piątek, 5 czerwca 2015

(178) Jak ten czas leci czyli Komunia Mima i inne przypadki.

     Świat na bezdechu mknie do przodu zatracając się w ruchu wirowym i obrotowym, płyty tektoniczne napierają na siebie z wielką mocą, Himalaje wypiętrzają się rocznie o 1cm. Kwitnie piwonia, mocarstwa upadają i rodzą się gwiazdy filmowe, bociany są już wielkości kurczaków (podglądam tutaj! klik! oraz inwigiluję rodzinę rybołowów tutaj klik!). A tymczasem Skorpion siedzi i pisze, i pisze, i pisze (na przykład chwytliwe, łamijęzykowe i łamigłówkowe poematy:

Cytryną skropion w rosole pływał
Skorpion i na cytrze grywał).

  Oraz wykonuje szereg czynności zastępczych, jak wychowywanie dzieci czy robienie muffinek. 
      
    W zasadzie ostatnio mój instynkt macierzyński dogorywa pod taboretem, zatłuczony laczkiem. Ożył jakby trochę kilkukrotnie, bo musiałam zawlec synów do szczepienia. Niestety, nie zaszczepili ich przeciwko wściekliźnie, a przydałoby się, bo te chłopięce zabawy zahaczają poważnie o "Szybkich i wściekłych". Tak szybkich, że, gdyby pani doktor nie znała nas wcześniej, założono by nam kartotekę w niebieskiej linii. Mim miał starcie pierwszego stopnia z posadzką na tarasie, rysę na czole (do tej pory nie mogę wywlec z niego nawet przy pomocy rozpalonego na upale żelaza, skąd owa rysa na nieskazitelnej masce się wzięła. Nadmienię, że Mat nie jest zarysowany, co w zasadzie pieczętuje jego winę). 
     
    Instynkt macierzyński mój skarlały doznał także neurotycznych elektrowstrząsów, gdy Mim wymógł na mnie pieczenie dziś o świcie (godz.11) muffinek. Nie wiem, po kim to dziecko tak ma. Mówię o zamiłowaniu do garów. A jeszcze bardziej to zamiłowanie zostało podrasowane prezentami na 9-te urodziny. Uroczyście na ręce Mima została bowiem złożona książka kucharska "Dzieciaki gotują", papilotki do muffinek w barwach Anderlechtu, miłości Mima niebotycznej, blachy do pieczenia tychże i fartuszka kuchennego z tkaniny w robale, który uszyła mistrzyni Jarecka. (I w tym momencie przypomniało mi się, że o prezentach pisałam. Trudno, utrwalimy to sobie). 

Z nowości i zaskoczeń - wygrałam! Mój wierszyk (klik!) zdobył brązowy medal w Konkursie Świerszczyka i wgramolił się na pudło! Na półeczce z nagrodami robi się ciasno, ale półeczki mam wszak pojemne.

     Z tematów minionych nie wspomniałam o Komunii Mima! Do najważniejszego punktu programu należy zaliczyć to, że mój kręgosłup był na tyle skromny, że się nie ujawnił! A zamówiłam sobie przewidująco in blanco domowa wizytę masażystki. Masażystka moja okazała się w wysokim, wręcz alarmującym stopniu ciężarna, co dopełniło kolorytu imprezy.
  
     W uroczystości wzięli udział starcy i dzieci. Kobiety i mężczyźni. Dotarł wujek z metalowymi nogami i ciocia po wylewie. Dwie osoby przybyły o kulach, jedna została wniesiona, były dwie schizofreniczki, niestety, nie skonfrontowały się werbalnie, a szkoda. Pierwsza bowiem dostała wiadomość telepatyczną, że właśnie mordują jej psa, a ciała niesprezyzowanych bliżej sąsiadów pływają w Warcie. Nacisnęła zatem na głowę peruczkę, kłapnęła sztuczną szczęką (wszyscy, którzy zasiedli przy nawietrznej zostali uraczeni opowieścią o niedopasowanej protezie, która miała ugniatać wyrostki zębowe, co kompletnie uniemożliwiało posługiwanie się garniturem. Pełnił on zatem wyłącznie funkcje reprezentacyjne.
Niestety, impreza nie osiągnęła maksimum kolorytu, bowiem na imprezę nie dojechała gałąź niemiecko-arabska rodziny, ale brak muzułmanów równoważyła barwna obecność agnostyków i dewotów. 

Fotografie dla smakoszy są w linku Tavaa, więc tutaj kwiatki :)

    To może słowo o menu? Na początek pojawiły się przystawki, które momentalnie wypaliły konsumentom dziury w czaszkach. Ale już chwilę potem dziury zarosły i wszyscy rozkoszowali się hojnymi darami Sziwy roznoszonymi przez kelnerki odziane w sari. To była orgia smaków! Tavaa bowiem dysponuje prawdziwymi, żywymi okazami kucharzy z Indii. Prawdziwe perły kuchni, skrzynia skarbów wyłowiona z leśnej wioski blisko granicy z Nepalem. Jak wyciągnięci z baśni. Tego naprawdę trzeba skosztować! Zobaczcie jak tam jest fajnie!



***


A w formie PSu dodam, że trwa konkurs na imiona dla wzmiankowanych dzieci rybołowów. 

- Ziarnko, Ziarnek i Ziarnka! - wali z miejsca Mim.

- Ależ Mimie, rybołowy są mięsożerne!

- Zatem Mięso i Mięsak.


Brrrr... Nazwać małego słodkiego ptaszka czymś z bogatej nomenklatury onkologicznej - finezyjne.