czwartek, 31 grudnia 2015

(195) Sylwestrowy striptiz

    Aaaaaa, wcięło mi cały napisany post!!!! A przedtem przypaliłam gary!!! Ale ja się tak  łatwo nie poddam! Teraz będę sprawdzać stan mojej dziurawej pamięci i wyławiać te perły po raz drugi. (psiakrew!). No to do dzieła (a dyszę ciężko i para mi bucha z nozdrzy, bom się wspięła na palce, naprawdę, nie wiem, czy drugi raz dam radę). 

     Rok się kończy, więc chcę dopiąć wszystko na ostatni guzik, a równocześnie ekshibicjonistycznie obnażyć się publicznie, taki swoisty oksymoron.
   
     W tym roku dostąpiłam deszczu zaszczytów w postaci blogowych orderów od braci siostrzanej po piórze. DZIĘKUJĘ! Tymczasem już, jak się okazuje minęło wiele miesięcy, ale mi nic nie minęło, czas dla mnie w miejscu przystanął, jak cudnie śpiewał Różański za SDM, a wszyscy oni za Stachurą (ja tam muzycznie wolę Różańskiego). Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni?! Noce i dni! I pory roku krążyć zaczną znów jak obieg krwi? No, mam nadzieję, że niedługo! No to zaprzęęęęgać (głosem Renaty Przemyk) i jadziem! Do Boliwii droga prosta!



I. Nagroda od Izabelki, która w sierpniu (!) AD 2015 pytała:

1. Dlaczego założyłaś blog?

     Może nie uwierzycie, ale pewnego dnia przebrało mi się i zapragnęłam wyleźć z tych ciemnych kazamatów na powierzchnię. Jako norowiec domowy nabyłam na Allegro łopatkę, a zaraz potem wiedzę w zakresie zakładania bloga. Wiedzy nie sprzedawali na wzmiankowanym portalu, nie było obok mnie w bliższej, a nawet dalszej odległości nikogo, kto by mi wskazał kierunek ku światłu. Byłam z tym problemem sama jak Pan Bóg przed stworzeniem świata. Wykopałam w internecie portale jak złoża węgla i fedrowałam na przodku w poszukiwaniu najlepszego. Cóż, nie pamiętam, czy wybrałam najlepszy technicznie, ale, jak przyszłość pokazała, na pewno najowocniejszy pod względem towarzyskim portal i nie była to sympatia pl. Potem wystarczyło trochę pomachać blogowo łopatką, wykopać system korytarzy i tadam, wylazłam na powierzchnię, a wtedy znaleźliście mnie, bo przecież ja nikogo nie znałam.
 Teraz leżę z Wami na kocyku i popijam drinka z palemką.

2. Jak myślisz, czy blogi nie są już przeżytkiem?

     Ale jak to? To nie osiągnęłam już szczytu Ziemi i zawrotnego poziomu technologicznego?! 

3. Co myślisz i czy myślałaś o zarabianiu na blogu?

     Teraz to ja myślę tylko o jednym mrrrrrrr..
Nie myślałam o zarabianiu na blogu, bo nie wymyśliłam jak tu zainstalować reklamy, żeby się samo zarabiało. A, chwilunia! O mały włos zarobiłabym na Kręgosłupie Oralnym! Doktor chciał mnie za darmo okleić taśmami Kinesiology tape i już, już miałam iść do niego, ale coś mi wtedy wypadło. Acha, dysk!
Ale fakt, zarobiłam! Przetwory warzywno-owocowe, alkohole, sery kozie, dwie torby, skarpetki, sweter (prosz jak to można się najeść i ubrać bez wychodzenia z domu!), malunki, rysunki, kartki pocztowe - takie prawdziwe, które znajduje się w skrzynce! Książki, książki z autografami, notesy, długopisy, więcej rzeczy nie pamiętam, ale serdecznie za nie dziękuję i obiecuję poprawę.
A największą wygraną w tej loterii, mimo, że niewolnictwo zostało zniesione, są ludzie!

4. Co lubisz robić wieczorem z wolnym czasem?

     Lubię jak w oddali cicho plumka muzyczka, a ja leżę i się byczę. Przepraszam, że sprawiłam Wam zawód tak mało ambitnym zajęciem. Potem się zbiczuję mopem. Ale na razie mi się nie chce.

5. Czy czytasz przy jedzeniu?

     Ależ skądże! Muszę mieć szerokopasmową łączność wszystkimi zmysłami z tym, co jem. 

6. Ciekawa jestem, jakie jest Twoje zdanie na temat tego, dlaczego w Polsce ludzie czytają mało książek.

     Proste - bo nikt ich nie nauczył i nie pokazał jakie to fajne. Czego Jaś się nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał.

7. Czy jest książka, po którą nie sięgniesz?

     Jak jest za wysoko na półce, to faktycznie mam problem. Albo jak trzymam w niej pieniądze. No i po poradniki nie sięgam, bo ja już przecież wszystko wiem. No, chyba, ze to poradnik plantatora ziół. Albo pszczelarza. Albo działkowca. Bo to wszystko lubię. Ale nie przeczytam poradnika o tym jak stać się sexbombą w tydzień, bo ja już to wiem (znowu!) ani jak inseminować jałówkę, bo- i tu Was zaskoczę - to też wiem. No, widzicie, poradniki nie dla mnie.

8. Sushi czy ryż z jabłkami i cynamonem?

     Jestem ostatnią osobą na świecie, która nie jadła sushi, prawda? Niech mnie ktoś zabierze na sushi! Ale zrehabilituję się i powiem, że jadłam już chyba wszystko, co łazi po dnie morskim plus (niech mi niebiosa wybaczą!) małego prosiaczka. Nie zjem ostryg, za co przepraszam potencjalnych amantów. Oraz podrobów (prócz flaków). Tu przepraszam masarzy.

9. Gdybyś miała się przeprowadzić to jaki kraj byś wybrała?

Ciepły, ale nie gorący, Żeby nie było jadowitych ludzi, roślin i zwierząt. Kraj o niskim stopniu urbanizacji i takąż obsadą ludzką. Wychodzi na to, że Grecja. Najlepiej ta wyspowa. Cyklady?

10. Nie ma pytania nr 10!

I nie bolało :)

***

II. Teraz >Errata! Errata nagrodziła mnie w październiku (uf, to w zasadzie całkiem niedawno). Nominowała aż 22 blogi, z czego na chwalebnym 20 miejscu, jest, jak czytamy: "pandeMonia - wszelakiej godności pełna". Ojej! To o mnie?

Errata poprosiła o odpowiedzi na wszystkie pytania lub wybrane jedno (lub kilka). Oto one:

1. Jak sadzisz, czy w resocjalizacji więźniów lepiej sprawdza się podejście restrykcyjne, czy też "liberalne"?
2. Jaką rolę w Twoim życiu pełni muzyka. Bardziej jest inspiracją, czy też wyciszeniem?
3. Czy ujmowanie życia w kategoriach estetyki jest "po linii" Bożej, czy szatańskiej raczej?
4. Gdybyś miał w swojej gestii kilkanaście milionów na cele społeczne, jak być je rozdysponował. Wiadomo, że wszystkim pomóc nie sposób. Czy w tej sytuacji rozdawałbyś przysłowiowe ryby, czy też raczej zainwestowałbyś w wędki. 
5. Czy zgadzasz się z powiedzeniem "wszystkie dzieci nasze są"? Jak widzisz to w praktyce, miedzy innymi również w kategoriach legislacyjnych.


Pytania są tak trudne, oryginalne i o wysokim wskaźniku potencjalnych nakładów energetycznych, które musiałabym wykrzesać z siebie, a ja ostatnio mam krem truskawkowy zamiast mózgu, więc nie wiem, czy podołam choćby jednemu. Wiem, że Errata chciałaby się czegoś ciekawego i choć dwuzdaniowego dowiedzieć, więc się postaram, ale nie ręczę w moim stanie za efekty.

ad.1.
Matko, tyle trudnych słów...
Dla skazanych samo odizolowanie od społeczeństwa jest dotkliwą karą. Jeszcze większą - przebywanie ciągle w jednym i tym samym pomieszczeniu. Jeszcze jeszcze większą - pobyt w jednym pomieszczeniu z kilkoma innymi facetami. A brak zajęć jest mordęgą. Nie wiem, czy więzienia resocjalizuja, czy deprawują. Raczej to drugie, ale tego się nie da uniknąć.

Nie wiem, czy o polskich więzieniach mówimy, czy o rosyjskich, a może o południowoamerykańskich, bo poziom jest tak różny jak pięć gwiazdek hotelu w ZEA i w Egipcie.

ad. 2.
Muzyka stapia się z moimi emocjami, jest ich przedłużeniem. Sposobem porozumiewania się i wprawiania ciała w drgania jak kamerton. Jedno lub dwa ciała najlepiej. Więcej nie, Wtedy idzie się na koncert.

ad. 3.
Dziecko umazane w kupie po pachy nie jest estetyczne, ale jest boskie.
Wybuchy jądrowe na atolach Pacyfiku są piękne, ale... No właśnie...

ad.4.
Terminalnie chorym i dzieciom oczywiście ryby, medycyna i rodzice są od dawania wędek. Niech decydują.
Rozdałabym same ryby chyba :) Ludzie to lubią :) Oczywiście, że dawanie wędek jest mądrzejsze.
O, artystom dałabym wędki, oni łowią piękne ryby dla wszystkich.

Wiję się jak piskorz z tą odpowiedzią, bo nie chciałabym dzielić pieniędzy, jakoś takie to... nieeleganckie.

ad.5.
uffff, to są długie i ciężkie sowa, utopiły się w moim kremie truskawkowym...


III. Również w październiku i to tego roku przyjemna, oj bardzo przyjemna nagroda spadła mi na głowę od Kaszmirowej. Kaszmirowa napisała tak (nagram to sobie męskim głosem i wcisnę guzik z pętlą):

3. (czytam) Pandemonię, co ma Skorpiona w Rosole

No ludzie, jak ta babka pisze, no! Książki pisze, wiersze, blogi, bajki. Piekielnie inteligentne teksty, wcale niejadowite ;-) Konkursy literackie wygrywa (przyszłość widzę, przyszłość). Kręgosłup ma złamany, ten fizyczny, ten moralny trzyma się prosto jak drut, i to w często niełatwych okolicznościach. Po jej wpisach łkam cicho z zazdrości. Pióra jej zazdroszczę. Jakże ja pragnę jej pióra! Ale nie za pieniądze ono. Pióro się ma, albo się nie ma, reszta to warsztat, pot, krew i łzy.


I Kaszmirowa nic nie chce wiedzieć o mnie! No to ja powiem, że fajnie pisze, robi śliczne zdjęcia swojego pięknego mieszkania i ma nieśmiertelną monsterę Bardzo mi się podoba jak ktoś ma tak funkcjonalną szajbę :)


IV. Najdłużej w blogowej piwniczce leżała nagroda od Książkówki. Nabrała mocy i szlachetności, wiadomo! Jak stare wino. Książkówka nie prowadzi już bloga, nie pamiętam dokładnie Jej pytań, ale chodziło o przedstawienie swojego życia tytułami książek.

Może przeinaczę. Powiem na jakich książkach się wychowałam? To będzie bardziej owocne, może moi synowie zaczną czytać?

Opływałam w książki od zawsze. Z  bratem mieliśmy cały regał własnych książek i czasopism. Najbardziej lubiłam Brzechwę "100 bajek", rosyjskie książeczki, baśnie Szeherezady, legendy. Hm tak się zastanawiam, że nie ma tu literatury faktu, są głównie baśnie. Chyba one wyćwiczyły mi  trochę wyobraźnię. A naj naj najbardziej lubiłam, kiedy Tata wymyślał dla mnie baśnie, historie i opowieści. A robił to codziennie wieczorem. Pamiętam tylko dwie bajki - jedną o małej małpce na kościelnej wieży, a drugą o małpie, która za każdym razem po zrobieniu czegoś niedobrego właziła na plecy i ciążyła. Z biegiem czasu zrozumiałam, że jest o sumieniu. Strasznie żałuję, że nie zostało nic...

Gdy byłam już małym chłopcem, czytałam Przygody Tomka Sawyera - zawsze chciałam być Tomkiem!- i Niziurskiego. Ożogowską, Chmielewską, Mikołajki. I Fiedlera. Lubiłam książki medyczne i atlasy anatomii. Miałam taką fajną książkę "Historia medycyny". Tak potworna, że aż fascynująca. Potem lubiłam czytać książki z zakresu parapsychologii, o dziwnych zjawiskach. No, kręte są ścieżki mojego pierwszego czytelnictwa!

A muzycznie o mnie?

Chyba to. Stoję sobie z boku w dżinsach i białej bluzce, opieram się ramieniem o ścianę. Z rękami w kieszeniach patrzę jak chłopaki skaczą, powoli uczę się mieć luz w kalesonach.




A na co dzień, wiadomo ;)





Życzę Wam, Kochani Czytacze, byście w 2016 spełnili przynajmniej jedno swoje marzenie! Ja mam dwa! :)

Co prawda wg chińskiego kalendarza jeszcze dwa miesiące mamy Rok Kozy, który był dla mnie bardzo pomyślny. A dlaczego? Bo wierzyłam, że taki będzie!




sobota, 19 grudnia 2015

(194) Zielona sukienka

     Widziałem ją. Stała. Tak po prostu. Wyglądała na zadowoloną, ale nie pamiętam, jaki miała wyraz twarzy. Zmierzchało wtedy, więc trochę się wystraszyłem, kiedy ją spostrzegłem. Nie zastanowiło mnie nawet to, że może być jej już zimno, w końcu to październik. Co prawda dużo mówi się o ociepleniu klimatu, ale chyba nie jest na tyle ciepło, by chodzić w samej sukience. Nie powiedziała nic, chociaż czułem, że bardzo chce. Może nie jestem na tyle silny, by móc ją wysłuchać. Wystarczy mi sam widok. Patrzyliśmy na siebie. Trwało to dobrą chwilę, a potem odeszła. Jej zielona sukienka pomachała Ci na pożegnanie. Poznałem od razu, że to machnięcie jest do ciebie, bo w jej fałdach była prośba, żeby ci to przekazać. No, to przekazuję.

***

fot. Tommy Eliassen/Barcroft Media
   
     Kiedy lekarze orzekli, że to potrwa tylko kilka dni, wzięły ją do domu. Gdyby liczne wylewy nie spowodowały utraty mowy, pewnie usłyszałyby, że chce umrzeć we własnym łóżku.
Były cztery, więc każda miała opiekować się mamą przez ćwiartkę doby. Tak byłoby sprawiedliwie i symetrycznie, ale siedziały wokół niej wszystkie, jak ośmioręka rozgwiazda. Rak wyjadł jej ciało do dna, pozostały tylko resztki płuc. Im ich mniej, tym, paradoksalnie, głośniej pracują. W końcu stanęły, utrudzone, na siedemdziesiątym trzecim przystanku i z wydechem ulgi wysadziły na nim duszę.
   
     Podczas pogrzebu pięknie świeciło słońce. Trumna nie była ciężka, ważyła nie więcej niż serce, więc czterech chłopa dało radę z łatwością. Dużo ludzi, bardzo dużo. Miłe, ale w smutny sposób.
Stypa, zupa, kotlet, przecież to miejsce mamy, zostaw wolne. Noce kończą się w południe, popołudnie już czy rano? Dzieci w szkole? Ach, śpią. Niech śnią. Jak to już grudzień? Kiedy?

***

- Przyjdź proszę do mnie do gabinetu, gdy będziesz wolniejsza.

- Dobrze, doktorze.

-Wiesz, wahałem się, czy Ci powiedzieć, bo nie mówi się w świetle jarzeniówek takich rzeczy. -Kolejka pacjentów, na stole recepty, przed oknem tramwaj. Rozmowy i szuranie.- Teraz wydaje mi się to dziwne, ale mam ci do przekazania wiadomość, nie wiem od kogo i nie wiem dokładnie jaką, poza tym tylko, że jest i to ponad wszelką wątpliwość. Chyba sensem jej jest to, że jest i tyle. Skądś wiem, że to wiadomość dla ciebie. Od kobiety, która została pochowana w zielonej sukience. Nie martw się i zostaw miejsce wolne. Potem pozmywaj i żyj.


sobota, 5 grudnia 2015

(193) CZARNY KOŃ I BIAŁA OWCA LITERATURY, czyli Kaczka i Skorpion na czerwonym dywanie!

     Od kilku tygodni żyłam na krawędzi. Od przedwczoraj zmieniłam biegun i żyję na drugiej krawędzi, gdzie odnalazłam i połączyłam się na powrót z rozumem, więc jestem chyba już w stanie streścić Czytaczom co tu się wyrabiało. Podróżowałam mianowicie. Mentalnie, a nawet, czym zadziwię Czytaczy przyzwyczajonych do mej statyki - fizycznie.
    
     Trasa podbiegunowa wiodła z czarnym prądem krwi tryskającej hormonami stresu, poprzez ocean adrenaliny, by wylać się szeroką strugą endorfin. Geograficznie zdarzenia fizjologiczne odbywały się na trasie Poznań-Warszawa-Poznań, chociaż mogłabym przysiąc, że była to trajektoria Poznań-Bajkonur-Księżyc-matka Ziemia.


     O, jaki fajny konkurs, myślę sobie zimą roku pańskiego 2014 i ocieram smarki, które to ta ohizdna pora roku przyniosła mi w swoim hojnym darze. Będę wspaniałomyślna i nie zamieszczę ilustrującej foty jak to siedzę w piżamie pod kołdrą i czytam poniższe obwieszczenie:

Wydawnictwo MG
ogłasza Konkurs literacki
na dokończenie minipowieści Leopolda Tyrmanda:
Wędrówki i myśli porucznika Stukułki.
Patronat: Mary Ellen Tyrmand & Matthew Tyrmand.

    Po czym doznaję spalenia zwojów, uzmysławiając sobie, że PRZECIEŻ TO TYRMAND! Człowiek-legenda! Żeby dokończyć, to, co zaczął, trzeba albo go wskrzesić i zmusić do notatek, albo być osobnikiem jednej z dwóch kategorii: ekspertem lub szaleńcem! Nienienie, nie należę do żadnej z nich!

[A może jednak?

Eeee, nie.

No ale....

Nie! Nie należysz! Zbiór ekspertów jest dla ciebie pusty!

No dobra, ale z drugim lekko wyczuwam pulsację wspólnego neuronu...

Monia, puknij się w czoło i spójrz na chusteczkę, czy nie wysmarkałaś mózgu!]

***

     Minęło kilka miesięcy, jakoś krótko po stworzeniu naszej epopei narodowej w  >Bitwie pod Boschem, kiedy to na którymś z zaprzyjaźnionych blogów >Jarecka rzuciła od niechcenia patyk i linkę do konkursu: 

- Skorpionie, Kaczko, obiecajcie, ze to wy napiszecie!

***

[E, nie da rady.

Jak to nie? 

NO BO TO TYRMAND.

No to co, że Tyrmand? Nie żyje w końcu.

Niby nie, ale sława się snuje za nim stąd aż do Ameryki.

Fakt. Nie da rady].

***

[A może chociaż kupię tego Stukułkę? Co tam, niech przeczytam!]

***

6 marca 2015, po kilku stronach Stukułki:

- Kaczka?! Tu Skorpion! Słuchaj, znasz Ty historię Europy, albo przynajmniej Polski?

- Co ty! Ni w ząb!

- Wspaniale! Nic nas zatem nie ogranicza! Jest bowiem do napisania powieść historyczna.

***

22 maja 2015

- Kaczko, skoro w końcu udało mi się przeczytać to może zaczniemy pisać?

- W zasadzie mogłybyśmy. To mi dobrze zrobi na porost neuronów.

***

   ...I oto zstąpił  duch Tyrmanda jednocześnie na ziemie polskie i niemieckie, posługując się wprawnie zjawiskiem bilokacji. Światem zakręciło, czasoprzestrzeń się zagięła, bo...

***
9 czerwca 2015

Zza offu dochodzi szelest piór i oddalający się dźwięk plaskających płetw.

- Skorpionie, ja już skończyłam, pa! 

***

20 czerwca 2015

- Kaczko, napisałam. Czytamy to jeszcze raz (trzeci), czy oprawiać i wysyłać?

- Ślij.

***

24 czerwca, 6 dni do dedlajnu

- Małżu, jeździmy po całym Poznaniu i to już jest trzecia filia docelowego urzędu pocztowego. Czy ty nie umiesz mnie dowieźć do celu?

- Mówiłem Ci, wyślij to normalną drogą.

- Ty chyba oszalałeś! Przecież listonosz może zgubić rękopis! Albo podłożą bombę pod sortownię przesyłek pocztowych! Albo może ktoś ukraść! - Tulę do piersi kopertę i biegam wzrokiem po wszystkich po zewnętrznej stronie szyby samochodowej. Cała zgraja potencjalnych złodziei! Kidnaperzy kopert wielkoformatowych! Bibliofile i furiaci! Wszyscy czyhają tylko na tę przesyłkę! O nie! Niedoczekanie!

- Wiesz co, należysz chyba do jednej z dwóch kategorii, o których wspominałaś. I to nie do eksperckiej.

Zapachniało siarką, a Małż przeżył wyłącznie dlatego, że po trzech godzinach odnalazła się nasza poczta docelowa. 

Pani pocztówka uśmiecha się zza lady podajnej pięknie prezentując się na ścianie z malutkimi skrzyneczkami:

- Tak, to tu są skrytki pocztowe Wydawnictwa MG, ale nie mogę tak po prostu włożyć tam przesyłki.

- Jak to nie? Ja zapłacę!!! Podwójnie! Za super ekspres!

- Niestety. To niezgodne z regulaminem i dziesięciorgiem przykazań pocztowych, muszę nadać odpowiedni tor i kierunek przesyłce. 

- Jak to? Mam zostawić pani kopertę, by odesłała ją pani do podpoznańskich Komornik, a z Komornik z powrotem w to miejsce, w którym stoimy? Małżu, ja nie wychodzę!!! Rozbijam obozowisko!!! Przynieś mi posiłki!

- Yyyy. Ale my za chwilkę zamykamy urząd. 

- Proszę zamykać, ale ja stąd się nie ruszam! Jestem niewymagająca, wystarczy mi karimata i bułka.

- No to może proszę opłacić znaczki pocztowe, wypełnić blankiet na polecony, a ja przejdę się tylko z przesyłką i nabiję prawidłowo tachometr. Prosz. To wszystko, do widzenia państwu.

***

- Monia, czy możesz odkleić się od tej szyby?

- Nie. Muszę ją przypilnować, czy aby na pewno włoży moją kopertę do skrytki. Jeszcze wrzuci do kosza, albo zmieli. Ci pocztowcy mogą być przecież szaleni!

***

3 grudnia 2015, Muzeum Literatury w Warszawie

- Jacie, dziewczęta, jak to jest stać się eksponatami muzealnymi i to za życia? 

Zatem fotorelacja:

Przed werdyktem.
Jeśli przeczytacie Stukułkę part two, zwróćcie uwagę na niejaką Aldonę
 i wspomnijcie to zdjęcie.

I nareszcie wiadomo kto zasiadł na tronach.
Bałyśmy się, że każą nam jazzowac na fortepianie.

Wywiad dla programu 1 Polskiego radia. Aaaa!
Kaczka mówi, Pani Małgorzata Raducha się śmieje.

Skorpion mówi, Pani dalej wydaje się być rozbawiona, uff.

Potem mówimy już obie, a co tam!


A cośmy opowiedziały, można posłuchać tutaj:




W oddali 3/5 jury spija śmietankę.
Zdjęcie z tyłu, żeby było widać wspólnotę z moim blogowym awatarem.

Po wywiadzie odsapka i zdjęcie z Organizatorami i Jury:
P. Dorota Ewa Grupińska - Wydawnictwo MG
p. Piotr Januszewicz- scenarzysta filmowy
pandeMonia/Skorpion i Kaczka
dr Jarosław Klejnocki - dyrektor Muzeum Literatury
dr Tomasz Makowski - dyrektor Biblioteki Narodowej, przewodniczący jury.

Droga do szampana została odcięta przez Panią z prasy.
Wywiad trwał bardzo krótko i frywolnie, po czym przeszłyśmy gładko
do części nieoficjalnej. Ach, gdybyśmy wiedziały, że Pani jest z PAPu...

A za PAP poszła lawina z naszymi oracyjnymi wygibasami...











Taaaak. Tego dnia wygrałyśmy internety!

A od lewej tadam! Silna grupa wsparcia:
Jarecka! Oklaski!
Ela Wasiuczyńska! Owacje na leżąco!
Czarny koń literatury - Kaczka! Kwiki szaleństwa!
Biała owca literatury - Skorpion primo voto Kręgosłup Oralny, a także pełniąca Posługę literacką - można klaskać
Alcydło Kr. łamane przez MANU - spazmy i wibracje!



Wasiuczyńska jodłuje!

Poruczniku Stukułko, zadanie wykonane!


A dlaczego SKORpion i KAczka? Państwo przeczytali PION CZKA?!
Oto jak się zrobiła kaczka-krzyżówka:




     I tak oto międzymiastowe, międzynarodowe, a nawet intergalaktyczne spotkanie (bo nawet z >Newą) dobiegło końca w jednym miejscu i przeniosło się w inną czasoprzestrzeń Warszawy, gdzie konsumowałyśmy nasz związek do późnych godzin nocnych. 


piątek, 27 listopada 2015

(192) Z werwą i nerwem oraz ROBÓTKA!

     Bum-bum, bum-bum, bum-bum i tak sto razy na minutę. Mam tachykardię oraz cierpię na bezsenność. Małż wkopnął mnie już pod kaloryfer, bo staję się w nocy problematyczna. Moje sny przekraczają już wszelkie normatywy normalności w każdym kierunku. Chociaż dzisiaj, na ten przykład, miałam sen już spokojniejszy i dociągnęłam nawet do rana. Nie wystąpiłam w nim przed ludnością nago, nie zatkało mnie słownie, nie zrobiłam żadnego fopasa, ani nie spotkał mnie żaden inny kataklizm. Zaskakująca ulga trwała do czasu, gdy spostrzegłam, że zapomniałam się pomalować, a moja twarz zupełnie zatonęła w wysokich falach zmarszczek w ten sposób, że powyżej brody byłam nierozpoznawalna dla otoczenia. Ale może to i dobrze. Okaże się niebawem. Na razie oddycham w torebkę desiguala, defibryluję się okładami z kota i obżeram z nerwów do nieprzytomności. To koi moją duszę, a zalew endorfin i insuliny, którą produkuję na pełnych obrotach, tłumi tsunami hormonów stresu.

Jedząc pączki i golonkę, wszystkimi otworami tryskają mi głupawe limeryki. 

Pewnej pani z miasta koziołków
plątało się w głowie od wątków.
I co się okazało?
Że w głowie miała siano,
bo jej mózg pozbawion był wrąbków.

albo:

Pewna pani z miasta Poznań
miała w życiu nadmiar doznań.
Więc na sposób się wzięła,
Dopływ bodźców odcięła
teraz Małż jej śpiewa sopranem.

lub też:

Pani Monika nie z miasta Chojna
od wielu dni jest niespokojna
dla świętego spokoju
zamknął Małż ją w pokoju,
teraz w domu jest "Pokój i wojna".

Niech mnie ktoś z litości dobije.

     A'propos pokoju. Pokażę kuchnię, na której prężą się gary zdobyte ostatnio krwią i literaturą. Kaszmirowa by mi nie wybaczyła!



  
   Gary miały cudowną moc! Małż, jak za dotknięciem przewodu z wysokim napięciem, ugotował w nich zupę dyniową, placki cukiniowe i rosół, po czym czar prysł na tysiąc lat i ja, jako Kopciuch powróciłam do swoich ustawień fabrycznych. 

     I chociaż mnie język świerzbi, nie powiem, dlaczego palą mi się obwody! Tere-fere! To będzie w następnym odcinku!

    A nadmiar bodźców, uczuć i innych tajfunów wewnętrznych można produktywnie, za przeproszeniem, skanalizować w:





    Wiecie, że te duże i dorosłe dzieciaki stoją już za płotem, przebierając nóżętami i czekają na Wasz mały gest? Odezwijcie się do nich! Jak miło zobaczyć, że się chichrają!

To co? Ruszamy, nie? Do dzieła! :)

sobota, 7 listopada 2015

(191) Ale numer! Czyli WIELKIE OTWARCIE!

     Ale czarodziejski numer posta! Od końca i od początku taki sam!


     Dzisiaj jest 7 listopada, gdzieś za grubą warstwą uklepanych chmur słońce lśni w znaku Skorpiona. Równo 90 lat temu urodził się mentalny opiekun mojego bloga - William Wharton. Zawsze był malarzem, który pisze, nigdy odwrotnie. Podkreślał to przy każdej sposobności. Ale potrafił coś fantastycznego. Miał niesamowitą zdolność plastycznego formowania myśli, malował swoje książki słowem. Pisał o tym, co najważniejsze. Mój niedościgniony ideał pisarza. Pamiętacie  >>>ten post i zdobyczne trofea?

    Tak się śmiesznie składa, że również dzisiaj mija


5 LAT


odkąd Skorpiona w rosole wypchnęły skurcze parte kanału Bloggera i ujrzał on światło w internetach. Tego dnia postały dwa króciusieńkie posty:

(1) hmm... początek

      Od dawna zastanawiałam się jak umieścić część mojego życia, ba! jego znaczący fragment, w ramkach nierealnego, wirtualnego bytu. Jak zamrozić choć jego część, by przetrwały skrawki myśli i uczuć, a życie zamieniało się w skostniałe klatki filmowe, by móc do nich wracać, ilekroć przyjdzie na to Wam lub mnie ochota.
     Myśli moje błądziły po swych własnych elipsach, jak po pętlach Mobiusa, by dojść do kolejnej- to nie życie mam wpleść w eteryczne byty ożywiane klawiszami klawiatury, lecz pozwolić tym dwóm życiom i myślom łączyć się i przenikać w tę i wew tę przez ciekłe kryształy, by splatać się we wspólną formę, lapidarnie nazywaną blogiem...
     Jak i kiedy zacząć, by było, ładnie i spektakularnie? Ciągle czekam na coś nieokreślonego, co będzie jak supernova i obsypie mnie deszczem pomysłów. Ale nic takiego się nie dzieje...Nie wchodzę z wielkim boom, lecz raczej kuchennymi drzwiami i niepostrzeżenie. Wplatam.  

     Niech i tak będzie. Niech w gmatwaninę codziennych myśli i czynności wplącze się coś jeszcze...

     Czas na nową przygodę.

(to jeszcze nie koniec! zajawki postów wklejają się same, omijajcie i kierujcie się na dół, na Berdyczów, aż do komci).

oraz

(2) odmiana przez przypadki


      
Światem i naszym życiem kieruje dziwny splot wydarzeń. Kilka niezwiązanych z sobą ście żek nagle spotyka się w punkcie X. I dopiero spoglądając z tego punktu wstecz widać, że miały z sobą coś wspólnego.
    Najpierw czerwone serce z ostrokrzewem. Wyskoczyło dziś rano zupełnie niespodziewanie- bum bum. hm... serce, ostrokrzew....ładne, mogłabym takie mieć na choince. Hm....turkawki na drzewie, synogarlice.. Bingo! Wharton! Mój stary wspaniały William Wharton. Uwielbiam go, a Franky Furbo... mmhmmm...
Bingo palnęło mnie z pełnym impetem po raz drugi- dzisiaj są urodziny Whartona!!! I to okrągłe 85-te! Wiecznego szczęścia!
     Hej, siedzisz pewnie na chmurce, kiwasz nogą, gwasze kapią z blejtramu nieba, mam nadzieję ,ze na mnie. Pewnie z moim Tatą patrzycie na mnie z góry. Trójca skorpiońska. Wierzę, że to nie przypadek, że wszyscy urodziliśmy się w odstępie tygodnia od siebie, ba! moje narodziny były prezentem na okragłe urodziny Taty. Wasza śmierć październikowa- kolejny przypadek?
    W takim razie, chyba to dobrzy opiekunowie i dobra pora na początek? Na mój początek?



    Po czym blog zamilkł na półtora roku. Przemówił ponownie dopiero w kwietniu 2012.


***

     Siedzę sobie na ławce przed tą blogową chatą, podkręcam wąsa, drapię się po włochatym zadku i patrzę na to, jak to moje >>>pole rodzi. Przez ten czas trochę liter wzeszło, trochę zostało nagrodzonych stając się nawozem dla tego, co teraz. Teraz będzie chata i menele, to jest HTML'e!
     I stały się oto klarowne jak ruczaj o brzasku, me peregrynacje po urzędach, wysiadywanie jaj na kursach i masowe zdobywanie serc urzędniczek.


 TRUTUTUTU!

Panie i Panowie, od dzisiaj można również nabywać literaturę na wynos!

Skorpion otworzył firmę! Taką prawdziwą, z pieczątką i zusami!


USŁUGI LITERACKIE 



I
I
I
I




DO USŁUG :)



czwartek, 29 października 2015

(190) Wybory oraz parno i porno

Nie politykuję z zasady, ale nie mogę się opanować. 


     Na wyborach pojawiam się cyklicznie, ale takich obrazków jeszcze nie widziałam. Może akurat utrafiłam na godzinę X, w której rozdawano darmowe wejściówki do lekarza jakiejś wielce pożądanej profesji? Kto wie, ale na pewno musieli coś dawać. Kiedyś stawiałabym na papier toaletowy i cytrusy. 
     Do komisji, jak w clipie Jacksona, podążali chromi, niedołężni i starcy oraz kompilacja wszystkich trzech. Na barierce  przed wejściem wisiał osobnik kiedyś płci męskiej, psioczący na jeden jedyny schodek, który musiał pokonać, by dopaść do urny. Przed drzwiami stado wózków inwalidzkich walczyło o laur pierwszeństwa. Najszybsze były jednak matrony o kulach, ale i tak musiały odczekać swoje, by pobrać kartę do głosowania. Dla nas nie starczyło papierowych kabin, więc składaliśmy krzyże pod ścianą. 
     W drodze powrotnej, w terenie zabudowanym, Małż został poproszony histerycznym krzykiem o pomoc w bardzo nietypowej sprawie. Przed domem biegała w kółko pani w wieku okołoemerytalnym, klnąc jak szewc. Z dalszej odległości dało się zauważyć coś leżącego za nią, na krzewie. Z bliższej odległości kształt nabrał konturów człowieka, który, nie mogąc utrzymać się na własnych nogach, padł na florę, potem zapadł się pod florę i tak został. Tatuś. Pan nie chodził, nie mówił, ale był zdenerwowany ponad miarę, gdyż, jak się okazało, od lat czterech nie opuszczał ścian swego domu.

    No, to, czy już wiadomo skąd frekwencja? Każda rodzina powyciągała własne trupy z szafy i, udrapowawszy na nich pachnące naftaliną kołnierze z bobra, popchała ich ku lokalom. Dlaczego zrobili to swoim dzieciom - nie wiadomo.




    A teraz coś zgoła innego. W Literackim Blogu Roku Skorpion uplasował się na miejscu dalszym niż podium, więc nie tak spektakularnym. Jak daleko był od podium, tego nie podano do publicznej wiadomości. Dziękując za wszystkie cenne głosy, kłaniam się w pas! 
     
     Ale Skorpion nie próżnował! Ci, którzy znają go z Bunia, już wiedzą co się stało. Otóż kolejna wygrana klepnęła mnie w jędrny pośladek, tym razem zapędzając do kuchni. 
Kiedyś już wspominałam, jak to można się urządzić domowo bez wychodzenia z domu, wygrywając to  tu, to tam sprzęt AGD. Tym razem padło na "Dzieciowo mi".

     Pytanie brzmiało i wyglądało następująco:

"Spójrz na zdjęcie poniżej. On długo zabierał o względy tej kobiety, aż wreszcie ona powiedziała, że chce spędzić z nim wszystkie dni do końca życia. Wyobraź sobie, że zdobył jej serce...potrawą. Pytanie konkursowe brzmi: Jak myślisz, co jej przygotował? (...) co zadziałało na tyle mocno, że powiedziała TAK?"

Zdjęcie z pixabay za Dzieciowo mi.

No, to napisałam:

     Unoszące się pod sufitem kłęby pary przybierały kształt cukrowej waty. Nawijały się leniwie na niewidoczne patyki i wolno wirując, opadały coraz niżej. Otulały jej twarz i osiadały na czarnych rzęsach. Kobieta wciągnęła wilgotne powietrze, aż para rozkosznie zawirowała wokół jej nozdrzy i popłynęła wraz z wydechem dalej, ku oknu. Osiadła na zaparowanej szybie, skropliła się na jej powierzchni i spłynęła, zostawiając za sobą faliste ścieżynki, przez które widać było, jak na zewnątrz, w ciemności wieczoru błyskają krople rzęsistego deszczu.

    Kobieta zanurzyła się głębiej w wannie. Nad powierzchnią gorącej wody, pokrytej grubą warstwą piany, unosiło się kilka samotnych wysp – twarz z kolistym atolem blond wodorostów, fiordy szczupłych kolan i Galapagos piersi. Pod wodą przepływały dwa pięcipalczaste wieloryby, z gracją opływając archipelag. Kobieta przesuwała śliskie mydło po swoim ciele i uchyliła usta.


     – Chodź do mnie – szepnęła nie otwierając oczu.

       Mężczyzna drgnął. Oderwał plecy od ściany i jednym płynnym ruchem wygładził włosy i brodę. Odpiął dwa guziki błękitnej koszuli i wspierając się na muskularnych ramionach kocim ruchem wślizgnął się do wanny tak, jak stał – boso i w dżinsach.

     Zaskoczona, wynurzyła się tak gwałtownie, że fala tsunami przebrała i zalała podłogę. Roześmiali się równocześnie, patrząc jak porywa srebrne garnki i rondelki poustawiane tak, by krople, spadające z nieszczelnego dachu, wpadały z niebiańską muzyką wprost w ich wnętrze. Wszędzie było pełno wody i piany. Kontury świata namakały i traciły swój kształt.


     – Teraz chyba utoniemy – szepnęła wprost do jego ucha, rozrywając błyskawicą błękit koszuli.

     – Ja już dawno utonąłem w Tobie – trzymał jej twarz w dłoniach i scałowywał ciepłe krople z szyi.


     Nad wyspami rozpętała się burza z piorunami. Fiordy rozstąpiły się, a Galapagos podzieliły los Atlantydy. Zwinne wieloryby błyskały białymi brzuchami to tu, to tam. Duszna para unosiła się i wirowała w rozbłyskach świec, przykrywając białą koronką wielkie lustro, w której niewyraźnie odbijał się kształt ich złączonych ciał. Klęcząc, trzymała go za szyję, a jasne, długie włosy opadały jej na plecy niczym welon.

     – Ależ ucztę mi przygotowałeś – wymruczała, bawiąc się jego włosami i omiatając mglistym spojrzeniem podłogę. Wyglądała tak, jakby wykipiało na nią ptasie mleczko. W garnkach unosiła się biała piana, krople deszczu wpadały do środka z rozkosznym plumkaniem.


     – Będę Ci tak gotował całe życie – objął ją i przytulił mocno do swojej piersi.

     – O, tak. Tak-tak, tak-tak, tak-tak…


     Jak łatwo się domyślić, garnki, które były trofeum w konkursie, były mi niezmiernie potrzebne, bo sama mam rachityczne blaszane gary, które kupiłam sobie jako prowizorkę po ślubie, bez mała, o matko!, piętnaście lat temu z hakiem. Na tym haku dyndam powieszona za żebro do tej pory. Jak wiadomo, prowizorki sa najtrwalsze, ale garnkami wspomogła mnie moja ciocia, tak ta ciocia, obsypując mnie emaliowanymi zabytkami, w których pewnie gotowała dla mnie kaszkę.

Jury wyznaje:
     "Co zadecydowało? Kapitalna gra słów, niezwykle emocjonująca historia, wulkan namiętności przysłonięty jakby od niechcenia wyrażeniami poetyckimi, potęga wyobraźni, bardzo twórcze i oryginalne podejście do zadania".
     I dalej:
     "Komentarz Skorpiona jednak mnie rozwalił. Po pierwszych trzech zdaniach zapragnęłam kąpieli w wannie, po następnych trzech przyniosłam do łazienki garnki, po kolejnych odleciałam gdzieś hen, hen na skrzydłach wyobraźni. I nawet nie zauważyłam, kiedy facet z historyjki ściągnął spodnie!"

     Jak to dobrze mieć bogate życiowe portfolio! Nigdy nie wiadomo, kiedy dziury w dachu zaowocują nie tyle pleśnią, co niespodziankami!

Wszystkie odpowiedzi ----> TUTAJ.

DZIĘKUJĘ! ♥



środa, 7 października 2015

(189) Najstraszniejszy dźwięk

     Jaki jest najstraszniejszy dźwięk na świecie? 

     Może ten huk, z jakim samolot staje się szybszy od dźwięku. Strach znika równie gwałtownie.
Naukowcy mają zawsze rację.



     Słyszałam ostatnio dźwięk Kosmosu. Przenikliwe tony nieskończonej przestrzeni. Chór zakapturzonych kamiennych mnichów. Nie wiem, który z nich jest tym smagającym gwiazdy, a który tym, co wkłada na kościste palce pierścienie planet. Kto zakrzywionym bezkresnym sierpem ścina dźwięki pola magnetycznego obsianego świecidełkami, które wsiąkają właśnie w czarne dziury kosmicznych lejów. Długie, jednostajne, lekko wibrujące głosy, zwielokrotnione po stokroć. Duchy tańczące na różnych strunach bezczasu. Dźwięki niepokojące, bo nieznane.
      A może to tylko wymysł naukowców.

     Przerażający jest dźwięk, który słyszy się po zanurzeniu głowy w wannie. Szum płynów na zewnątrz i wewnątrz. Głowa człowieka waży ponoć pięć kilo, ale nie utonie w muszli, coś jak kamień przymocowany do pontonu płuc.
      A może jednak naukowcy się mylą.

     Może to szum przewalającej się wewnątrz duszy, ocieranie antymaterii o materię?
     Naukowcy też nie są nieomylni.

     Ale najbardziej przerażający jest dźwięk telefonu. Bałam się każdego przez długie 155 dni. S T O  P I Ę Ć D Z I E S I Ą T  P I Ę Ć  D N I. Kiedy przeszył poranne, wilgotne ośmiopaździernikowe powietrze, wiedziałam, że to ten jedyny. Nie odbierałam. Dźwięk był widoczny i piekący, czerwony laserowy błysk odbijający się jak echo od ścian pustego mieszkania siekał mnie rykoszetem sto pięćdziesiąt pięć razy na sekundę.
 To, czego się nie usłyszy i nie zobaczy, nie istnieje, prawda, Tato? /14.11.1943-08.10.1996/
 Naukowcy zawsze się mylą.

***





czwartek, 1 października 2015

(188) Skorpion znosi jajo!


     Uniosłam sinym świtem martwą powiekę, a oddech mój zamieniał się w powietrzu w parę, potem w kryształy i spadał na mą twarz krasząc ją rumieńcem. A więc żyję. Obudziłam się pod kołdrą Małża, nie wychodząc równocześnie spod swojej i nie budząc nikogo, nawet siebie. A mimo  tych nocnych peregrynacji zimne nogi i nos przeszły te wędrówkę ludów ze mną, nie zmieniając nic ze swego charakteru. Czy ktoś wynalazł już nanośnik? Zakupiłabym, albo, co bardziej prawdopodobne, pozyskała z barterów lub wyłudziła w promocji.
     Tak więc zimno. Psa rano nie nie wygonisz na siku, dlatego użyłam Małża w celu rozpalenia kominka. To się nazywa wielkopaństwo! Mieszkać w domu z dwoma kominkami, a jednak gorzej, niż w bloku. W bloku już się ponoć można owijać wokół ciepłych kaloryferów. 

     Wyszłam spod kołdry ze skrzypieniem mięśni i chrzęstem stawów, a przeciągając się, rozkruszyłam cienką warstwę lodu, która oblekła me ciało ze szczególnym uwzględnieniem stóp i nosa. Poruszyłam palcami u rąk i stóp, odpadły mi z dźwiękiem spadających sopli. Wyrąbałam sobie przerębel w wychodku i pojechałam na sankach zaparzyć kawkę.
      Kiedy kofeina wypełniła już wnętrze mojej piżamki, nadając mi kontury i roztapiajac lodowe paprocie na szybach, mogę nareszcie odchwaścić mój blog, który przez trzy tygodnie zarósł paprociami drzewiastymi i gąszczem lian. Brawo dla setki odważnych, którzy każdego dnia, mimo czyhających niebezpieczeństw, groźbą realnego zabłądzenia w tych zielonych kazamatach, ale z nadzieją na upolowanie soczystego posta wkraczali tu każdego dnia. Setka dziennie biegających zaślepieńców po pustym blogu daje jednak motywację, by na marchewkę nowego posta zwabić tych kilka setek więcej. 

     Cóż się działo przez ten czas, zapytacie jedząc już, oblizując z cmoknieciem swe palce. (Dolać rosołku?)
     
     Mat osiągnął wiek starego psa. Trzynaście lat powitało go wzrostem 166cm i numerem buta 43. Łypię na Małża, czy aby mnie nie wrobił z tym swoim ojcostwem, bo nijak mi te puzzle nie pasują do sztancy. 
      Pierwsza klasa gimbazy tryska  po oczach mutacją i młodym testosteronem. Mat jak zwykle nie robi zbyt wiele, więc nic się w temacie średniej nie polepszy. Średnia 5,7 zobowiązuje go ciągle do dłubania wykałaczką w zębach i spluwania na podłogę przy profesjonalnym zbieraniu autografów i tylko temu poświęca się bez opamiętania. 

     Mim za to, uczeń czwartej klasy cieszy się jak opętany, że nareszcie, po trzech latach zabawy zaczęła się nauka i prawdziwe oceny i w zasadzie już jest na tyle dorosły, że mógłby się wyprowadzić, założyć konto w banku, wynająć mansardę na Montmarcie, tylko, że mu się właściwie nie chce, poza tym oszczędza na podróże, bo wiadomo, że celem jego życia jest podróżowanie i prowadzenie programów telewizyjnych o charakterze przyrodniczym.

     A co u mnie? Ci, którzy odwiedzają mnie na Buniu, są doinformowani, ale zdezinformowani jednocześnie. Udało mi się bowiem popełnić drugie już w tym roku wiekopomne dzieło, tym razem solo. Zdążyłam dobiec do mety, zameldować się i rzucić tom prozy dla nieletnich na obity zielonym suknem stół prezydialny. Plon pierwszy przewidziany na grudzień, plon drugi na marzec.

     Uwiodła mię jak oną koń w Szale Podkowińskiego odezwa do narodu Eli Wasiuczyńskiej podczas, gdy me plecy zgięte były w pałąk nad strofami dla ludności cywilnej. Ela jak Rejtan zaległa w progach ze słowami, cytuję poniżej:


"Nie denerwować Skorpiona!
 Skorpion ma okres lęgowy i póki nie złoży oprawionego jaja na Rosoła jest pod ochroną".

A mogłam wywiesić te słowa na banerku bloga!

No, to jajo zostało złożone na Rosoła 44a.
Reszta sensacji zostanie podana do wiadomości przy kieliszku szampana.




     Tymczasem uprasza się P.T. Czytelników o głos. Głos jest całkiem niekosztowny, wręcz darmowy, wymaga tylko od Czytelnika udania się tutaj i kliknięcia w link:


*Każdy internauta może zagłosować na jeden, wybrany przez siebie blog i może to uczynić tylko raz. 

Proces ten odbywa się poprzez kliknięcie przycisku "głosuj" przy informacji o wybranym blogu, zamieszczonej na stronie konkursu, a następnie poprzez podanie ważnego adresu mailowego. Nie może to być tzw. "mail tymczasowy". Następnie na ten adres wysłany będzie link weryfikujący. Dopiero po jego kliknięciu głos uznawany będzie za ważny.

Do wygrania to, co najcenniejsze: chwała wiekuista, splendor i zaszczyty. No i wydanie książki, a książki wszyscy lubimy!



środa, 9 września 2015

piątek, 4 września 2015

(186) Dalsze losy Czerwonego Kapturka

     Znalazłam w tajemnej skrytce w piwnicy obrośnięty kurzem i starymi gaciami poemat w staroniemieckim tkany ręcznie gotykiem. Oczywiście w złotym pociągu.

Fallen Princesses - Dina Goldstein

W ciemnym lesie wśród zieleni,
co się kolorami mieni,
w jego centrum, w splotach chaszczy,
obok zwierząt groźnych paszczy-
domek Babci stoi sobie,
lecz bez Babci - Babcia w grobie.

Porachował wilk jej kości,
teraz musi miesiąc pościć-
Babcia bowiem gruba była:
jadła, piła, dobrze żyła.
Wpływ na wilka wielki miała,
zwłaszcza na przyrosty ciała.

Wilk wyjechał, Babcia w grobie,
a Kapturek siedzi sobie
na ganku swego domostwa,
bo dom przecież w spadku dostał.
Gada w kółko jak na haju:
"Matko Boska, jestem w raju"!

Na paluszkach sobie zlicza:
domek w lesie podpiwniczon,
trochę ziemi, kawał lasu,
nie ma wcale ambarasu!
Moja w tym spokojna głowa
będę żyła jak królowa!

-Hola, hola, moja miła!
A podatki popłaciłaś?
Musisz biec do notariusza-
Myśliwy się już obrusza-
Kto dostaje - musi płacić,
a nie na kimś się bogacić!

Nagle w bajce pociemniało,
grozą z lasu zaleciało.
Sowy w locie zamierały
igły z sosen pospadały,
zimno jakoś się zrobiło,
chociaż wcześniej ciepło było.

Na Kapturka Czerwonego
spadło coś chorobliwego:
opłata za notariusza
(co Kapturka bardzo wzrusza),
podatek od darowizny
zrobił jej w portfelu blizny.

Dalej poszło jak lawina!
Kołkiem w gardle staje ślina -
trzeba udać się do US,
spadek ma wszak twarde rulez.
Jak to wszystko tu popłacić,
by płynności nie utracić?

Wpis do sądu Ksiąg Wieczystych,
podatek też robi czystki
od Babci nieruchomości,
kolejny - od nieczystości,
prąd, gaz, woda, no i ścieki
wspólna droga, kasa leci.

VAT-em wszystko obłożone!
Dziewczę stoi porażone.
Co podatek odprowadza -
to się do łez doprowadza.
Zamiast raju ma piekiełko
oraz głowę bardzo wielką.

W ciemnym borze, o mój Boże
Dziewczątko ledwo już orze.
Zdrenowane po kieszeniach
do piątego pokolenia.
Kapturek świeci siwizną
odmieniony darowizną.


PS
Moja Ciocia ma się świetnie :) Od trzech tygodni jest w domu i cieszy się z życia :)


wtorek, 1 września 2015

(185) W Pacanowie...

     ...kozy kują, więc Koziołek mądra głowa, błąka się po całym świecie, aby dojść do Pacanowa. Właśnie nową zaczął podróż, by ją skończyć w Pacanowie, a co przeżył i co widział - post ten wszystko Wam opowie!


     Rozrywało mnie już od jakiegoś czasu, z nasileniem w ostatni weekend lata i erupcją w poniedziałek, 31 sierpnia. Ściany domu skurczyły się, ciśnienie wzrosło i jasnym się stawało, że nieuchronnie wyciśnie mnie w zielone jak pestkę z arbuza. Pestki arbuzowe jak wiadomo, występują gromadnie, więc wystrzeliliśmy malowniczo w kwartecie. 

     Pierś ma jędrna rwała się ku akwenowi okolonemu lasem. Marzył mi się piaseczek przetykany przybrzeżnymi suchoroślami, przejrzysta woda z widocznymi z góry ławicami maleńkich rybek, tnące powietrze krajowe ptactwo wodne, szum szuwarów, zapach igliwia buchający ze schodzących ku wodzie i ostentacyjnie przed nosem ociekających żywicą, borów sosnowych. A w nich leśne echo i mech, w który zapadają się stopy. Rusałki, jeziorne żabony i trzcinowe nimfy.
  
Tak mi się wyimaginowało i tak musiało być.

Jedźmy więc nad jezioro Kórnickie! - ja. Jedźmy nad jezioro Swarzędzkie! - Małż, który jako kierowca miał siłę przebicia i kierownicę w rękach. Może nadmienię, że żadne z nas nie widziało na oczy żadnego z tych jezior z bliska, więc każde kierowało się swoim wyobrażeniem.

     Wzięliśmy zatem koc piknikowy i wałówę. Piknik rozpoczął nieoczekiwanie szybko, bo już dwie minuty i jakieś 100 metrów od domu, a równocześnie wiele kilometrów przed Swarzędzem. Utknęliśmy bowiem w korku i utonęliśmy w morzu blachy i spalin. Chcąc ulżyć innym użytkownikom drogi i oszczędzić im bolesnego widoku piknikującej w samochodzie familii, ścięliśmy zakręt, by ominąć newralgiczne trzy nitki fastrygujących ulice aut. Minuta czerwonego, trzynaście sekund zielonego - zaszachował wiedzą Mat, wobec czego, by  ściąć zakręt, wjechaliśmy tranzytem na stację benzynową, by finalnie utknąć tu w, dla odmiany, czteropasmowym korku. Mało tego. Uczepiliśmy się akurat tego jedynego auta w nitce, które faktycznie tankowało. Na skróty dłużej, ale ciekawiej, jak mawia staropolskie porzekadło.
   
    Czas płynie, a my ciągle tkwimy na stacji benzynowej sto metrów od domu. Kiedy tracimy resztki cierpliwości i prowiantu, obok nas materializuje się pan, z którego miny odczytuję żądzę mordu i wykopsania nas z kolejki. Jednakże pan miał widocznie już taki zacietrzewiony wyraz twarzy od urodzenia, albo był naostrzony skwarem, a wybrał nas spośród milijona, by zwiastować nam osobiście i nos w nos o wypadku na trasie do Swarzędza. Prorok jaki czy co?
     Wobec powyższego obraliśmy dokładnie przeciwny azymut. Lawirowaliśmy w niekończącym się benzynożernym spaghetti, by zatoczyć łuk, a nawet okrąg i znaleźć się na okrętkę ponownie obok domu. Powinniśmy sobie powiesić nad drzwiami tabliczkę RZYM. Małż orzekł, że skoro wycieczka przedłuża się, musi podjechać na stację i zatankować. Jak na tajemny znak, trzy pary oczu równocześnie zaświeciło się krwiożerczo w szparkach powiek. 

     Skoro znaleźliśmy się znowu obok domu, to zacznijmy wędrówkę od początku i jedźmy do Kórnika. I tak trzeba było uczynić od samego początku - zazielenił się wieniec laurowy wieńczący mą skroń. Tak to jest, jak się sprzeciwia żonie.

    Pojechaliśmy zatem gonić marzenia (moje). Zaorane pola leżały spokojnie falując swą spękaną opaloną na brąz skórą, łany niezebranej kukurydzy stały sztywno na baczność ususzone na wiór. Skwar przepalał ziemię do wód gruntowych, a jądro ziemi podgrzewało ją od wewnątrz. Wysychały strumyki oraz sok pomarańczowy w kartonie.
 Tym razem nie ulegliśmy czarowi Zamku Kórnickiego, któremu szorujemy kapciami podłogi co rok. (O >> tutaj ekwilibrystyka słowno-historyczna). Wzrok nasz bowiem utopił się po prawej burcie, za którą błyskało jezioro. Cel naszej wyprawy. 

- Szukajcie plaży z mych marzeń, a chyżo! Pragnę zanurzyć się w zimnych odmętach i zostać tak na wieki albo nawet pół godziny.

     Trzy przyklejone do szyby twarze zamieniły się w grzebienie do wyczesywania wesz. Plaży nie wyczesały. Malowniczych zejść do wody również. Wkoło trzciny, tatarak i splątane liany. Muł, zapach małży i wyziewów płytkiej wody. I ta myśl, która zabłysła pod moją kopułką! Jedźmy na drugą stronę jeziora! Tam musi być pies pogrzebany!

     Oczywiście momentalnie straciłam orientację, której za to nie traci nigdy Małż i już znaleźliśmy się po drugiej stronie akwenu. Ach, gdybyż tylko nie było tu tych nadbrzeżnych ogródków działkowych, które czynią brzegi jeziora prywatnymi! Porzuciliśmy auto i dalej udaliśmy się pieszo z częścią dobytku. Droga wysłana delikatną, miękką trawą, która niosła nas na swych falujących źdźbłach jak na ruchomym trotuarze. Po prawej filuterne stadko melodyjnych kosów i uśmiechająca się do nas wiewiórka.




  Po lewej las z siatką ochronną, za którą pierwszy szereg drzew zmienił kierunek rośnięcia z pionowego na horyzontalny, bezwstydnie wystawiając na widok publiczny gołe korzenie i to, co ma pomiędzy nimi. Ściśnięci między dwoma światami przebijamy się przez zasieki z pokrzyw i gałęzi, pokonujemy finalny ostry zakręt, zza którego miało być widać naszą plażę. Widać było tylko trzciny i mlaskające o mulisty brzeg rachityczne fale. Próbujemy jeszcze pójść kawałek wzdłuż trzcin w poszukiwaniu tworu moich imaginacji, ale komary, zwalone drzewa i pokrzywy wygrywają. W drodze powrotnej znowu fotografujemy wiewiórkę, która czekała na nas w tym samym miejscu, tym razem znacząco rysując sobie na rudym czole kółko.


     Puszkujemy się i okrążamy jezioro z odwrotnym kierunku z zamiarem dostania się do Kórnika od strony miejskiej. Ale tuż przed nami wyrasta tabliczka BNIN. Pojechaliśmy zatem do Bnina, gdzie plaży też ni ma. Następnie Biernatki, Jeziory Wielkie, Łękno. A na koniec trafiliśmy do Zaniemyśla, gdzie woda podobna do kiśla. Wszystko było, no wszystko- jezioro okolone lasem, pewnie i jagody, i elfy, i krasnale. Ale woda była ohizdną zieloną zupą, w której taplały się stada wygłodniałych samic kaczek krzyżówek. Ciecz była nieprzezierna, pienista i śliska. W zasadzie morze możliwości dla mikrobiologów. Odniosłam wrażenie, że jestem na jakimś survivalowym campie, zresztą inni , nieliczni przyjezdni również byli poruszeni do głębi kaczym dołkiem.


     Z bólem serca wywiesiliśmy jęzory i białą flagę. Ale, jak się okazuje - pochopnie. Albowiem w drodze powrotnej rzuciliśmy się ponownie w odmęty jeziora Kórnickiego, acz od strony miasteczka. I tu niespodzianka. Przyroda roznegliżowała się do rosołu, ukazując nam swoje nabrzmiałe końcem lata, walory.





A wykąpaliśmy się na rynku w Kórniku, o!