poniedziałek, 12 sierpnia 2013

(82) świat alternatywny i wtopa ślubna

Istnienie świata zależało wyłącznie od powiedzenia nie, gdy chciało się wyszeptać tak
i od powiedzenia tak, gdy chciało się wykrzyczeć nie.

a wystarczyłoby przesypać się w klepsydrze na opak
zgubić parę ziaren
oszukać

koniec świata byłby na wyciągnięcie ręki

kilkukrotnie

gdybym dokonała innego wyboru
nie spotkałabym tam nikogo z Was

wybrałam go ufając, że potrafię gołymi rękami połączyć wodór z tlenem

***

Pogodny dzień kilkanaście lat temu, dokładnie 12 sierpnia. Ja ledwo żywa, Małż zdenerwowany. Oboje po bezsennej nocy. Uf, ślub to jeden z najbardziej stresujących momentów w życiu. Myśli skumulowane są na wysiłku, by nie zemdleć oraz na kreowaniu i analizowaniu wszystkich możliwości wtop, które mogą w ten wyjątkowy dzień nawiedzić nas z siłą lawiny. A i tak kataklizm nadchodzi niepostrzeżenie i potrafi nas zaskoczyć.
U nas akurat przyjął formę niepozornego personelu cukierni Gruszecki.
Kiedy podczas wesela przyszedł czas na krojenie tortu, drzwi otworzyły się i na wózku podobnym do noszy karetki pogotowia wjechało dwóch okrągłych delikwentów kierując się prosto na nas - świeżego Małża i omdlałej Małżowiny.

- Te mniejsze torty proszę ustawić na boczne stoły, nie tu - strofuje Małż. 

- Jakie mniejsze? Są tylko te...

- :O Przecież zamawialiśmy wielki, biały, trzypiętrowy w trzech smakach! Może się pałęta w waszym dostawczaku? Sprawdzaliście pod fotelami? A pod tapicerką? W schowkach na długopisy? W podwoziu? Misce olejowej? ZŻARLIŚCIE?!

W małżowych oczach widać było diabelskie ogniki żądzy mordu, Małżowina przyczajona jak do skoku przerzucała z ręki do ręki wielki weselny nóż, oblizując nerwowo usta.

Wszyscy przybrali kolor tortów. Nie ma. Clou programu okazało się gwoździem do trumny.

Tort został w pracowni cukierniczej pusząc się i prezentując swe walory pustym o tej porze półkom.

A potem już było tylko gorzej ;)

Nie będę wspominać, jak właściciel hotelu po imprezie podszedł do nas, młodej pary i zmienił koszta menu "bo szparagi w zupie-krem były świeże a nie z puszki" i przykryję całunem milczenia nasze podrygi na wycieraczce, bo Małż - osłabły i zamotany w kupony tkanin ślubnych, nie miał siły przenieść ani przerzucić Małżowiny przez próg.

Niemniej na fotach kilkanaście lat nie wygląda katastroficznie i mija jak z bicza strzelił:







 

Kilkanaście lat i kilogramów później (kiedy to minęło?!) bez wychodzenia z domu takie atrakcje! Wystarczyło zadrzeć głowę do góry, by nad naszym ogródkiem zobaczyć czary akrobacyjnej grupy Żelazny:
To ci prezent!