sobota, 7 marca 2015

(167) Niedaleko i nie tak dawno temu...

     Wyszukała w torebce pęk kluczy. Wybrała ten największy, otworzyła drzwi prowadzące na starą klatkę schodową i zaczęła zdobywać swój codzienny ośmiotysięcznik. Na każdej półce skalnej za drzwiami spali sąsiedzi. Jej gniazdo mieściło się na ostatnim piętrze kamienicy, które zawsze kąpało się w chmurach.
     
    Usiadła zmęczona na krawędzi łóżka. Pokój spowijały jeszcze ostatnie muśliny ciemności, przez które powoli przeświecały pierwsze przebłyski dnia. Pochyliła głowę i ukryła w rękach pokrytą pierwszymi zmarszczkami twarz. Przymknęła oczy. Zmęczenie szybko roztopiło się i wlało pod ubranie. Kiedy była młoda, praca na trzy zmiany nie była taka ciężka. A może to ona sama była lżejsza o to, co w głowie i sercu.

     Zastanawiała się, czy to, co jej się cyklicznie przydarza, nie jest tylko snem albo psikusem umęczonych zmysłów.

- Śpisz? - skierowała wzrok na spiętrzone pierzaste chmury, pod którymi spokojnie spał jej mąż. Chmury zderzyły się, zakotłowały i wypuściły dwie niebieskie błyskawice. Mężczyzna przetarł zaspane oczy.

- Znowu to słyszałaś? Daj spokój - trzasnął cicho piorunem i pośród pomruków zmienił konfigurację chmur, uklepując je tu i ówdzie. Poprawił sobie jedną pod głową - no, mów. Dzisiaj też?

- Tak. Słyszę dzwonek, otwieram drzwi i nikogo nie widzę. Ciągle te kroki w mieszkaniu. Czyjś oddech. 

- Wiesz, pomyślałem, że może zamówimy mszę za tę sąsiadkę zza ściany, która zmarła niedawno, co? Uspokoisz się trochę, wydobrzejesz. Co ty na to? - przesunął rękę po jej ciemnych włosach.

- Dobrze - spojrzała z wdzięcznością, że może przestanie ją uważać za pomyloną. Cała ta sytuacja była dziwna i męcząca.

- Ostatnio mieliśmy trudne chwile, poza tym za dużo pracujesz. Połóż się, obudzę dzieci i zrobię im śniadanie. - chwycił ją silnym ramieniem w pasie, wciągnął do swego nieba i pocałował w czoło.

***

     Dom był pusty. Uwielbiała te popołudnia, kiedy miała kilka nielicznych chwil dla siebie. Zanim dzieci wrócą ze szkoły, a mąż z pracy, weźmie kąpiel. Ukucnęła przy wannie, włożyła dłoń pod strumień przyjemnie ciepłej wody i patrzyła jak z impetem uderza o jej dno, na którym szybko rosła pachnąca liliami piana. Nie czekając, aż wanna się wypełni, rozebrała się i z rozkoszą zanurzyła w kąpieli. Przymknęła oczy, wyciągnęła stopy przed siebie, i kiwając nimi, rozpryskiwała strumień lejącej się wody. Łazienka powoli wypełniała się parą, której smugi mieszały się z dźwiękami muzyki sączącej się przez szparę w drzwiach. Zamknęła piętą kurek i pozwoliła otulić się dźwiękom. Cichutko podśpiewywała sobie pod nosem, nawet, gdy muzyka już ucichła. Uśmiechnęła się lekko i otworzyła oczy. W tej chwili poczuła jak krzyk grzęźnie jej w gardle, bo za drzwiami coś mignęło. Zastygła w przerażeniu, gdy w jej uszy wdarł się ostry brzęk dobiegający z kuchni. Wyskoczyła z wanny, na chwilę zastygła wyprężona, po czym pospiesznie wytarła się i zaczęła skradać, zaciskając kurczowo rękę przy szyi, na połach szlafroka. Zostawiając na sobą mokre ślady dotarła do  progu kuchni. Z trudem starała się uspokoić oddech. Zbierając w sobie siły, wychyliła głowę zza framugi. Przestraszona przebiegła szybko wzrokiem po szafkach i blatach, aż wreszcie zobaczyła wybrzuszenie na zasłonce. Walcząc ze strachem, jednym susem dopadła do czegoś skrytego za falującym fragmentem materiału. Równocześnie krzyknęła i odsunęła zasłonkę. I w tym samym momencie roześmiała się głośno z ulgą.

- Ty głuptasie, po co wchodziłeś na parapet? Przy kotach nie można mieć nawet małego hiacynta w doniczce, co?- tuląc kotka wróciła do łazienki. 
     
     Ale wychodząc na korytarz poczuła, że nie jest sama. Stanęła jak wryta. Trzeszczące w rytm powolnych kroków deski potwierdziły jej obawy.

***
Casey Weldon

- Ja już nie wytrzymam - wbiła szklany wzrok w plecy męża, a łza spadła na bluzkę, zostawiając ciemną plamę.

- Zjedz coś, zrobiłem pyszną jajecznicę - przesunął palcem po mokrym śladzie przy dekolcie. - Wiesz, nie będę zamawiał tej mszy. - podniosła wysoko brwi i wlepiła pytający wzrok w jego twarz. - To znaczy mogę zamówić, jeśli chcesz, nie ma sprawy. Ale to nie sąsiadka.

- Jak nie sąsiadka? Przecież wszystko się zgadza. Niedawno umarła - wylicza na palcach - kroki słyszę od czasu jej śmierci, to jest, od momentu, gdy ją znaleźli. Wcześniej nic się nie działo. 

- Mówię ci, to nie sąsiadka. 

***

- W nocy wybudziło mnie chrapanie. Zdziwiłem się najpierw, bo przecież ty nie chrapiesz. Spojrzałem na ciebie, spałaś cichutko. Dzieci również. Było to dziwne, bo ten głos wydobywał się mniej więcej z tych okolic, gdzie masz głowę. Podniosłem wzrok i zobaczyłem go. Siedział w fotelu, zaciskając na oparciach żylaste dłonie i z trudem łapał powietrze, zupełnie jak wtedy, gdy nękały go ataki astmy. Mój dziadek, który od dawna nie żyje, siedział obok nas! Po chwili polepszyło mu się na tyle, że mógł się odezwać. Pochylił się tuż nad twoją głową i niemalże dotknął swym nosem mojego. Świszczącym szeptem wyjawił mi coś bardzo ważnego, dotyczącego naszej rodziny. Odpowiedziałem, że sprawa będzie załatwiona pomyślnie i żeby się nie martwił. Uśmiechnął się do mnie, wstał, a potem usłyszałem skrzypienie podłogi w korytarzu. 

***

     Od tej chwili w ich domu nie zdarzyło się już nic nadzwyczajnego. Życie w podniebnym domku płynęło spokojnie, zwykłe, codzienne problemy zaczęły się rozwiązywać, a oni sami bardzo się do siebie zbliżyli.

***

    I nie byłoby w tej historii nic dziwnego, prócz tego, że wydarzyła się naprawdę.