piątek, 13 lutego 2015

(164) Soczysty seks pozamałżeński

   


No dobra, to jednak nie zważając na istnienie słowa pruderia, napiszę o tym.

   Widziałam bardzo wyraźnie, że Małż leży na czymś, obejmuje to, przygważdża brzuchem i podryguje przy tym niedwuznacznie. Jego włochate nogi są figlarnie rozrzucone na boki,  ręce takoż i, co tu kryć - król jest nagi! Pupa jego biała jak szczyt Kilimandżaro, tak śmiesznie podskakująca, półkule pośladków jędrnie plaskające. I już, już miałam wybuchnąć rubasznym śmiechem nad tym ociekającym nieskrywaną frywolnością obrazkiem, gdy z całą mocą dotarło do mnie, że jednak, mimo, że jest zabawnie, to heloł! jednak mnie, bądź co bądź, ten Małż zdradza. I to z czym! Auuu! To coś było monstrualnych rozmiarów. Wypasione na najdroższych witaminach. Choćby nie wiem jak Małż się rozkraczył, to nie zasłoni tego zjawiska własnym ciałem. Błyskało spod niego to tu, to tam, swą nabrzmiałą i gładką czerwonością. Błyszczące, rumiane i pachnące. Roztaczające wokół siebie drżącą aurę letnich wypadów na łono, słodkości wypełnienia czary obietnic, ugaszenia nienasyconego głodu i erupcji nieposkromionych żądz. Pod podrygującym na wysokościach ciałem Małża prężyło się apetycznie tego wszystkiego ucieleśnienie. ONA! GARGANTUICZNA TRUSKAWKA! 

     Nakładanie się na siebie fonii i wizji w moim prywatnym ośrodku kojarzeniowym trwało bardzo długo i było procesem wręcz zapalnym, by nie rzec - nowotworowym. Dźwięki, obraz i wspólny wydźwięk zdarzenia nałożyły mi się wreszcie ze zgrzytem klucza w wiekowym i zardzewiałym pasie cnoty w jedną całość, której żmudne przepychanie pod górkę w zamkowej wieży mego organu  zostawiło za sobą na schodach mokrą, czerwoną, pulsującą bólem smugę.

    Stop klatka. Małż zamiera z rozrzuconymi na wszystkie strony świata członkami i wpatrując się maślanym wzrokiem w dal, rzecze głosem jak roztopiona czekolada:

-Wiesz, a może i ty chciałabyś spróbować? To nawet całkiem przyjemne.

Obrazek dzięki uprzejmości Malwiny Krusz. Ferenz z Dzieciowo mi :)

     Pytanie Małża zrzucone z wysokości dwumetrowego owocu nawet nie wydało mi się aż tak idiotyczne. Tak samo z czynem, by wdrapywać się w fazie plateau na truskawkę. Kątem oka zarejestrowałam, że w strategicznym miejscu ma ona odpowiednio wyprofilowane wgłębienie, hm. Wdrapałam się na szczyt. Żeby nie spaść musiałam wzorem Małża, a nawet rozgwiazdy, rozrzucić swe kończyny jak róża wiatrów. Powierzchowność truskawki była bardzo przyjemna. Ciepła od słońca, nieco elastyczna, pachnąca tak kusząco... pachnąca... pachnąca... nie wytrzymałam więc. Nie mogłam się oprzeć i uległam. Rozdziawiłam swe usta, zawijając górną wargę nad czołem, błysnęłam perłą zęba i z rozmachem opuszczając głowę, wpiłam się z impetem w miąższ. Sok ściekał mi po brodzie, skapując obficie na dekolt. Mmmm truskawki w lutym! Orgia!

     Mam nadzieję, że nasz trójkąt wyda owoce! Za jakiś czas nasza brzemienna truskawka zaowocuje i  powije soczki w kartonikach.

  No, co? Nie macie snów erotycznych?