wtorek, 1 lipca 2014

(131) Queen - żona Kinga w Mercedesie oraz radości czerwca, czyli podwójna wygrana


Nad nimi czerwone.
Ocaleją ci, który patrzą inaczej. Jeden na milion, pod kawałkiem suchego, ciepłego błękitu.



 Ta  i inne animowane okładki TUTAJ

***

     A więc jednak to koniec. Zostawił ją. Elen, przygryza dolną wargę, wierzchem dłoni ociera mokre oczy. Od deszczu, od łez, od ich błękitu. Od tej pory nie ma już nic. Świat się zawalił, a nad jego zgliszczami pulsuje rytmicznie czerwone światło. Spływające strumienie migoczą na zaparowanej przedniej szybie samochodu, a zmoczone, długie włosy Elen, nie są tak jasne jak w pełnym słońcu.  Automatycznym ruchem przekręca kluczyk w stacyjce. Silnik i jej dusza równocześnie wyją, przed nimi ogromna czarna dziura, nic poza tym. Nie ma światła, nie ma ruchu, nie ma życia. Nic. Pustka.
     
     Czuje niepokój, a jej ciałem szargają żywe i bolesne wspomnienia czasu spędzonego z Marc'em.
Wyjeżdża do miejsca, które kocha. Kilkadziesiąt kilometrów pod miastem w dalszym ciągu stoi ich wspólny Eden. Skarbnica ich szczęśliwych lat.
 Po dotarciu na miejsce, Elen staje nad urwiskiem. Patrzy.

 

Chwilę się waha, spod stóp wykrusza się kilka kamyczków, które podskakując na stromiźnie, wpadają z cichym rozpryskiem do jeziora.

                                                       Plum!
                                                               
                                                              
                                                                   plum!
                                                                
                                                            
                                                            plum!
                                                            
                                                           
                                                             
                                                             
                                                            plum!

     

     Elen zaciska pięści, nabiera powietrza do płuc, zatrzymuje je i - skacze. Wiatr próbuje ją jeszcze chwycić za włosy, ale wyślizguje mu się z powietrznego uchwytu. Próbuje jeszcze objąć ją w pasie, rozdmuchując sukienkę, ale smukłe ciało łączy się z taflą wody tak gładko, jakby składało się z niej w stu procentach.

***

     Ciemność i zimno znikają, ustępując miejsca przyjemnemu ciepłu i jasności. Woda, co mile zaskakuje, jest cieplejsza, niż zazwyczaj i bardziej gęsta. Elen nie widzi w niej tak wyraźnie, kontury są zniekształcone, jak gdyby patrzeć przez szklankę z wodą. Pod jej brzuchem przepływają nierealnie olbrzymie, śliskie okonie i muskają jej skórę chłodnymi, gładkimi płetwami wielkości dłoni. Patrzą na nią swoimi nieruchomymi, rybimi oczami, w których zastyga nieme pytanie. Wokół nóg owijają się galaretowate wodorosty, głaszczą jej stopy i uda. Wodę przeszywają smugi błękitnego blasku, w świetle którego widać strukturę dna pokrytego po podwodny horyzont malachitową łąką. Elen płynęła tuż nad nią, nawet nie zauważając, że nie musi oddychać. 

     Wychodząc na brzeg, nawet się nie zdziwiła, że czekają na nią przyjaciele, przecież już od kilku dni próbowali ją pocieszyć. Bardzo spodobało jej się to, że przez jakiś czas pomieszkają razem. Uśmiechnęła się w duchu - a jednak udało im się wyciągnąć ją z takiego życia. Jest zmęczona i od razu kładzie się do łóżka. Pościel jest tak miękka i przytulna, że Elen zapada momentalnie w sen.
     Nagle budzi się i zauważa, że nie jest sama. Obok niej leży Marc. Wspomnienia odżyły. Co się dzieje?! Przecież Marc jej nienawidzi! Jakim cudem mógłby się znaleźć tutaj? Razem z nią? Palące uczucie wypala jej dziurę w mózgu, a gorąca błyskawica przeszywa boleśnie ciało, przypominając w ułamku sekundy, gdzie jest i co się stało. Pragnę go zatrzymać, najbardziej na świecie, lecz wie, że stało się nieodwracalne i nie jest w stanie nic zrobić, by zmienić stan rzeczy.
    
     Podczas, gdy Elen siedzi skulona w pogniecionej pościeli i gorączkowo tasuje myśli, słyszy, jak jej znajomi bawią się w... co? W "transy"? Dziwne. Co u licha się tu dzieje? Co to za nowa zabawa? Przecież wszyscy są już trzeźwi, na wczorajszej imprezie było tylko trochę niskoprocentowego alkoholu, zero dragów. Słyszy podniesione głosy, z których wyławia strzępy informacji, łącząc je zgrabnie w jednorodną całość. Podczas jednego z transów, któraś z dziewczyn ginie w gęstej, zielonej, żyjącej mazi. Maź wciągnęła ją. Po dziewczynie nie ma śladu. Rozpłynęła się. Odeszła.
     Elen jest przerażona, ale uzmysławia sobie, że zniknięcie w tym świecie oznacza pojawienie się w innym. Bingo! A jednak istnieje możliwość zjednoczenia z Marc'em! Zjednoczenia duchowego, kojącej współobecności, zrozumienia i akceptacji.
Przecież przyjaciele często namawiali ją do przejścia w inny stan świadomości. To jest właśnie ta zabawa w transy! Niech i tak będzie. 
 

     Po wielu próbach, z Elen zaczyna się coś dziać. Ze strachem przekracza próg świadomości. Przechodzi przez bramę z własnego, wygiętego w łuk, ciała. Zapada się w siebie... Otwiera oczy i stwierdza, że jest w komnacie z luster. Czuje wewnętrzny przymus, by przejść przez jakieś i dostać się do innej komnaty. Które lustro wybrać? Które stanowi bramę? To łatwe. Na każdym z luster jest napis z białego proszku, które widzi tylko ona. Aby przez nie przejść, musi go zdmuchnąć. Elen wydmuchuje powietrze z piersi, a pył migocząc układa się na kształt tornada i po chwili rozpływa się w powietrzu, tak jak i wybrane lustro. Elen śmiało wchodzi do trójkątnej komnaty. Rozgląda się wokoło, gdy wtem, ze wszystkich stron oblewa ją niemal namacalny, ANIELSKI śpiew. Jest tak piękny! Każdy dźwięk dotyka innego fragmentu jej ciała, obmywa ją krystalicznymi fluidami o zmiennym natężeniu siły i temperatury. Niespotykane połączenie dźwięków, smaków, ciepła, zimna. Fluidy oplatają jej ciało, wpełzają do uszu i ust. Zostawiają na języku smaki, kolory i wibracje, wprawiając ją w duchową ekstazę. Elen uśmiecha się i czuje, że uśmiech przenika do realnego świata, o którym teraz nie chciała nawet myśleć. Ktoś pyta,  dlaczego się uśmiecha.  Widzę anioły - odpowiada.

Znajomi wołają Marc'a. Pojawia się momentalnie, siada naprzeciwko Elen.

- Ty idiotko! Nie pozwolę się wciągnąć w twój świat!

Elen nie dowierza. Czuje się tak, jakby ktoś uderzył ja w twarz. Nie, to nie może być prawda! Nie teraz, nie po tym, co przeszła! Musi być jakiś sposób, by go przyciągnąć do siebie! By skończyć tę makabryczną huśtawkę nastrojów, to frustrujące życie na granicy jawy i snu i przeplatającej się tęsknoty z ukojeniem. Te męczące, bolesne fluktuacje, gdy jedno znika, a pojawia się drugie. 
Elen patrzy z napięciem w jego twarz. Marc pochłonięty jest rozmową z kolegą. Patrzy dalej, nie odrywając od niego wzroku. Napięcie rośnie, a ona czuje, że nie ma już własnej twarzy, że jest tylko dwojgiem ogromnych, okrągłych oczu. Dostrzega, że Marc jest rozproszony, nie skupia się na rozmowie, co chwila zerkając na nią. Elen zdaje sobie sprawę, ze coś go w jej twarzy przyciąga. Patrzy w nią coraz częściej i nagle widzi, jak mężczyzna unosi się nad krzesłem, przechyla się i wpada głową w jej głowę. Widzi, jak cały w niej znika - po głowie tułów, za nim nogi. Marc znajduje się teraz w jej brzuchu, a Elen doznaje olśnienia. Tak! Jakie to proste! Przecież tak niewiele trzeba, by mnie znowu pokochał! Muszę go tylko urodzić! 
Teraz wydarzenia nabierają tempa. W okamgnieniu Elen rodzi Marc'a. Noworodek rośnie w zastraszającym tempie, dojrzewa w kilka minut, staje się dorosłym mężczyzną w kwadrans. Nowym, z czystą pamięcią, którą można zapisac od nowa.Jakie to proste! Ogromna ulga.

     Elen i Marc żyją już na zawsze w jej świecie, chodzą ulicami, nie odróżniając się od innych par. Jest pięknie. W drodze do teatru Elen kupuje od znajomej lodziarki masę ciastek i lodów. Marc się śmieje, wie, że za Elen przepada za słodyczami tak samo, jak za nim. Jest bosko, wokół nich powietrze aż skrzy się od miłości. W Edenie pada ciepły, rzęsisty deszcz. Elen, wypełniona szczęsciem po czubek głowy kątem oka dostrzega czerwony neon. Śmieszne, ale czy tam jest napisane... Niemożliwe. Mruży oczy, ale litery żyją własnym życiem, wiją się jak węże i zamieniają się z sobą miejscami. Marc i Elen? Merci? Eden? MercElen? MercEden? Mercedes!. Mr Mercedes! To jego sprawka!

***

     Elen patrzy z góry na sterylne, ciche pomieszczenie. W jej głowie tańczą efemeryczne wspomnienia, a może to tylko sny. Kluczyki, głęboka dziura, ryby, lustra, oczy, Marc. I nagle doznaje olśnienia. Widzi z góry, jak wygląda to naprawdę. Obok siebie, ale na osobnych łóżkach leżą oni. Starzy, pomarszczeni. Szpital, czerwony, jarzący się w półmroku wykres EKG na aparaturze podtrzymującej życie, wkoło ludzie, bardzo smutni. Synowie pochyleni nad rodzicami. W kącie ociekający niebieski parasol. Elen śmieje się i bezgłośnie krzyczy spod sufitu:

 - Hej, co wy robicie?! Przecież nas tu nie ma!!!.


***


Nad nimi czerwone. Ocaleją ci, którzy patrzą inaczej.



  Jeden na milion, pod kawałkiem suchego, ciepłego błękitu.





 ***

DIDASKALIA:

     Właśnie dowiedziałąm się, że oba teksty... Wygrały!!!!!

Książkówka tak to pięknie opisała:



     Długo nie wiedziałam, czy wystartuję w konkursie Książkówki, w którym prosi Ona czytelnika o opisanie tego, co widzi na okładce "Pana Mercedesa". Aż wreszcie w niedzielne przedpołudnie, w przeddzień zakończenia konkursu, doznałam olśnienia. Jak zwykle w łazience, podczas mycia włosów.
 Otóż 5 czerwca nad Poznaniem miało miejsce niecodzienne widowisko. Mieniący się kolorami zachód słońca. 9 czerwca nadciągała w sposób spektakularny, aczkolwiek mniej polichromatyczny, burza. Ale jaka! Aż dzieci chciały biegać boso po trawie! Musiałam to uwiecznić na zdjęciach.
A na deser, kilka dni temu odgrzebałam wspominki, wśród których znalazłam stenogram z mojego własnego, osobistego snu, który śniłam również całkiem samodzielnie, a który był wynikiem traumy, której doznałam po dramatycznym zakończeniu pięcioletniego związku. Moje kości zostały rzucone. I to wilkom na pożarcie. Bez podania powodu. Moje 22-letnie kosteczki! A wydawało się, że byłam królową życia! ;)

To ja, jeszcze przed rzuceniem kosteczek ;)
Kartę z damą serca zrobiłam samodzielnie ze swoich zdjęć i znalazłam pierwszy
i jedyny punkt w Poznaniu, gdzie robiono nadruki na koszulkach.
Na początku lat '90 była to mało znana nowinka!
Wybranek serca nosił tę koszulkę ze mną na piersiach ładnych parę lat ;)


A to sen, spisany prawie 20 lat temu :)

     (Małżu, nie powinieneś być poirytowany, bo z Tobą łączą mnie o wiele gorętsze momenty, np. gdy nasz samochód buchnął żywym ogniem na ul.Szewskiej, a więc w samym sercu miasta, przy Starym Rynku).

     Te wszystkie elementy wskoczyły mi na swoje miejsce podczas masażu głowy szamponem rumiankowym. Podskoczyłam na milimetr i poukładałam puzzle w kołtunie - czerwone niebo, deszcz, Mat i Mim pod - akurat, niebieskim, parasolem i na dokładkę Dwójca z zeszłego roku, z niebieskimi balonami w Warszawie. Przypadek? Nie sądzę :)

     Ponadto nareszcie mogłam się wykazać raportem z małymi szczęściami czerwcowymi w comiesięcznym rozdaniu kuferkowym, również u Książkówki. Przez długi czas nie udzielałam się w nim, z oczywistego powodu, braku jakichś spektakularnych radości. Czekając na Godota, mającego przybyć w przykrótkim płaszczyku wielkiego szczęścia - pracy oraz zrażona brakiem reakcji na moje wielomiesięczne udzielanie się w kuferku (a była i poezja, i liryka, i dramat - bez efektu) być może nie doceniałąm tak bardzo, bardzo tych pomniejszych radości. Bo tak ich wiele! Pozwolę sobie je tu przytoczyć, gdyż jutro znikną jako sen jaki złoty:

     "Dzień Dziecka z hukiem otworzył bramy czerwca, pachnącego truskawkami i kuszącego corocznie obietnicą wakacji, do których prowadzi zarośnięta bluszczem furta. Tego dnia były lody. Takie prawdziwe, robione domową metodą, najlepsze w mieście. Po takie lody stoi się w klejącym się asfalcie 45 minut, podczas których orgiastyczne wizje smaków rozpływają się w gorących oddechach. Usiedliśmy na drewnianych piramidach przed lodziarnią, w chłodnym cieniu. Mim zajadał waniliowe, brudząc esencjonalnymi kroplami bluzeczkę. Pozostali - czekoladowe w wariantach z truskawką i maliną. Pestki wesoło trzaskały pod zębami. Mam nadzieję, że smak tych lodów pozostanie nam w pamięci na zawsze.

9 czerwca było parno. Powietrze stało nieruchomo, a drżąc zamazywało kontury drzew. Wieczorem niebo nabrało w usta najpierw różu w liliowych odcieniach, potem purpury i fioletu, by z hukiem piorunów chlusnąć nam na głowy zawartością chmur. Dzieciaki biegały po trawie na boso i wesoło piszczały. Filtrat dnia i esencja szczęścia w czystej postaci. Chwila.

10 czerwca to imieniny mojej Mamy. Tego dnia Służba Zdrowia obsypała Ją hojnymi darami w postaci zespołu lekarzy, pigułkami i kroplami we wszystkich odcieniach tęczy. Zabieg na oku trwał niespełna 15 minut, ot rutyna. Rutynowo uszkodziła się część siatkówki, zator, problemy z widzeniem, izba przyjęć. Na razie jest lekka poprawa w widzeniu, choć leczenie będzie długotrwałe.

11 czerwca zachorował młodszy. Atak alergii. Ostatni kaszel alergiczny trwał kilkanaście miesięcy. Wielka radość, bo przechodzi, a nie minęły nawet 3 tygodnie.

23 czewca Dzień Ojca. Ciepło przy sercu, Tato, opiekuj się mną z Góry, jak przez ostatnie 18 lat.

23 czerwca, wieczór. Lód w sercu. Wujostwo w drodze nad morze uległo drastycznemu wypadkowi. Przy prędkości 90km/h koleina wybiła ich w powietrze, koziołkowali i dachowali w polu. Wygrali los na loterii życia. Kolejny raz, bo ciocia 22 lata po wylewie, prawostronny niedowład, afazja. Teraz tylko podbite oko, potłuczenia i zadrapania. Samochód zwinięty w harmonijkę. Umrą za sto lat w ciepłym łóżku :)

Jutro zakończenie roku szkolnego. Mat jest patentowym leniem, nie uczy się nawet do sprawdzianów, chroni się jak może, by nie zaczęli uważać go za kujona. Bez najmniejszego wysiłku, z lekcjami robionymi na kolanie w niedzielę wieczorem, średnia 5,6 i wzorowe zachowanie. Kilka wygranych konkursów ogólnopolskich, wojewódzkich i szkolnych. Młodszy bardzo podobnie, chociaż to maluszek, druga klasa. Pierwsze miejsce spośród klas drugich oraz 57 miejsce na 468 z całej Polski - z angielskiego. Matma w małym palcu, zresztą jak wszystko. Mam dwa żywe cuda w domu.

Co jeszcze optymistycznego? Żyję. Mimo ciągłego wiatru w oczy, do przodu. Nie mogę inaczej. :)"


     Dorzuciłabym do puli jeszcze jedno - ciepło i wsparcie, które otrzymałam od Braci Blogerskiej. I najważniejszy telefon miesiąca - Inwentaryzacjo, istoto o kryształowym głosie,  wrzucam do kuferka nasze 56 minut :) 

Cmok w kok!

PS
Pozwolę sobie tu zamieścić pracę konkursową Inwentaryzacji, bo szkoda, by przepadła w mrokach dziejów. Inwentaryzacja powinna pisać opowiadania!

     "Kiedy pan Stefan po raz ostatni przed weekendem przypominał o czekającej jego podopiecznych poniedziałkowej wycieczce, wspomniał też o konieczności zabrania ciepłych kapotek i...parasolek.
- Pan chyba żartuje! – wykrzyknęła mała Królewska z pierwszej ławki. – To najcieplejszy, najbardziej upalny czerwiec od lat!
- Zobaczymy – mruknął pan Stefan.
Oczywiście w poniedziałek żadne z dzieci nie przyniosło ze sobą parasolki, mimo, iż od rana niebo było pochmurne, ołowiane. Pan Stefan był zmuszony rozdać całej klasie jednakowe, czarne parasole szkolne. Tylko jedna jedyna Królewska miała ukrytą w tornistrze śliczną, niebieską parasolkę, ale pan Stefan odebrał ją dziewczynce stanowczo, wręczając nieodróżniający się od innych parasol.
- Dla dobra ogółu – powiedział oschle.
Zanim wyruszyli ze szkoły rozpadało się na dobre. Kiedy już stali przed drzwiami wyjściowymi, pan Stefan przekrzykując grzmoty i szum ulewnego deszczu nawoływał:
- Uformować zwarty szyk! Parasole razem!
Wyobrażał sobie, iż dowodzi armią małych żołnierzy, która tarczami osłaniała się przed gradem mokrych strzał z nieba.
- Podążać za niebieską parasolką! – wrzeszczał, kiedy ruszyli i podniósł niebieską parasolkę Królewskiej trochę wyżej, żeby dzieci ją widziały.
Pan Stefan całe życie uczył przysposobienia obronnego i nie miał zamiaru się poddawać czemuś tak banalnemu jak zła pogoda. A o deszczu zawsze wiedział wcześniej, bo go łamało w kościach".