piątek, 12 września 2014

(143) Krótkie i słodkie słowo - zakupy!

     Korzystając z tego, iż Małż opuścił zwarte szeregi bezrobotnych, co objawiło się w postaci wyższego menisku w garnku z zupą i pojawieniu się w  jej odmętach wkładki innej niż obuwnicza, postanowiłam i ja dotrzymać kroku reformom i transformacjom, zasilając nasze stadło w niezbędne artefakty. Zakupiłam więc żwawo via eter następujące niezbędne do życia precjoza:

- powłoczki na poduszki sztuk dwie,

- wypełnienie poszewek, bo cóż mi po samych poszewkach,

- mając już poduszki obleczone w poszewki, już tylko formalnością było nabycie pledu w konweniującym kolorze ecru,

- mając już taki wypas pościelowy, grzechem by było nie wyeksponować tego dobra na szezlongu. Zatem zakupiłam szezlong - skóra naturalna, kolor piasek Bałtyku. Okazja! Za 15% wartości rynkowej! Ja to potrafię robić zakupy!

- skoro fortunę zaoszczędziłam na szezlongu, a w momencie, gdy kupowaliśmy pled, okazało się, że wazon nie kosztuje 19,90, lecz 9,90, w związku z powyższym żal było nie kupić. Kolejna dyszka w kieszeni!

- z poczynionych przeze mnie oszczędności można było zakupić coś nie za 8zł, ale za 49. Staliśmy się więc właścicielami nowego zegara ściennego. Staremu cyferblat popękał, cóż- ząb czasu i ciepło kominka przyczynia się do każdego rozkładu z możliwych. A mówią, że plastik jest wieczny!

- nabyłam też 5 motków wełenki. Pierwotnie chciałam sobie zrobić wspomniany pled na drutach, ale pomyślałam, że 5 motków to za mało. Potem pomyślałam też, że chyba nie zmieszczę się w pięciolatce, a po trzecie i dość ważne dla procesu - musiałabym się nauczyć robić na drutach

- idąc za ciosem zakupiłam 2 pary drutów bambusowych i 5 takichże szydełek. Oraz jedno ogromne, z którego można uwić pufy i dywany. W planach.

- no i kupiłam sobie buty. Śliczne, w kwiatuszki, cacuszko. Co z tego, że numer za duże. Jak wiadomo, noszę buty w trzech numeracjach. Jeżeli kiedyś byłabym na miejscu przestępstwa, umknę wszelkim podejrzeniom i niechybnie wyślizgnę się z kręgu potencjalnie podejrzanych o zabójstwo. Ha! W tym szaleństwie jest metoda!


- no i zakup stulecia- po urodzinowej uczcie z serc prawie filcowych i obejrzeniu kosmicznych zielonoskórych mieszkańców innych światów, zaświatów i półświatka, nastąpiło clou programu, czyli magiel. Ela Wasiuczyńska, przepytała zgromadzonych nad tortem, koralikami i porozrzucanymi częściami ciał, kto jest autorem poematu, cytuję:

"Zachodzi słońce nad Wędzarnią krwawo,
Słychać krzyk drobiu Więckowskiej nieświeży,
Sezon skończony, żegnaj, sławo!
Na zwiędłych liściach znokautowany bokser lezy.
Twarz mu wykrzywia uśmiech żałosny,
Byle do wiosny!
Kiedy ci walka na pięści zbrzydła,
Poezji rozwiń skrzydła!"

Po wygraniu Eli-ktroluksu, gnana wspomnieniami, pocwałowałam ochoczo do biblioteki domowej, gdzie, O ZGROZO! Zobaczyłam nadwątlony księgozbiór Niziurskiego! Osłupiałam! Wobec takiego stanu rzeczy nie mogłam pozostać obojętna! Jak tu kontynuować sielskie życie w rodzinie jak gdyby nigdy nic?! Jak żyć?! Tak więc po wnikliwej inwentaryzacji posiadanych dzieł Edmunda N. i porównaniu spisu z dorobkiem życiowym, odejmując pozycje, które posiadam, wyrywając sobie pukiel i dzieląc włos na czworo, pomnażając księgozbiór i DNA, pomniejszony o wypływ gotówki, wyszło mi, że muszę dokupić kilkanaście ksiąg. Co też niniejszym uczyniłam. 

Bo tak w sumie, to dla SIEBIE kupiłam wyłącznie buty. Czyli wyszło jak zwykle.