wlać.

Kiedyś pewien, jak dla mnie, poeta kulinarny napisał mi:

"...klękną jutro przed mym geniuszem ,znaczy potrawą..
sos gotowy?????????????
barbarzyństwo
sos to osobowość
to emocje
to chwila
jedna
ona nie wróci
to wyrażenie chwili
taki sos, niby nic
ale jak Musierowicz pisała ...jak kucharka nie ma charakteru to taka będzie potrawa
prawda
niestety ciekawe...
to zależy czy serce wkładasz
ja nie mam serca ale gotuję duszą
intuicją
bo ja to nic więcej jak intuicja
niestety, stety
........
ale makaron ich oczarował .......spowodował bezdech, ale nie że przypraw ponad miarę.....ot tak sobie 4 papryczki peperoni , ja nie mam problemu ze zjedzeniem..,"

Chciałam  równiez oczarować i sos zrobić u się, wg przepisu, jaki geniusz kulinarny serwował, ale otrzymałam odpowiedź:

"opis sosu????
nie zrobisz
ryj urywa przy tyłku".


Dlaczego nikt przed ślubem nie powiedział mi, że Małż jest dyletantem w tej sferze życia i nie przeszedł domowej kulinarnej edukacji na poziomie elementarnym? Zażądałabym jakiejś gratyfikacji albo rabatu i mogłabym zostać oznaczona, choćby pośmiertnie oznaką domowej kucharki, nie mówiąc o sprzątaczce czy praczce. (Nawiasem mówiąc, smutno mi się dziś zrobiło, gdy Mim, pouczony przeze mnie jak ma podłączyć wąż do szczotki i umyć płytki na tarasie (chwała Mu za to, że sam się wyrwał z chęcią pomocy), rzekł po męsku: Bo to jest twój sprzęcior! O nie, synu, niech chociaż Twoja żona zostanie uraczona obiadem raz na jakiś czas, tudzież oszołomiona porządkiem w domu i widokiem Twojej słodkiej osóbki ze szmatą w ręku).


   Z gotowaniem jak z seksem. Gdy robi się coś z drugą osobą, nabiera to smaków, inspiruje, daje wiele przyjemności i pomysłów na modyfikację. Zna się cel, ale nie zna się drogi, jaką do celu się dochodzi. Zależy on od produktów, sposobu i długości przygotowania, od jakości i świeżości przypraw. No i apetytu. Inaczej smakuje, gdy gotuje się raz po raz finezyjnie kolacyjkę przy świecach, a inaczej, gdy stoi się przy garach codziennie i gotuje się dla kilku osób, które mają różne gusta w dodatku. Coś, co się lubi robić, a staje się obowiązkiem, traci na atrakcyjności i to dla obu stron. Nie tylko gotowanie. A gdy się to robi samemu, no cóż, chyba znacie to uczucie, gdy własne skrzydła lepią się Wam do tyłka?

*Zdjęcia, prócz ostatniego pochodzą z miejsca, które bardzo polubiłam- z Republiki Róż