środa, 2 kwietnia 2014

(118) Senne imaginarium


Leah Saulnier The Painting Maniac

     Zauważyłam przez brudne okna, że wiosna przyszła, o? Promyk słońca przebija się z oporem przez pajęczyny i muska jakiś zielony z lekka pęd, fiołek tu i ówdzie wystawia swą fioletową główkę i pochylając się nad kupką zwiniętych, mokrych liści dziwi się ich corocznej śmierci. Jaka niespodzianka. Czas wstawać? A takie miałam sny! Zieeeeeew. Wiem, wiem. Ja też nie lubię jak mi ktoś opowiada, co też mu się przyśniło. To zawsze jest takie żenujące i idiotyczne. Niestety, skoro tu wdepnęliście, to musicie swoje odsiedzieć i posłuchać.

     Przebudził mnie w środku nocy stłumiony rechot. Chwilę to trwało, zanim zlokalizowałam jego źródło. A źródło, ku memu najwyższemu zdziwieniu, tkwiło we mnie. Z drugiej strony, zaraz tylko, gdy przypomniałam sobie, co mi się przyśniło, przyznałam sobie rację, że dobrze się jednak stało, że sama siebie obudziłam tylko po to, by zapisać ten sen w pamiętniczku. Otóż w moim śnie spotkałam Czechów. Czesi stali wokół mnie i rozprawiali o czymś z uczonymi minami, ale z ust ich wynicowywało się tylko smrt, brt, frfcl tudzież frt, st i hrwt. Ha! A najlepsze, że ich rozumiałam i to było podwójnie śmieszne.

     Kolejny sen. Otóż los tak chciał, że dostałam pracę. Krótko jednak trwałą moja radość, bo praca nie była biurowa, ani nawet siedząca. Miałam objąć posadę primabaleriny. Zgodziłam się, ale pamiętam tę wewnętrzną walkę, którą toczyło moje zwierzęce Id z anielskim Superego. Z jednej strony zmuszałam się do milczenia, żeby pod żadnym pozorem nie zdradzić się, że nie znam się na tańcu, a baletowym w szczególności. Z drugiej strony, gdybym powiedziała prawdę, straciłabym tę posadę zanim bym ją otrzymała. Wyszłam więc na scenę. Ale pech chciał, że z boku było lustro. Oczom mym ukazał się widok zatrzymujący w miejscu krew w żyłach. Na scenie stała kolubryna o masie tucznika t=120kg w tiulowej różowej sukience i satynowych pointach rozmiar 42. Szerokie biodra, deska z przodu, cellulit ściśnięty rajtkami. Dobrze, że miałam przekrzywione, stare okulary, przez które bardzo źle widziałam co dzieje się na proscenium. Jak się okazało później, wzrok mój  pogorszył się drastycznie i w sposób nagły, ponieważ bryle przykryte były drugimi, wielkimi jak talerze, w czerwonych oprawkach. Chociaż szkła były in minus, to cała optyczna kabała in plus, bo przynajmniej nie dane mi było widzieć wyraźnie tej żenady.

     W następnym śnie, nieco starszym chronologicznie, Małż pił bawarkę ze znicza. Doradziłam mu przezroczysty, bo pierwotnie sączył z czerwonego z archaniołem Gabrielem.

     Znowuż kiedy indziej brałam udział w ślubie. Na szczęście nie własnym. O dziwo ktoś nieopatrznie poprosił mnie o piastowanie roli świadkowej. Wszystko poszłoby w miarę gładko, gdybym nie musiała gonić pary młodej po całym mieście. Nie pamiętałam w którym kościele jest uroczystość, więc wpadłam w nerwowym popłochu do Bazyliki św.Piotra, ale okazała się pusta. Po czym doznałam olśnienia, pacnęłam się w czoło i z ulgą pognałam do Asyżu.

     Dzisiaj rano Małż obudził się i obwieścił, że śniło mu się, jakoby dostał pracę. Praca okazała się o dziwo być biurową. Biuro Małża było nieduże, a nawet tak malutkie, że mieściło się w kontenerze na śmieci. Miało gustownie wycięty otwór podawczy, przez który było widać stosik papierków piętrzący się na biureczku. Ni z gruszki ni z pietruszki zmaterializował się Szef, a Małż jak nie zacznie mu płakać w rękaw! Jak nie zacznie prosić! Panie Szefie, ale ja się chcę uczyć!! Uczyć! Jak to tak, na szeroką wodę od razu, ja się muszę najpierw nauczyć! A Szef na to: Przecież ma pan skończoną podstawówkę! Po czym Małż oznajmia, że jest w szóstej klasie i że chyba znalazł swoją pasję: będzie dokarmiał bezpańskie koty na placu. Koty i gołębie gwoli ścisłości.
A tak bałam się o naszą przyszłość! Zupełnie niepotrzebnie!



A jak już wpadliście i dotrwaliście do końca, to przed wyjściem możecie kliknąć w poniższą sondę, by zagłosować na konkursowe opowiadanie Skorpiona w rosole.


Dziękuję :)