czwartek, 19 lutego 2015

(165) Wiosna i ekumenizm pełną gębą

     W starożytnych czasach podstawówki nie było zbyt wiele możliwości na dokształcanie się po lekcjach. Ale należałam chyba wszędzie, gdzie było można. Do Biblioteki Raczyńskich, do szkolnego chóru, kółka fletowego (flety proste), kółka polonistycznego, węgierskiego, teatralnego, chadzałam na dodatkowe lekcje angielskiego, a poza szkołą spalałam się w osiedlowym ognisku plastycznym, gawariłam na prywatnych lekcjach rosyjskiego i jak szlachcianka pobierałam lekcje gry na pianinie.

    Ale najbardziej spektakularne było Kółko Recytatorskie. Prowadził je nasz polonista, Jacek Opieszyński. Fantastyczny facet z czarną brodą. Mówił do nas, smarkaczy, jak do dorosłych, traktował nas jak dorosłych, my po prostu byliśmy jego kumplami i co najważniejsze - mieliśmy swoje małe tajemnice. 

     Zanim go lepiej poznaliśmy, na lekcjach języka polskiego wycinał nam różne numery. Ot, choćby z kartkówkami:
Wyjmujemy karteczki! I w tym momencie ooooooooch niosło się po sali i oblekało nas mglistym kirem. Egzekucja była szybka i bezbolesna. Po dziesięciu minutach było już po. Odkładamy długopisy i.... Opieszyński wykonywał ruch jakby lepił śnieżkę. Patrzyliśmy po sobie jak stado baranów. Jakże to tak? Mamy pognieść kartki? TE zapisane kartki? TE kartki, które trzeba było szanować, bo lasy rosną wolno, płoną szybko, bo makulatura, bo za dwa kilo dostaje się rolkę papieru toaletowego? Opieszyński wykonywał lekki podskok i umieszczał swoją kulkę w koszu na śmieci. A za nią lądowało kilkadziesiąt kolejnych. Klasa w szoku. Że można, że tryby machiny poluzowały się, a nawet zniknęły. A jakby tego było mało, polonista robił z nami coś, co i teraz wydaje się niecodzienne. W czasie lekcji, po cichu wykradaliśmy się ze szkoły i biegliśmy pędem na piaszczyste boisko za budynkiem. Tam polonista z uczniami rozgrywał mecz piłki nożnej, a dziewczyny skakały w gumę. My - dzieciaki ubrane w fartuszki z tarczą na ramieniu, zmieniające obuwie i pijące na przerwach mleko.
Niesamowite, co? I wiecie, co myślę? Że nakręcone 3 lata później Stowarzyszenie Umarłych Poetów jest o nas. To nam, kosztem lekcji, czytał zakazane książki, czekaliśmy jak wariaci na kolejny rozdział >>"Żywotów diabłów polskich" i perfekcyjnie opowiadane historie o duchach, podczas których naprawdę się baliśmy. 

     Zanim po dwóch latach zniknął z naszego życia tak gwałtownie i tajemniczo, jak się pojawił, założył i prowadził wspomniane kółko recytatorskie. Zgłosił się aktyw klasy i żeńska śmietanka w jednym. I patrząc z perspektywy czasu, to najlepsza terapia, jaka nas spotkała, bowiem... 

     Do kółka recytatorskiego należała, co tu kryć, największa wzwyż i wszerz dziewczyna z klasy, Ania. Ania wyróżniała się też tym, że sepleniła. 
Z Anią przyjaźniła się Beata. Beata z kolei była maleńka i szczuplutka. I okrutnie się jąkała.
Ja. Wysoki chudzielec z kolejną wadą wymowy, eR-Traumą, o której pisałam >>TUTAJ
Jedyna normalna Marysia rzucała się w oczy w towarzystwie tym, że była... bez wad.
Nie było takiej jednej jak nas cztery i nie było takich czterech jak każda jedna z nas.

A kółko nasze, wysoce dramatyczne, rzucane na głębokie wody, zataczało coraz szersze kręgi. Podczas, gdy występy publiczne były dla nas męczące solo, Opieszyński zawiązał współpracę z Pałacem Kultury, obecnie Centrum Kultury Zamek, gdzie chodziliśmy na konsultacje, próby i występy, olaboiga, PUBLICZNE! Brałysmy udział w turniejach recytatorskich. My! Właśnie my!
 Pamiętam nawet swój repertuar. Mieliśmy sami wybrać wiersz i fragment prozy. Mówiłam Majakowskiego, a dla równowagi prozę z "Klubu włóczykijów" Niziurskiego. W innym konkursie recytowałyśmy wszystkie Leśmiana. Ja wybrałam sobie soczysty opis wiosny:

 Bolesław Leśmian - Wiosna


Takiej wiosny rzetelnej, jaką w swym powiecie 

Widział Jędrek Wysmółek - nikt nie widział w świecie!

Poprzez okno karczemne łeb w bezmiar wyraził

I o mało się w durną mgłę nie przeobraził!

Lecz umocnił się w karku i nieco przybladłszy, 

Łbem pochwiał dla otuchy, i splunął i patrzy...

Jego własna chałupa wraz z babą i sadem 

Odwróciła się nagle nieproszonym zadem.

Wieprz-znajomek, nie większy na pozór od snopa, 

Biegnie w skradzionych portkach Magdzinego chłopa.

Ryj mu Lilią zakwita! Czar bije od przodu!

I z wołaniem: "Gdzie Magda?" - pcha się do ogrodu!

Wóz drabiasty, jaskółczej doznając uciechy,

Z okrzykiem: "Co ja robię?" - frunął ponad strzechy.

A wójt w ślad mu się jarzy to modry, to złoty

I zębami przedrzeźnia znikłych kół turkoty.

Wywróconą na opak do rowu ulicą

Mknie Kachna i płonącą powiewa spódnicą.

Wichrzy się i pokłębia i upałem bucha,

Cała w ogniu i szumie! Pożar - nie dziewucha!

Skry miota wedle woli - nie szuka powodu,

I z szeptem: "Moja wina!" - dymi się od spodu!

A Maciej - ten z przeciwka, co to brak mu klepki, 

Konno dybie w niebiosy wesoły i krzepki!

Cały w różach i malwach, coraz nieznajomszy 

Pyskiem w niebie wydziwia, jakby służył do mszy.

Tuż obok, jak to bywa między błękitami, 

Przelatuje siedząco Pan Bóg z aniołami.

A ten wrzeszczy od rzeczy i na koniu pstroku 

To skoczy, to zje malwę, to ginie w obłoku!


I do tego zmierzam.
Wiosna. Kolorowa, buchająca kolorami wiosna! W tym roku o tyle ważna, że okraszona Pierwszą Komunią Mima. Właśnie z Komunią skojarzył mi się powyższy wierszyk. 






     Albowiem jesteśmy chyba pierwszą rodziną w Polsce, która będzie wyprawiała Komunię w stylu Bollywood! Po tradycyjnym obrządku spotykamy się w niekonwencjonalny sposób w restauracji hinduskiej >>Tavaa. Właścicielem jest najprawdziwszy Hindus, kucharzami są najprawdziwsi kucharze hinduscy, którzy nie widzieli nigdy Polaka na własne oczy. Polaka, pf. Europejczyka nawet! Zostali w sierpniu ściągnięci z hinduskiej wioski kucharzy. Może być coś bardziej egzotycznego? Chyba tylko nasz rodzinny korowód! Kogo tam nie będzie! Właściciel tytanowego stawu kolanowego i sztucznego biodra. Schizofreniczka! Kobieta z afazją i połowicznym paraliżem! Właścicielka migoczących przedsionków! Arab! Arabskie dzieci! Niemcy! Bezrobotni! Emeryci! Ksiądz! (Siostry zakonne niestety nie dożyły). Wierzący, agnostycy i innowiercy! 
Do koloru, do wyboru!



* fotografie przedstawiają naręcze kartek, które wyszły spod mych paluszków na Komunię Mata. Tym się jeszcze nie chwaliłam - zrób-to-samami. 
Do Komunii Mata dochodzimy małymi kroczkami na >>Oralnym. Bądźcie czujni, bo niedługo druga część spektakularnej >>opowieści o kręgosłupowych peregrynacjach, a i Newa Rysuje naskrobała nowy szyld!

piątek, 13 lutego 2015

(164) Soczysty seks pozamałżeński

   


No dobra, to jednak nie zważając na istnienie słowa pruderia, napiszę o tym.

   Widziałam bardzo wyraźnie, że Małż leży na czymś, obejmuje to, przygważdża brzuchem i podryguje przy tym niedwuznacznie. Jego włochate nogi są figlarnie rozrzucone na boki,  ręce takoż i, co tu kryć - król jest nagi! Pupa jego biała jak szczyt Kilimandżaro, tak śmiesznie podskakująca, półkule pośladków jędrnie plaskające. I już, już miałam wybuchnąć rubasznym śmiechem nad tym ociekającym nieskrywaną frywolnością obrazkiem, gdy z całą mocą dotarło do mnie, że jednak, mimo, że jest zabawnie, to heloł! jednak mnie, bądź co bądź, ten Małż zdradza. I to z czym! Auuu! To coś było monstrualnych rozmiarów. Wypasione na najdroższych witaminach. Choćby nie wiem jak Małż się rozkraczył, to nie zasłoni tego zjawiska własnym ciałem. Błyskało spod niego to tu, to tam, swą nabrzmiałą i gładką czerwonością. Błyszczące, rumiane i pachnące. Roztaczające wokół siebie drżącą aurę letnich wypadów na łono, słodkości wypełnienia czary obietnic, ugaszenia nienasyconego głodu i erupcji nieposkromionych żądz. Pod podrygującym na wysokościach ciałem Małża prężyło się apetycznie tego wszystkiego ucieleśnienie. ONA! GARGANTUICZNA TRUSKAWKA! 

     Nakładanie się na siebie fonii i wizji w moim prywatnym ośrodku kojarzeniowym trwało bardzo długo i było procesem wręcz zapalnym, by nie rzec - nowotworowym. Dźwięki, obraz i wspólny wydźwięk zdarzenia nałożyły mi się wreszcie ze zgrzytem klucza w wiekowym i zardzewiałym pasie cnoty w jedną całość, której żmudne przepychanie pod górkę w zamkowej wieży mego organu  zostawiło za sobą na schodach mokrą, czerwoną, pulsującą bólem smugę.

    Stop klatka. Małż zamiera z rozrzuconymi na wszystkie strony świata członkami i wpatrując się maślanym wzrokiem w dal, rzecze głosem jak roztopiona czekolada:

-Wiesz, a może i ty chciałabyś spróbować? To nawet całkiem przyjemne.

Obrazek dzięki uprzejmości Malwiny Krusz. Ferenz z Dzieciowo mi :)

     Pytanie Małża zrzucone z wysokości dwumetrowego owocu nawet nie wydało mi się aż tak idiotyczne. Tak samo z czynem, by wdrapywać się w fazie plateau na truskawkę. Kątem oka zarejestrowałam, że w strategicznym miejscu ma ona odpowiednio wyprofilowane wgłębienie, hm. Wdrapałam się na szczyt. Żeby nie spaść musiałam wzorem Małża, a nawet rozgwiazdy, rozrzucić swe kończyny jak róża wiatrów. Powierzchowność truskawki była bardzo przyjemna. Ciepła od słońca, nieco elastyczna, pachnąca tak kusząco... pachnąca... pachnąca... nie wytrzymałam więc. Nie mogłam się oprzeć i uległam. Rozdziawiłam swe usta, zawijając górną wargę nad czołem, błysnęłam perłą zęba i z rozmachem opuszczając głowę, wpiłam się z impetem w miąższ. Sok ściekał mi po brodzie, skapując obficie na dekolt. Mmmm truskawki w lutym! Orgia!

     Mam nadzieję, że nasz trójkąt wyda owoce! Za jakiś czas nasza brzemienna truskawka zaowocuje i  powije soczki w kartonikach.

  No, co? Nie macie snów erotycznych?

środa, 11 lutego 2015

(163) Na morzu


Ahoj, żeglarze!

     Trochę mnie nie było, a to dlatego, że żółw, który niósł płaską bryłę mego świata, pokłusował w nieznane. Świat huknął o skały fizis i rozpękł się na tysiąc kawałeczków, a jeden z nich widocznie dziabnął mnie w serce, które z kolei dostało czkawki. No i poszłoooo. Reakcja łańcuchowa z szeregiem implozji. Czkawka została zdiagnozowana na wykresie ekg i dziabnięta specyfikiem kardio o śpiewnej nazwie, a specyfik tak mię dziabnął w błędnik, że zabłądziłam, dlatego nie mogę trafić paluszkami w wijąca się przede mną klawiaturę, a nóżkami ucelować na mniej chybotliwe fragmenty kry w nurcie dniówki. Wyglądam trochę tak, jakbym powoziła zaprzęgiem trytonów w spienionej kipieli. Prrrr, szalone!

Josephine Wall, Andromeda

     Zakładam tedy czarną opaskę na jedno oko, wyłupuję jadowy ząb na przedzie, a hakiem prawicy wyjmuję śledzie spomiędzy zębów. Spluwam strzykwą i wyławiam, pędząc pośród burz i  pejczy ulewy, smagających boleśnie me pulchne plecki, sieci z wynikami Bloga Roku. Rzucam sflaczałą sieć na pokład. Przecieram oko i dziwuję się: a co tam w tej sieci tak pluska, a co tam wali ogonkiem w deski? Toż to 37 srebrnych rybek! Rybki esemeski od aktywu kolektywu czytaczy! Niby takie malutkie, niby słabiutkie, a czarodziejską swą mocą wciągnęły Skorpiona na 38 miejsce, zostawiając w tyle 239 innych blogów w swojej kategorii Literackie i kulturalne! Hoho!  Jak miło! Dziękuję!
Albowiem piszę tu nie dla siebie, ekhem. To Wy napędzacie to koło zamachowe, a ja na tych galerach wiosłuję jak w galerii.

     Chociaż nie powiem - bezludna wyspa kusi syrenim śpiewem... Zielone pod spodem, niebieskie na górze. I pogoda sterowana pilotem. Żaluzje z chmur, roleta regulująca ilość fotoluksów. Pod falami ukryte pokrętła kaloryferów, wentyle w kamieniach, by sterować ich miękkością. A gdy się znudzi, można zwinąć pejzażyk w rulon i rozwinąć co innego. Rozłożyć jak serwetę na stole. Wyławiać pałeczkami z jego głębin żywe sushi i czesać nimi zielone kłosy ryżu. Potem wskoczyć w pustą miseczkę i powiosłować nimi do drugiego dania. Oj dana dana.

wtorek, 3 lutego 2015

(162) In vino veritas cz.II oraz daj głos!

      Uwielbiam mieć porządek w szpargałach. Do tego stopnia, że w momencie zakończenia roku szkolnego przez chłopaków, przekazuję podręczniki uczniom następnego rocznika (Mat zbiera na lody). Wszystkie prace plastyczne wkładam do teczek z imieniem potomka i klasą, by wyśmiały ich kolejne pokolenia, zostawiam ku pamięci dzienniczki i zeszyty. W osobnej teczuszce lądują wszystkie testy i sprawdziany posegregowane według przedmiotów.

     I zdaję sobie doskonale sprawę, że w tym miejscu niektórym czytaczom zacznie z lekka drgać powieka. Ale ja Was ugłaszczę. Chęcią tak daleko posuniętej archiwizacji kierują bowiem bardzo niskie pobudki. Wyznam Wam, że wybujałym neuronem segregomanii kieruje lenistwo. Po prostu nie chce mi się szukać wszystkiego od początku. Boli mnie jednak ten neuron, gdy widzę, że grupa Anonimowych Segregoholików jest wyłącznie żeńska. Widocznie dziedziczy się ją z chromosomem X.

    Tak też zrobiłam w czerwcu roku pańskiego 2014. Wszystko ładnie poukładałam w stosiki, pogrupowałam, powiązałam mentalnie w osobne akta osobowe i.... psssssss. Aby zanieść je do garażu (albowiem, jak wiecie u nas w garażu jest wszystko, dlatego nie mieści się w nim samochód, który parkuje pod chmurą od 2,5 roku), trzeba inwencji Małża. Małż bowiem zawiaduje tą metropolią Garażowem.

     Miesiące mijają, a stosiki leżą w pokoju dzieci. I w ten oto sposób z łatwością, bez udziału drabiny, lian i sieci pajęczej o udźwigu 100 kg, mogłam dokopać się do dzienniczka Mata, by sprawdzić, czy i kilka lat wcześniej uprawiałam usprawiedliwieniografię. Podskoczyłam sobie rączo w mych filcowych bamboszkach na wysokość włosa dywanu, gdyż dokopałam się do bogatych złoży atramentowego wężyka! I tak oto mogę Państwu przedstawić część drugą radosnej twórczości epistolograficznej:

pierwsza część usprawiedliwień >>>TUTAJ.







     Noc Styczniowa, jako obfitująca w zwroty akcji, została nawet opisana na Skorpionie. Tak malownicze noce trafiają się nader rzadko, warto więc było stworzyć grecką tragedię:

 tragedia nie antyczna

PROLOGOS
czyli wstęp, który zapowiada nadejście tragedii

Pada śnieżek, pada,
a Małż z żoną gada.
Gdyby z nią nie gadał
to by i tak padał. 
Mógł wszak gadać z nią na dachu
i odśnieżyć rachu-ciachu
ten nieszczęsny dach /bis/


PARODOS
czyli pieśń wejściowa chóru informująca jak doszło do konfliktu

Woda kapie, Małż nie chrapie.
Mój Ty Panie, co za zima
Czy nasz sufit to przetrzyma?

EPEJSODION I
czyli część akcji
- Przesącza się. Zaobserwowałem, że z coraz większą intensywnością nawet. Małżowino, ja wiem, że Ty o 1 w nocy zazwyczaj śpisz, by zregenerować swe nadwątlone siły fizyczne, a co ważniejsze, psychiczne, po tej codziennej orce na ugorze, ale zrób wyjątek. Wstań i zobacz ten przesącz. Pieczołowicie zbieram go do misek.
Małżowina kroczy w mrok, z lekka zaniepokojona liczbą mnogą. Temperatura zmienia się odwrotnie proporcjonalnie do intensywności dźwięku, z ust unosi się para. Wilgotność powietrza osiąga rekord wszech czasów. I to wszystko w pomieszczeniu.  Małż już czeka na Małżowinę w saloonie, stopiony z ciemnością w jedno za przyczyną piżamki w kolorze jesiennej szarówki, skromnie stojąc nad miskami i kiwając się rytmicznie w przód i w tył. Rzeczywiście, niewyspaną kobietę również bardzo pociąga dźwięk hipnotycznie kapiącej i ciurkającej do zbiorników wody, wystukującej zawiłe ornamenty muzyczne. Trzymając ręce każdy na swoim padołku, stoją nad miskami jak nad trumienkami, stanowią chwytający za serce dwuosobowy orszak.

-Ładny dźwięk Małżu, co? Pamiętasz Deszcz jesienny Staffa?  O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny i pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny...-deklamuje, po czym przeprowadza badanie organoleptyczne przesączu przefiltrowanego przez ich osobisty dach. - Substancja jest klarowna. Znaczy się nie gnijemy, gdyż byłaby brunatna lub herbaciana. Przesącz nie jest czarny ani zielony, więc nie mamy pod dachem nielegalnej hodowli grzybów. Nie obrośliśmy mchem i paprocią. Kiełkują nam meble. Jak cudownie. Wniosek: H20 w czystej postaci.

-Co robimy zatem z tą oszałamiająca wiedzą? -zagaja Małż.

-My? Ja się pomodlę do boga wody, a Ty, no nie wiem. Przynieś może canoe z garażu .

-Hm. Czy mam zatem wchodzić na dach w środku nocy?- Małż deliberuje, czy w razie nie uprzątnięcia zwałów z dachu grozi im katastrofa budowlana czy tylko odmrożenie prostaty. Małżowina nie posiada prostaty, więc ochoczo optuje za postulatem nr 2. Przegłosowane.


STASIMON I
czyli pieśń chóru komentująca wydarzenia

Woda w miskach już przebiera
Małż w ubranie się przebiera
i nogami po drabinie
jak gazela... też przebiera. 

...
Ciąg dalszy, z zaskakującym zakończeniem i fotografiami z akcji >>>>TUTAJ

***

A teraz proszę o chwilę uwagi.
Będę z Was zdzierać jak Janosik po 1,23 zł od łebka.
 A nawet mam takie możliwości, że złupić mogę dwa razy po 1,23 zł. 


     Ruszył właśnie konkurs Blog Roku. Pisanie blogów to dla mnie fajna zabawa. Dzięki nim poznałam Was. To jest w tym wszystkim najcenniejsze. Uwielbiam z Wami gadać w blogosferze, a z racji tego, że tu jesteście pochowani za nickami, mogłam poznać Wasze drugie, realne oblicze. Wyskoczyłam z laczków, kiedy dowiedziałam się kim jesteście! Poznaliśmy się lepiej spotykając się w realu, pisząc maile, zawiązało się kilka przemiłych znajomości. Dziękuję!

     Jeśli lubicie tu wpadać, czytać Skorpiona w rosole i Kręgosłup Oralny, zagłosujcie, proszę. Jednym SMSem można pomóc wielu osobom równocześnie: dzieciom z Fundacji Dzieci Niczyje, a także mnie. Jak wiecie z obu blogów, a w szczególności z Kręgosłupa Oralnego, zdrowotnie nie za bardzo nadaję się na pełen etat. Z pisaniem wiążę przyszłość zawodową. I tylko z nim. :)


Aby zagłosować na blog SKORPION W ROSOLE:
Wystarczy wysłać SMS o treści J11457na numer 7122

♥♥
Aby zagłosować na blog >>KRĘGOSŁUP ORALNY:
Wystarczy wysłać SMS o treści H11849 na numer 7122

♥♥♥
koszt SMSa 1,23zł brutto

♥♥♥♥
całkowity dochód z SMSów przekazywany jest dla dzieci

♥♥♥♥♥
GŁOSY MOŻNA ODDAWAĆ DO 10  LUTEGO do godz. 12.00

zasada: 1 komóreczka - 1 głos
łapcie każdy aparat, jaki macie w pobliżu -
domowników, sąsiadów i kolegów z pracy ;)

Dziękuję!