środa, 17 kwietnia 2013

(59) kwieciście

    Od kilku dni chłopcy znoszą do domu wiechcie kwiatów. Mam w domu dorodny bukiet forsycji. Na komodzie prężą się różowe goździki gałązkowe. Bardzo lubię te kwiaty, nie wiem dlaczego wszyscy uważają je za relikt socjalistycznej przeszłości. Moja Mamina miała białe goździki w ślubnym bukiecie, osobiście ułożonym przez Tatę. Na moim weselu na stołach były kompozycje z zielonych goździków.
W domu w każdym miejscu stoją maleńkie wazoniki ze stokrotkami i cudnie pachnącymi fiołkami. Pytam chłopaków skąd taszczą te cuda.

- No jak skąd, na początku naszej uliczki jest ich cała łąka!

-No serio?? Serioserio?!

-No mamo, na dworze aż fioletowo!

O ja domowa kura! Zdzieliłam się karnie chochlą przez łeb, w okamgnieniu wzięłam Mima za łapę, Mata za kaftan i polecieliśmy. Biegnąc, po drodze odkryłam, że u dwóch sąsiadów magnolie zaczynają strzelać pąkami (dlaczego nasza magnolia jeszcze czeka i na co?), pod ósemką i dwójką wylewa się niebieska rzeka cebulic i krokusów, wyłażą irysy i tulipany (a u mnie szafirki!).
Muszę pogratulować wiośnie, zna się babka na rzeczy. To sie nazywa wejście! Wchodzi spóźniona i przyciąga wzrok wszystkich bez wyjątku. Podwójne uderzenie.

Tymczasem dolecieliśmy biegusiem do jeziora fiołków. Ba! Oceanu fiołków! Jak długo żyję, takiej masy nie widziałam w jednym miejscu!

-Mimie, o raju! Lecimy z powrotem po aparat!

Za rąsię rachu-ciachu, piąty bieg, co jak na dyskopatkę jest nie lada wyczynem! I w dyrdy z powrotem. Niezły ubaw dla sąsiadów. 

I za chwilę w drogę powrotną. Świńskim kuncgalopkiem, w trójosobowym orszaku.

Nie trzeba być jakimś rewelacyjnym obserwatorem, by zauważyć dość niecodzienne zjawisko: na zalanej słońcem łące można było zarejestrować kobietę w kwiecie wieku pełznącą w poprzek trawnika na czworakach, wspartą jedynie na kolanach i łokciach, z błyskającymi bielą pośladkami (ach te biodrówki!) i błyskającym fleszem. Zmieniała co chwila układ ciała i starała się jak najbardziej rozpłaszczyć, by uzyskać jak najlepszą perspektywę żabią. Kobieta leżąc rozkraczona przy szosie udawała, że nie słyszy gwizdów budowlańców. Kobieta udawała również, że nie słyszy klaksonów samochodów. Co więcej, kobieta tarzając się we florze, tudzież brzęczącej faunie recytowała stepy akermańskie:

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.


Zgromadzeni wokół kobiety dwaj małoletni zmuszani byli perwersyjnie do leżenia i pozowania w urokliwym ultrafiolecie.
Niestety, najlepsze wspólne zdjęcia nie wyszły, gdyż Mat zaczął biegać jak poparzony z zaciśniętymi powiekami. Wrzeszczał jak oszalały, że w jego oczodół wtargnęła podstępnie, a zarazem gwałtownie pszczoła. Była to jednak tylko pijana wiosną biedronka, która najwidoczniej pomyliła kwiat z chabrowym spojrzeniem młodego człowieka.  

Poniżej nasze trofea. Dla wytrawnych oczu- tak, to rozbudowywane Hospicjum Palium z Zorkowni. Mieszkamy obok :)