Już cisza.
Można poluzować pancerz i mięśnie.
Można usiąść przy stole i zacząć płakać.
To już nie jest płacz skrzywdzonej sierotki.
To łzy buntu i wściekłości. Takie, które nie wypłukują fundamentów.
To łzy, które tworzą w zmarszczkach cement i budują skorupę chroniącą delikatną zawartość.
Wstaje i już wie, że da radę.
Kolejny raz i kolejny.
Podejmuje wyzwanie. Zawsze, gdy jej na czymś zależy. Nigdy nie pasuje całkowicie.
Bywa, że odkłada walkę na później, dojrzewa, zbiera siły.
Ma chwilowe załamania, owszem, ale zawsze podnosi się silniejsza.
I zawsze coś potem rodzi.
Choćby litery.
Choćby samą siebie.
Taki feniks dnia powszedniego.