niedziela, 24 listopada 2013

(103) już biegnę do ciebie, kochanie

     Zgnieciona w kulkę i rzucona w kąt rozprostowuje ośle uszy, gołymi dłońmi prasuje zapisaną sukienkę w kratkę. Na mokro. Próbuje sczytać na nowo siebie, ułożyć sensowne zdania z rozmoczonych liter. Na nowo, na nowo, na nowo. Naszywa łaty z surowego mięsa na dziury w sercu, ceruje jelitami. Idąc zostawia krwawe ślady. Zabójstwo bez trupa, morderstwo na niby. Jak się masz kochanie? Doskonale, trochę boli mnie głowa, to to ciśnienie. Może tabletkę, może awionetkę, lot na Karaiby, życie na niby?

- Jajko na miękko czy jajecznica?- spomiędzy włosów cieknie krew.

- Może chleba? Pokroiłam z palcami. Mmmm lizać.

- Odrobimy lekcje, pańszczyznę, tylko nie wiem, gdzie oczy posiałam.



     Wygląda zabawnie w papierowej sukience z listów z przeszłości. A może jest pożądanym, wyśnionym towarem deficytowym, takie 400g wołowego z kością zawiniętym w papier. Taki ukochany, taki hołubiony i noszony na rękach. Jedzony co niedzielę niewysmażony opłatek.
O, to to. To musi być to.
Przyklei mięśnie plastrem, żeby nie brudzić podłogi. Wypatroszy brzuch, tylko bez hałasu! Dzieci śnią!
A potem usmaży się na złoto. Ach moje Złotko!
Bierzcie i jedzcie.
Narodzi się na nowo.