piątek, 22 lutego 2013

(50) światłocień

    W piątki placówka dydaktyczna Mata oferuje mu w swej szczodrobliwości godzinę uplastyczniania. Bodajże po raz pierwszy w karierze młodzieńca zdarzyło się, by sztukę w całości kazano wyprodukować pod rodzinną strzechą. Temat: światłocień. Pytanie brzmi: kiedy Mat zaczął się brać za dzieło? No właśnie. Brawo. 
  Czwartkowe popołudnie obfitowało we wzloty i upadki godne samego van Gogha.

- Mat, mówiłam Ci niejednokrotnie, żebyś zabierał się za prace domowe szybciej.

- O rany  zapomniałem! Jezu!!! Gdzie ja teraz o tej porze znajdę światłocień?! - rozpacza.

Frapujące. Nie wiem co odpowiedzieć. Nie wiem, czy dla artysty jest jeszcze za jasno, czy już za ciemno? Zapalać lampy naftowe? Odpalać fajerwerki dla pożądanego efektu czy lecieć na lotnisko po bilet do Dubaju? Na razie stoimy i świecimy oczami. Dzieło powstanie zatem w oświetleniu sztucznym.

- Co mam namalować?- desperacja polującego drapieżcy maluje krwiste esy-floresy w lazurowym spojrzeniu syna.

- Może spróbuj te dwie zielone butelki?

- Jak zielone?! Przecież to musi być obraz w czerni i bieli! 

     Zaraz potem Mat dostaje ataku rozpaczy z malowniczym wiciem się po podłodze z powodu odkrycia braku bytności bloku formatu A3. Po chwili okazuje się, że blok A3 śpi na wznak na dnie szuflady. Mat z godnością otrzepuje spodnie, siada przy stole, na którym leżą pieczołowicie rozbełtane gwasze w trzech odcieniach szarości, na potrzeby dzieła b&w. Potomek z namaszczeniem godnym artysty przez duże A otwiera blok, po czym doznaje ataku nr 2. Atak nr 2 dopada go w momencie rejestracji faktu, że blok nie zawiera w swym bogatym wnętrzu tak pożądanych w tym momencie kartek w kolorze w&w, lecz w niepotrzebnych teraz- stu kolorach tęczy. Pozytywna strona zdarzenia jest czysto medyczna- radość z utwierdzenia się w przeświadczeniu, że Mat nie jest daltonistą. Poza tym syn dwukrotnie posłużył za wałek do zbierania farfocli z dywanu, co jest nader korzystne do pozytywnej percepcji estetyki wnętrza. Tu odezwa do matek- spróbujcie w/w myku ze swoimi dziećmi, z zaznaczeniem, że dzieć musi mieć na sobie włochaty sweterek. 
Po chwilowym zamieszaniu sytuację ratuje przewidująca Mamina, która z jednej z licznych tajemnych skrytek wyjmuje dziewiczy blok, nie dość, że formatu A3, to jeszcze z nieskalanymi kolorem kartkami.
Potencjalny światowej sławy malarz zabiera się do roboty. Pozują- kubek termiczny pospołu z drewnianą skrzynką na kwiaty. W czasie, gdy Ziemia skupiona była na obrocie wokół własnej osi o równo 18 stopni, Mat zwieńczył swe dzieło niezidentyfikowanym w etologii mruknięciem. Znaczy się koniec. Ukontent, ale jakby jednak połowicznie, bieży do matki swej. 

Części ciała dorysowane ołówkiem powstały dla rozweselenia,
gdy oboje po ciemku płakaliśmy nad efektem.

- Ykm. Synu mój umilony, czy ty aby nie cierpisz na astygmatyzm gałek? Dlaczegóż wnętrze kubka wychodzi poza? Jakim cudem powstały te krawędzie, ponadto jakim cudem w tak zaskakującej i niespodziewanej lokalizacji i wreszcie - jakim cudem światło przeczy tu cieniom i zasadom optycznym?  Czy między tymi cierpliwymi nad wyraz modelami miałeś zapaloną gromnicę? Toć tak to odbieram. Musisz namalować dzieło po raz drugi i je udoskonalić. Zmień również kolorystykę na mniej agresywną. Namalowałeś wszak ciało doskonale czarne. -(Atak nr 3 przerwany przez wujka Google i jego łopatologiczny przekaz o światłocieniu).

Podczas, gdy wykładzina lśniła już czystością,  nastąpiła zmiana pingwiniastokształtnego kubka z dramatycznie wygiętym skrzydłem na klasyczny. Mat z garściami wskazówek w kieszeniach dżinsów ponownie siada z uniesionym pędzlem. Ziemia dokonała teraz efektownego tour en l’air o 7 stopni, kryjąc się w ciemnościach, a Mat zafiniszował.

- Nie mam już siły katować Cię synu, ale zważ na te cienie. Każdy z nich rzepkę sobie skrobie. Jeden w tę, drugi wewtę. Popraw proszę. 

Ku memu zaskoczeniu, spodziewanego ataku z czyszczeniem podłoża tym razem nie było, być może ze względu na późna porę i spadek sił witalnych każdego członka rodziny, a być może, że nie było już na nim farfocli.
Godzina 22 i finis coronat opus. Amen. Można zakończyć dzień. Oto efekt, oceniony przez Panią Sztukmistrzynię na tłuste 6:

Światłocień jako żywy.

- Czy Ty Małżowino musisz tak na 100% wszystko?- pyta Małż nocna porą.

 - Tak, Małżu Pobłażliwy, muszę. Muszę wymagać, ale nie wymagam więcej niż wiem, że tego kogoś na to stać. Znam naszego syna i wiem, że go stać. Więc wymagam.  Przyda mu się to w życiu. Dzisiaj rysuje światłocień. Jutro przyda mu się to na geometrii. Potem będzie stawiał domy. Czy odważyłbyś się powierzyć plany budowy domu takiemu architektowi, który jako dziecko nie nauczył się podstaw? No właśnie. ja też nie grzeszę w tej materii brawurą. Dobranoc.