poniedziałek, 24 marca 2014

(116) Finka z kominka cz.4 "Ab ovo ad mala".

     Dobra, więc opierając brodę na jednej ręce i podwijając wąsa drugą, spróbuję ubrać w słowa to nagie i krzyczące, które noszę w sobie. Urodzę to, by zabić i móc nareszcie zasnąć.

   Żyję już wystarczająco długo i w miarę uważnie, by zauważyć pewne prawidłowości. Używam tu celowo słów uważnie i zauważyć, gdyż wspólnym rdzeniem obu, tak różnych na pozór wyrazów, jest słowo uwaga. Może być też waga. Spróbuję więc uważnie zważyć jak Ozyrys. Na jednej szali serce, na drugiej pióro prawdy.


Ab ovo...

     Pojawienie się zygoty objawia się nagłym wzrostem zainteresowania i wzmożoną opieką najbliższego otoczenia nad żywym inkubatorem. Otoczenie dba ze zwiększoną częstotliwością i natężeniem o podaż odpowiedniej ilości białka i kwasów omega. Czy ciepło, czy zima, chucha i dmucha przez pępek. Przez kilka miesięcy młode opływa w dostatek i rośnie w siłę. Na tyle dużą, by obwieścić światu krzykiem swoje przyjście na świat. Uwaga otoczenia sfokusowana jest teraz bardziej na nim, niż na pustym klujniku. Babcia gotuje zupki z niepryskanych warzyw z ogródka, a państwo daje mu wyprawkę w wysokości jednej pensji głodowej na dwie paczki pampersów i słoiki Gerbera. Bo musi się dobrze odżywiać. By rosnąć. Szybko rosnąć, by móc pracować na starzejące się społeczeństwo, bo wszyscy zdolni i zdolni do pracy już wyjechali. Zostali patrioci, starcy, marzyciele, renciści, dzieci i nieudacznicy. Państwo nie za bardzo będzie dokładać starań, by osiągnął jako taki pułap wiedzy i umiejętności. Ot, rejonowe przedszkole (przy pewnej dozie nie/szczęścia), państwowe szkoły. Jeżeli ma szczęście, rodzice pomogą mu przełamać nie tak znowu dziwny trend w nauce języków nastawiony tylko na słuchanie ze zrozumieniem i wykonywanie poleceń, fundując prywatne lekcje angielskiego przetykane francuskim, grą na pianinie i w tenisa, basenem, szachami i siatkówką. Rozwijaj się mój rozmarynie, marynuj się moja rozwielitko. Po drodze szczepionki i leki znanych światowych koncernów wzmocnią i zapewnią zdrowie na czas okresu reprodukcyjnego i produkcyjnego. Najbardziej te dodatkowo płatne. Badania kontrolne raz na rok? Prywatnie najchętniej, owszem. Płać podatki. Płacz do siatki. Państwo leżąc na szezlongu, sponiewierane przez kilka wojen światowych i powstań, z tatuażami męczenników i stygmatami korupcji na śliskich ramionach, wycyckuje swe społeczeństwo, wysysa systematycznie z podziałki jednostkę za jednostką, powoli napełniając swój dziurawy kaban i puszczając bąki przez anus TV. Oglądając swoje paznokcie mówi: czego moje oczy nie widzą, tego po prostu nie ma! Nie ufam takiemu zezowatemu państwu, które jednym okiem łypie z pożądliwością na mój portfel zarysowujący się kusząco w tylnej kieszeni opiętych dżinsów, oferując w zamian szklane paciorki i flaczki po pasztetowej. I tak się kula do pola z liczbą 67.

rys. Raczkowski


...ad mala.

     Chyba 67? Czy coś się zmieniło? Niech będzie 67 zatem. Odczuwam demencję wieku metrykalnie średniego, chociaż w środku od 20 lat mam ich 80. Na przekór fali, że w Polsce trzeba być całe życie pięknym, młodym i bogatym.

     Starsza osoba znika powoli. Najpierw fizycznie. Wskaźnik wagi przechyla się coraz bardziej w lewo. Oczy blakną, wilgotnieją, patrzą bardziej wgłąb i wstecz. Nie zauważają. Otoczenie zaczyna też niedowidzieć. Najpierw niby przypadkowo zaczyna w jej obecności, nie patrząc jej w oczy, mówić w trzeciej osobie. Omija się ją spojrzeniem, omiata miotełką słów. Wobec starszej osoby inni zaczynają pozwalać sobie na niemiłe traktowanie, później wręcz na impertynencje, najpierw powoli, a gdy nie napotykają oporu, już otwarcie. Ważność i znaczenie kulają się po pochyłym stole. Starsza osoba zaczyna być traktowana jak ubezwłasnowolniona. Ot, dwunożny taboret, wzrok basseta.

 

     ***

     Nie mówiłabym o tym wszystkim, gdybym tego nie widziała i nie poczuła. Ale widziałąm. I czułam. Do cholery, kolejny już raz. Chociaż najchętniej zatkałabym sobie uszy rękami i pofrunęła między chmury, wrzeszcząc ecie-pecie.
Nie pamiętałabym wtedy, że Ciocia leżała na klatce schodowej, nie wiedziałabym, że pielęgniarki ciągle zwracają się do pacjentów z wyższością i lekka dozą obrzydzenia, a co najwyżej obojętności. Nie miałabym pod powiekami widoku stojącej w progu pokoju Cioci pani maleńkiej, zniszczonej, w ciuchach z secondhandu, bezzębnej i zalatującej z lekka wczorajszym alkoholem, bystrymi oczkami wyławiającej kryształowe wazony i biblioteczkę, zauważając ich urodę, zanim jeszcze poznały ich właścicielkę. Nie musiałabym pamiętać, że to pani z PCK.
Mogłabym uznać za własne urojenia, że pomoc społeczna kosztuje 11 zł/h, czyli więcej niż prywatna niania. Zapomnieć, że dostaje przy tym regularną pensję.
Mogłabym uznać za absurd fakty:
Jeśli masz za małą emeryturę - nie licz na Dom Opieki na stare lata.
Jeśli masz za dużą emeryturę - płać za opiekę państwa, albo lepiej nie licz na nic, tylko na siebie.
Jeżli masz nadmetraż, nie należy Ci się zapomoga. Musisz sprzedać mieszkanie. I zamienić na mniejsze. Wtedy będzie Cię stać na opiekę od państwa.
Mogłabym zapomnieć jak pracownice opieki podają niepoprawne numery telefonów i godziny pracy pielęgniarek. Mogłabym nawet przymknąć oko, co mówiły, gdy przekazałam im zlecenie na zabieg jeszcze dzisiejszego wtedy wieczora. Mogłabym spać spokojnie godząc się na to wszystko. Mogłabym nie gromadzić kamieni w sobie. Mogłabym zapomnieć jak Ciocia wstydzi się chodzić przed obcymi w rajstopach, bez protez piersi, zębów i bez peruki.

Żywię tylko nadzieję, że nie dożyję starości. Choćby dlatego, że nie będzie mnie po prostu stać na to, by państwo mogło mi pomóc. Dura lex, sed lex będzie musiało brzmieć w mojej głowie jako duralex i sedes.
 
***

    W moim nie tak znowu długim życiu obserwuję więc znowu upadek kolejnego Jerycha. Kolejne miasto-państwo, które było tak stabilne w mojej młodzieńczej prehistorii, obsuwa się ze skarpy i rozpada na drobne. Ja kobaltowy wazon, ty alabastrową główkę. Ja mikser, ty dywan. Po 10 pierścionków i dwa łańcuszki na głowę. Ty patelnię, ja listy sprzed 60 lat. Tym razem przedśmiertnie na prośbę głównej bohaterki. Ciężko wykonywać takie prośby, nawet, gdy bohaterka rusza się, przynosi pół chleba i mleko. W powietrzu czuć lekki powiew skrzydeł.
 Chyba ostatni raz prasowałam zasłony.




***

Post bierze udział w konkursie Finka z kominka nr 4 pod podwójnym tytułem:

"Czego moje oczy nie widzą, tego po prostu nie ma!
+
pofrunęła między chmury, wrzeszcząc ecie-pecie."

Głosowanie do 5.04.2014:

GŁOSOWANIE klik!


Moje poprzednie finki tutaj:
http://skorpionwrosole.blogspot.com/search/label/Finka%20z%20kominka