środa, 4 marca 2015

(166) Leczenie impotencji francuską hydroterapią

    Zauważyłam, że Skorpionowi ostatnio urosło kilku członków. W samą porę, moje miłe Panie - Egzemo, Kalino, Klaudio, w samą porę, bowiem, wstyd przyznać, jestem ostatnio impotentem twórczym.

A nic tak dobrze nie robi na impotencję, prócz członków, rzecz jasna, jak wizyta w kolejnym urzędzie.

     Zdarłam więc z twarzy woal pajęczyn, wyrzuciłam z buta gniazdo myszy i odryglowawszy pierwsze drzwi, a zrywając skobel z drugich, czując powiew wiatru na kędziorach w nogawkach, udałam się ruchem posuwistym,  wręcz powłóczystym w świat. I tak oto, zostawiając za sobą domową strzechę z gniazdem wróbli pod powałą, świat rozwarł się szeroko przede mną otworem. Wyczuwając smród spalin, bez pudła poznałam, którym dokładnie. Do centrum wielkiego miasta z wielkimi budynkami i wielką kupą ze szkła i stali,  dotarłam, przepłynąwszy nurt Warty. Mostem, co prawda. 
 
   Budynek urzędu, który był tego dnia moją Mekką, zawala swą posępnością kilkanaście metrów przylegającego, upstrzonego tu i ówdzie psim moczem, chodnika, który łączy go posępnie szarą wstęgą z zakładem pogrzebowym. W zasadzie powinni zawiązać sobie wzajemnie jakiś krawat triumwiratu i oferować wzajemnie kwiecie zniżek dla ludności z racji wspólnej gałęzi, na której socjologicznie wiszą. W kolejności dowolnej.
 Będąc jeszcze po tej stronie zasłonki, po której potrzeba ciała, choćby do wstawiennictwa, ślepy na marniutki widok, jaki przedstawiała moja soma, los, chciał, by dostarczyć ją na poddasze gmachu, będące trzecim i ostatnim piętrem posesji. Jako, że przypełzłam spóźniona o circa półtorej minuty, nie dałam ciału się wysapać i takie sapiące i dzikie wprowadziłam na salony.
 
     Bystry czytacz zapyta o windę. Winda, owszem, istnieje. A nawet funkcjonuje. Do drugiego piętra, więc i tak czekałoby mnie zdobywanie saute trzeciego. A, jako, że jestem z gatunku twardych, zdobyłam ten promilotysięcznik bez protez i ułatwień.
   
     Prawie zemdlawszy, opadłam pod wpływem wysiłku, zahaczając żuchwą o klamkę, tym samym zgrabnie torując sobie drogę do celu wizyty. Całe szczęście, że za drzwiami trafiłam wyłącznie na istoty mojego gatunku i płci, na które mój przyspieszony oddech, rozszerzone źrenice i rozwiany włos na piersiach nie zrobił wrażenia. Ku mojemu zdumieniu okazało się jednak, że osobnik, który zajmował m o j e krzesełko przy m o j e j urzędniczce, czmychnął czym prędzej przerażony. Osobnik mógł jednak pierzchać spokojnie, bowiem był kompletnie nie w moim typie. Generalnie kto nie jest Sebastianem Karpielem-Bułecką, może nie pierzchać. Skoro pierzchnął jednak, uwalniając 30cm kwadratowych służbowego siedziska, spowiłam je zatem swoją sutą i okazałą... eeeee materią. Materią dżinsową, skrywającą materię organiczną i jej perystaltykę. Stop. Materią. Poprzestańmy na materii.


     Moja urzędniczka państwowa wstała, wyciągnęła państwową prawicę i przepisowo przedstawiła się. Wysapałam swe nazwisko, które i tak jest niezrozumiałe, nawet, gdy się nie sapie i mogłyśmy płynnie przejść do wypełniania kwestionariusza. Szło nam średnio gładko, nudno i bez ikry. Do czasu, gdy wyraziłam swoją wątpliwość, czy w dobrym kierunku zmierzamy, albowiem jakiś czas temu trzy kondygnacje niżej złożyłam stosowne, a tu kluczowe dla sprawy i jednakowoż rzucające światło na to, co tu niemrawo wyrabiamy, podanie. Pani urzędniczka spięła pośladki, które radośnie wybiły ją pod sufit, i plasnąwszy nimi w powietrzu, a może dłońmi, opadła na krzesło z okrzykiem ulgi:

 - Wiedziałam! Mogła pani od razu mówić! Pani mi od początku nie wyglądała normalnie, tylko na artystyczna duszę! O, to teraz zupełnie co innego!

    I tak oto nastąpił cud nad Wartą - jako, że pani kończyła drugi fakultet w Paryżu, rozmowa przybrała wartki bieg. Szemrała sobie srebrzyście jak Loara, poruszając burtami wszystkich swoich barek w promieniu 5km od Notre Dame i otwierając z łoskotem wszelkie urzędnicze wrota. Na koniec spotkania urzędniczka uścisnęła mnie serdecznie, obdarowała wiedzą zaklętą w schludnie spięty skoroszyt i, machając ręką, z uśmiechem życzyła powodzenia.

Wot i ludzka twarz biurokracji.