wtorek, 2 września 2014

(142) Małż odzyskuje wzrok i mnie rzuca!

     Przemówię teraz matczynym milionem udręczonych ust: błogosławię dzień 2 września i każdy następny, z wyłączeniem sobót i niedziel. Nareszcie wakacje! Gdyby jeszcze nie to poranne wstawanie i wrzucanie Mima w gardło ryczącego głosem kilkuset sprawiedliwych i trzaskającego dziesiątkami drzwi, potwora.
 Ale już o 8.30 robi się całkiem przyjemnie. Czas na drugie śniadanko - pierwsze, z kawusią, ZAWSZE dostaję do łóżka.
 Na początku roku szkolnego, człowiek biega po chacie z niedowierzaniem rozkoszując się ciszą i spokojem. Nic oczywiście z tego szczęścia nie robi. Bo oto nastał dzień, kiedy nikt się nie wydziera, kłaków ze łbów nie wyrywa garściami, nie chce żreć, ani pić herbatek o smaku mandarynki z nutką wanilii, soku malinowego oraz bułeczki z masłem (warstwa masła o grubości dokładnie 1mm) lub suchej, zależy kto zamawia. Nikt nie włącza odbiorników medialnych i nie rzuca skarpet na podłogę. Nie organizuje meczy z markizą w roli bramki. Czy mówiłam, że nikt nie chce żreć? Krótko mówiąc, mężczyzn brak. Człowiek zdejmuje sobie chomąto z karku, spluwa wędzidłem pod kaloryfer i wtacza kulę pod kuchenkę, do której jest zwyczajowo przykuty. Perseusz kuchenny!
Sytuacja jeszcze niezupełnie oswojona, bo Małża nie ma również. Małż oddala się z rańca ku pracy swej nowej, którą ukochał miłością czystą, aczkolwiek nie pierwszą. I to jest miłość z wzajemnością! Ha! Człowiek raz nawozem, raz podwoziem.

Nagle komórka podśpiewuje. Dziwne, rzadko ktoś dzwoni o tak rannej porze. Któż to? Bo jako, że prastara Nokia jest telefonem rodzinnym (czyli jeden telefon na całą rodzinę), mógł dzwonić każdy, od kolegi Mata począwszy, skończywszy na... No właśnie, realizowała się, jak zwykle, wersja najmniej prawdopodobna:


  -Tak, słucham? Halo?

- ....

- Halo???

- ......Yp??
Dzień dobry, czy zastałam Małża Wspaniałego? Mówi Pani Prezes.

-......Yp!!
Dzień dobry, nie. Małż Wspaniały jest bowiem w pracy. Od dobrej godziny... Eee...? A... Aaaa!
(O jezusmariamatkoboska, wypadek miał! Przecież wyjechał 2 godziny temu! O jasny gwint, tak pada, na pewno ktoś w niego wjechał! Albo zawał! Tak, zawał albo wylew, matkojedyna, trzeba jechać do szpitala! Jechać! Jechaaaać!!!! Ratować! O borze szumiący, a co z dziećmi będzie?! A ja taka młoda!!!!)

- Aa, to ja zadzwonię na stacjonarny do firmy, bo jestem poza.

- Ufff. A wie Pani Prezes, jak ja się zdenerwowałam?!

- A wie Pani, jak JA się zdenerwowałam?!

Odkładając słuchawkę oczami imaginacyjnymi widziałam, jak dymek nad głową Pani Prezes staje się bardziej przezroczysty, a potem pęka rozpryskując się maleńkimi tęczowymi kropelkami na jej loki. Kątem oka zdążyłam zobaczyć w nim sylwetkę Małża, który trzymając w ustach słomkę pociąga drinka z kokosa, a jego kochanka robi dziubek i poprawia opadające Małżowe okulary. W godzinach pracy. A kysz! Apage!

Bo Małż ma nowe okulary.
Wkroczyliśmy bowiem w ten wiek, nazwijmy go umownie pregeriatrycznym, w którym protezuje się oko w sposób dodatkowy. Oko staje się jakieś niezborne i nierozgarnięte i trzeba wstawić je za grubszą (Małż) lub cieńszą (ja) szybkę. Oko Małża w plusy, przez co za szybką wygląda na większe. Ja tam Małżowi nie skąpię, niech mu rośnie, niech ma sobie te gałki większe, zwłaszcza, że w pięknym kolorze khaki. Koloru tęczówki teraz jakby więcej, a i podkreślonej przez oprawki w dwóch kolorach zieleni wojskowo/leśniczej. Małż ma, co zauważyłam właśnie z pełną, nota bene, mocą, lewe oko większe, a okular walor ten jeszcze uwypuklił. Ba! Mało tego! Grubość szkieł wszystkich obu oczu jest różnorodna na tyle, że Małż wygląda jak nadepnięta, bardzo zdziwiona tym faktem ropucha. Z nadciśnieniem śródgałkowym. I parciem na pęcherz.

Ale za to jak teraz Małż widzi!

- Ależ ja teraz wyraźnie widzę! Nigdy w życiu  cię tak wyraźnie nie widziałem, Małżowino!

- I co? Teraz mnie rzucisz?

- Tak! Na kolana!

Żabie zieloności coś w ten deseń.

Buzi żabiasta!