sobota, 26 marca 2016

(205) Wielkanoc do góry nogami

     Nie wiem jak długo wytrzymają nasze drzwi. A już wyjątkowo martwię się o mleczne szyby, które tkwią (jeszcze) w każdych z nich i to w ilościach zmasowanych. Przerabialiśmy już sprawę w towarzystwie szklarza trzykrotnie, kiedy to Mat wybił kolanem pierwsza w łazience, a my przekonaliśmy się jaki mamy cenny sprzęt w domu. Potem poleciały szybki w szufladach trafione celnie piłeczką typu kauczuk. A potem wyleciał kauczuk. Bardzo zaprzyjaźniliśmy się wtedy ze szklarzem, mamy już zniżki. 
Szyby drżą w posadach od dwóch dni dopiero, świąteczna atmosfera wypycha je z ram. 

     Jesteśmy jedyną rodziną w promieniu tysiąca kilometrów, u których już był Zając. Mamy taką unikatową domową tradycję, że umawiamy się z nim tuż po Święconce, dzięki czemu całą sobotę mamy spokój z plączącymi się pod nogami dziećmi. A my, dorośli, możemy się oddać harcom i swawolom przy garach. Tiaaa.
Do sałatki wkroiłam pół palca, do ćwikły paznokcie, aż boję się tykać schabu. Biała się mrozi. Bezprocentowa, bo tylko kiełbasa. 




     O dziwo, tego roku nie ma śniegu na Wielkanoc. W związku z powyższym osiadłam na wywleczonym do ogródka krzesełku ogrodowym, by ochłonąć i przeprowadzić proces fotosyntezy, asymilacji i syntezy witaminy D. Płynąc na fali swojej karkołomnej biochemii wyprodukowałam sobie jeszcze pół litra kortyzolu przy pomocy Małża, po czym oddaliłam się w najdalszy kąt domu, by oddać się orgii z książką. Jak dom opustoszeje późną nocą, przygotuję stół. 

     Niestety, w tym roku moja psychiatryczna ciocia nie zaszczyci nas swoją osobą, ponieważ kategorycznie stwierdziła, że nie nadaje się już do towarzystwa, gdyż bolą ją zęby, które do jedzenia musi wyjmować hurtowo i kłaść na talerzyku. Kruczoczarna peruka nie daje się już rozczesać, a sztuczna gumowa pierś, przy obecnych uszczuplonych gabarytach właścicielki, wygląda, jakby zamieniła się w szkolny worek na kapcie, z tym, że bez kapci, za to z pokaźnym termoforem. 

     Odwiedzą nas za to znani Czytaczom inni krewni obarczeni chorobami od A jak afazja do Wu jak wylew. Może ja dojadę do Zet jak zgon.

     Mat osiągnął rozmiar buta 45, jedną dłonią obejmuje piłkę siatkową, a ja muszę prosić go o starcie kurzu na kuchennej szafce, bo nie chce mi się targać krzesła. Mat ukucnął i starł. Ma przerażająco duży zasięg kończyn. Potrafi bez wstawania sięgnąć przy stole po maselnicę leżącą na przeciwnym krańcu. A stół mamy sześcioosobowy. Cud, że mu się kończyny nie plączą, zadziwiające. 

     Mim jeszcze nie był w szkole od miesiąca. Nikt nie zadzwonił ze szkoły dowiedzieć się, czy żyje lub czy nie został wywieziony do Ameryki Południowej. a może dobija się do nas szkoła i opieka społeczna? Bo Mim się rozprężył wychowawczo i oświatowo. Boję się zajrzeć do e-dziennika... 


Kochani Czytacze, spędźcie te Święta tak, jak lubicie!
Muah!



niedziela, 20 marca 2016

(204) Lot nad miastem

     Z zaskoczeniem stwierdziłam, że na wiosnę odrosły mi nogi. Przeniosłam wzrok z zagłębień ud na peryferyjne pięciolinie palców, które zakwitły już dojrzałą czereśnią na paznokciach. Do-re-mi-fa-sol! O sole mio! Nareszcie słońce. Zwinęłam skrzydła pod ciepłym swetrem i  poleciałam.
   
     Latałam wysoko pomiędzy kamienicami, zaglądając do talerzy siedzącym w ich oczach ludziom. Widziałam z góry dziury w chodnikach, trawniki bez trawy, gąsienice ludzkiej ciżby na zebrach, psy na smyczach z przyczepionymi do nich szczekającymi ludźmi. Obniżyłam loty, by z ulicznymi grajkami i żebrakami zagrać w monetę. Tym razem wygrał zarośnięty młodzieniec koło czterdziestki. Z uśmiechem ukłonił się pięciozłotówce łączącej złotym łukiem moje palce i futerał na gitarę. O mało nie wpadłam pod kare konie galopujące pod maską niskopodłogowego krążownika szos, którego okiełznywał chłopak niewiele starszy od mojego syna. Prrrr! Fruwać jest jednak łatwiej.
    
     Omiotłam wzrokiem odrapane elewacje, zachwyciłam się kolorowymi szybkami nad bramami, furkotałam przez dłuższą chwilę na opustoszałym przystanku, po czym śmignęłam z wiatrem wzdłuż ulicy. Spojrzałam w okno pubu, którego już nie ma od lat. Przy moim stoliku zobaczyłam uśmiechniętą blondynkę grającą z grupką przyjaciół w Ryzyko. Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Chciałam jej jeszcze powiedzieć, żeby nie zakochiwała się w tym brodaczu na amen, że  ale mój czas się skurczył w 20C.
    
     Wciągnęło mnie do tramwaju. Jak tu jasno, cicho i ciepło. Poprawiłam skrzydła i usiadłam pod oknem. W zużytym powietrzu wirował kurz. Grzałam tak pączek głowy, opierając ją o ścianę szklarni i kwitłam. Zasłoniłam powieki, wyjmując zza nich wszystkie ziarna ciężkorozumnych myśli. Położyłam je na kolana. Pokulały się z cichym tur-tur ku starszej pani z wózkiem na zakupy, zahaczyły o młodzieńca z zakolczykowanymi ustami, omiotły młodego mężczyznę ze stygmatami życiowej niedorajdy. Zaczęły wrastać we mnie. Rozmowy za moimi plecami, do tej pory mgliste i bezkształtne,  nabrały rysów i soczystości. Spoza barykady sprośnego śmiechu czterech młodych mężczyzn strzelało krótkimi seriami zdań:

- No i lizałem się z tą świnią!

-Buhahahaha!

- A miała mokro?

- A chuj wie. Buhahahaha!

     Rykoszetem dostali wszyscy. Krew wylała się na ich policzki od wewnątrz. Mój pąk zakwitł karminowym makiem zasiał.



piątek, 18 marca 2016

(203) Strefa zgniotu

     Rok zaczął się spektakularnie. Przed oknem koło północy zamigotało, zawyło karnawałowo, a gdy dymy rac stały się przezierne, wyłonił się z nich przystojny Rosjanin w towarzystwie miłej brunetki i rosłego osiłka z walizeczką.

- Gdzie to niespełna 14-miesięczne dziecko? - zapytali trzaskając drzwiami karetki.

- YP! Nie mam! Przepraszam, nie mam już maleństwa! - mętne oko Rosjanina zawisło na mnie jak na matkobójczyni. - Ale mam 14-letniego dryblasa, może być? - zapytałam z nadzieją, że trójgłowy smok zadowoli się taką dziewicą.

- Może być - odparli zgodnie i dali się wciągnąć w kazamaty, gdzie dogorywał omdlały Mat błyskając białkiem i perlistym potem na czole.


***


- Mimie, dlaczego kulejesz?

- Nie kuleję, mamo.

- Przecież widzę wyraźnie, kuśtykasz jak ranny kuc. Okaż kopyto.
  YP! Masz całą siną nogę!

- Nie całą, tylko palce!

- I spuchnięte. Sine. Zimne jak trup. Nie bolą cię?

- Na razie nie , bo jestem wściekły. 

- Małżu! Tym razem musisz ty się pofatygować do szpitala, teraz dla odmiany na ortopedię. Nie patrz tak dziwnie. Opanuj brew. Tak, znowu.

- Co zrobił?

- ...

- Co zrobiłeś, Mimie?

- Kopnąłem z całej siły w ścianę, bo Mat mi zabrał piłkę.

- Nie ucelowałeś, lamo, a teraz zwalasz na mnie?!

- Mat, daj spokój, niedawno miałeś palec w szynie. Nie bij brata, bo się spocisz.


***


- Mimie, co Ty robisz? - pytam spokojnie, obserwując jak gmera patykiem w ręcznikach spoczywających na najwyższej półce szafy pod samym sklepieniem korytarza. Stojąc na krześle. I na poduszce ogrodowej. I na dwóch poduszkach zarekwirowanych z siedzisk krzeseł. Trzeciej z łóżka Mata. Czwartej ze swojego. Plus sztywną poducha z kanapy. - Mimie, dopiero opuściliśmy mury szpitalne, nie każ nam tam wracać. Co Ty robisz?! 

- Zawsze musisz chować tablet tak wysoko?!


***


    Uśmiecham się, bo dobrze ich tu mieć. Przypominam sobie strach, który teraz sublimuje w powietrze jak kulka suchych lodów. Na stole leży wypis ze szpitala. Szczęśliwym trafem nie oberwało nam się za mocno, a może po prostu tym razem chybiło. Medyczna lepka pajęczyna podejrzeń opadła na podłogę, po czym wylądowała w kuble przeszłości.

     Historia ma i dla mnie przyjemną konkluzję. Składam podanie o sanatorium :) Już jesienią 2017 będę łazić po plaży bez kwików młodzieży.




 ***

     Być matką wyłącznie osobników męskich nie jest kaszką na mleczku. Nawet zrobienie normalnego zdjęcia nie jest sprawą jednowarstwową. To pot i znój. Orka w kamieniołomie.


Mimie, uspokój się, stań w miejscu! Nie podryguj, nie rzucaj się w spazmach! No nie ruszaj się do pioruna! Stań, jak Mat! Choćby na sekundę!




Mat, teraz Ty?! Stań w końcu normalnie, jak Mim! Daj spokój z tym szarżującym tyranozaurem! Ile Ty masz lat?! No jak pragnę zdrowia, to tylko zdjęcie! Uspokój się!




Dobra, to teraz uśmiechnijcie się. Zróbcie przyjemny wyraz twarzy. Ostrzegam Was! Już się ściemnia, a ja tracę cierpliwość! Czy Wy możecie współpracować ze mną i nie robić tych kretyńskich min?!



Nareszcie! Nie można było tak od razu?






Moi Czytacze Kochani!
Mim był zachwycony Waszymi życzeniami ♥ 
Przetrwaliśmy dzięki Wam!

SERdeczne DZIĘKUJEMY!




sobota, 12 marca 2016

(202) Mim

     Bardzo ładny numer posta, od początku i od końca taki sam. Tytuł też. Łatwo się zagubić w środkowym zerze i wpaść w nim w cyrkulacje. Lubię liczby. Siedzę z nimi w wannie od miesiąca. 

     Przeliczam, od ilu dni jestem wdową. Na razie, co prawda, słomianą. Pierwszy raz w życiu obowiązki Małża zrobiły nam zsyłkową Kołymę. Planowałam przez ten miesiąc odpocząć, malować paznokcie na czekoladowo i zajmować się wyłącznie rozrywką, rzucić się w morze ludzi i płynąć sobie lekko rozkołysanym kajaczkiem w butelce z białym winem. Fale życia są jednak na tyle duże, że rzuciło mnie na statek widmo. Zahaczam szpilkami o deski na pokładzie i, przewieszona przez burtę, odczuwam mdłości. 

     Z Mimem od miesiąca kiepskawo. Napiszcie tu do niego parę słów, dobrze? Ucieszy się. Jeżeli przez weekend nie zdarzy się ekspresowy cud, to od poniedziałku idziemy do szpitala stawiać diagnozę z klocków. Co prawda ja trzymam się kurczowo dobrych myśli, ale wiecie jak to samemu na morzu...

Całuję
Monia






wtorek, 1 marca 2016

(201) Epitafia

     Dzisiaj o godzinie 12 w samo południe zakończy się głosowanie na ukochane blogi w konkursie Blog Roku. Skorpion  tym roku nie prowadził kampanii reklamowej, wywieszając tylko po prawicy banerek, za to prowadził kampanię kryptoreklamową. Tak bardzo krypto-, że ranek poświęcił na poniższe kompozycje.

Dziękuję wszystkim za oddane głosy! Sami, bez proszenia, ustawiliście Skorpiona w połowie stawki o laur do rosołu. A zostało jeszcze półtorej godziny, hoho!

Kryptoreklama za to została rzucona dyskiem na Kręgosłupie Oralnym >> TUTAJ. Wierni Czytelnicy zaaportowali, czym doprowadzili mnie do łez wzruszenia.

Dupa Tuwima >>>> stąd


A oto co na zakończenie można mi wyryć:


Tu spoczywa Monika Dyrlica
ciało kruche, lecz dusza- słonica!


Niech śmiechem zatrzęsie się cała kaplica
tak sobie życzy Monika Dyrlica.


Pogrzeb mój poproszę z rana
przedtem leżę wszak nieumalowana.


Leży nareszcie bez tchu i bez słowa-
Małż może życie zaczynać od nowa.


Czy w trumnie zegar tak głośno tyka?
nie, to jeszcze Morsem nadaje Monika


Nareszcie leży tutaj jak długa.
Gdyby nie schudła, leżałaby gruba.


Przez płytę nagrobną ucisk donicy
jest bardzo niemiły dla kroku Dyrlicy.


Otrzyj łzy wdowcze i wy, niebożęta
jest wszak nadzieja, że leży urżnięta.


Spójrzcie co nad grobem - pulchne baloniki!
Nie, to tylko dusza niejakiej Moniki.


Miej serce i patrzaj w serce
czy to pana w mojej ręce?!


Czy przy mogiłce kreta kopczyk się rusza?
nie, to Monika sobą ziemię wzrusza.

Ziemia z ulgą odsapnęła
Dyrlica w kalendarz kopnęła.


Tu leży literatka
na drugie wariatka.
Serce jak gołębica
po mężu Dyrlica.


Umarła tak jak żyła
nie jadła i nie piła.


Żyła na przełomie wieków
nie robiła nigdy wecków.


Przechodniu schyl głowę nisko i pokornie
posłuchaj jak na maszynie stuka Moni kornik.


Za życia klepał ją w tyłek
teraz klepie tył mogiłek.


Serce Dyrlica miała tak gorące
że na płycie grzeją zadki zające.


Na wierzchu zimno, zgnilizna moralna
pod spodem tak samo, tylko, że realna.


Leżeć za dnia do nie sztuka,
na noc trzeba druha szukać.


W Poznaniu dwa stopnie w skali Richtera
E, to Monia tylko swe wieko otwiera.


Pisała zawsze jak kura pazurem
teraz stuka dziobem w żeber klawiaturę.


Niechaj płonie pamięć o niej i śmieszne przechwałki!
O, nie masz ani jednej przy sobie zapałki?


Aj! Czy z mogiły wyrastają osty?!
Nie, to tylko Moni język kłuje ostry.


W krypcie epitafia skrycie piszę z rana
to jest prawdziwa kryptoreklama!



Jeżeli ktoś czuje wysokie ciśnienie inwencji, niech sobie ulży w komentarzach. Proszę się nie kępować!