niedziela, 27 kwietnia 2014

(122) ZBIÓRKA MARZEŃ

Dzisiaj krótko. Opowiadać będziecie Wy.  

Zupełnie spontanicznie zagaiłam Was dzisiaj rano na FB tymi słowy:

Dzisiaj jest pierwszy dzień reszty mojego życia!
Jupi!
Poświęćcie 20 minut dla swoich marzeń. 20 minut dziennie - codziennie!
Co chcielibyście robić przez tę chwilę? Skorpion jest ogromnie ciekawy! Zapraszam, usiądźcie, pomyślcie. Kawy? Herbatki?


     Rozsiądźcie się wygodnie. O czym marzyliście jak mieliście naście lat? Czego nie wiedzieliście? Co chcielibyście wiedzieć? Czy zrobilibyście coś inaczej? Czy dobrze czuliście się we własnej skórze? Czy łatwo przypominacie sobie te uczucia, które nosiliście w sobie? Czy łatwo Wam cofnąć się w czasie? A Wasze dzieci? Jak z nimi?

Zależy mi na Waszych odpowiedziach, dlatego możecie się przełączyć na Anonimy, jeśli chcecie. Zbieram marzenia do kosza!Nawet najkrótsze, nawet dziwne, nawet, gdy wydaje się Wam, że głupie i nieistotne!

Mogę zacząć:

Kolega zapytał mnie ostatnio o moje marzenia z dzieciństwa.

Pamiętam kilka.

Jednym z pierwszych marzeń było znalezienie się (bo to tak dokładnie było, żadne tam dojazdy, podróże, ani inne micyje), właśnie znalezienie się, ot tak, na bezkresnej łące pełnej kwiatów. Koniecznie takich, jakie rysuje 5 letnia dziewczynka - proste łodyżki, intensywnie nabrzmiałe kolorem płatki, wprost idealne na kwiaty cięte do wazonu. Z biegiem lat obraz był modyfikowany. Widziałam tę łąkę z wysokości metra, potem metra dwadzieścia, dzisiaj widzę ją z prawie metra siedemdziesiąt. Im bardziej rosłam, tym łąka stawała się rozleglejsza, a barwy kwiatów zyskiwały miliony odcieni. Pojawiły się cienie i krajobraz zyskał na różnorodności. Ale marzenie zostało to samo.

     Poza tym chciałam być lekarzem.

    Teraz marzę o kilku rzeczach, wśród nich czołowym jest marzenie o zobaczeniu na żywca zorzy polarnej, to marzenie tuli mnie od wielu, wielu lat. Z biegiem czasu staje się jakoś mniej osiągalne, ale nie tracę nadziei! Pisałam już o tym w tym poście.

     Ale od zawsze, od zawsze marzyłam, by nie mieć wady wymowy. Już nie wiem skąd moja wczesna samoświadomość o tym i niebotyczny kompleks. Och, jak ja chciałam móc tak pięknie i dźwięcznie wymiawiać eRRR. Pamiętam, gdy byłam w pierwszej klasie szkoły podstawowej, myślalam sobie – Boże, jeszcze tylko dRuga klasa męczarni, potem na chwilę luz, bo trzecia, potem fatalna czwaRta, ale od piątej mam cztery lata spokoju! W moim dziecięcym życiu było bardzo ważne, a wręcz kluczowe, że imię i nazwisko nie było skalane tą literą. Dzisiaj sprawa wygląda dramatycznie, gdyż połączenie RL w nazwisku  jest dla mnie najgorszym z możliwych. Ale marzenie pozostało to samo. Chciałabym kiedyś usiąść sobie wygodnie na krześle, spojrzeć na ten burdel dookoła i powiedzieć na wydechu oczyszczające i soczyste KURRRRRRRRRWA! :)))



A dla chętnych - można już głosować na cycki Skorpiona w kolejnym odcinku międzyblogowej zabawy literackiej Finka z kominka:




Dziękuję :)