czwartek, 5 lipca 2012

(9) armagedon cz.1


     Kataklizmy przewalają się przez nasze życie jak chcą, hałaśliwie i w ilościach hurtowych. Dlaczegóż to? Ano, pewnikiem po to, żebyśmy poczuli, że żyjemy.
Armagedon nastąpił punktualnie o godzinie 10.00 dnia 14 szóstego miesiąca. Spodziewanie. Wyczekiwanie nawet. Ucieleśnił się pod postacią swych wysłanników: rosłego Pana Waldka - kierowcy i delikatnie mówiąc- mniej... bardzo mniej rosłego Pana Gienia- nazwijmy go Nosicielem. Dwaj Panowie przyjechali własnym transportem wielkości samicy smoka w sprawie przesiedlenia naszego dorobku życia. Przesiedlenie nie miało być w założeniu zbyt czasochłonne, bo odbywało się w miejsce niezbyt odległe, może ze 2km na północ od dotychczasowego miejsca bytowania, lecz jakże pracochłonne. Postanowiliśmy bowiem  na walnym zgromadzeniu rodziny, że łączymy siły rodzinne w jedność. Jednością silni, rozumni szałem łączymy się z Maminą i przenosimy dwa mieszkania do wspólnego domu. Dotychczasowe M3 Maminy wesoło bytowało vis-à-vis naszego. Blok w blok. Okno w okno. Firanka w firankę. A między nami stado srających srok. Po zmroku siadają zawsze równiusieńkim rzędem na gałęzi zwieszającej się nad parkującymi pod nią automobilami mieszkańców, a zaraz potem słychać konspiracyjny szept: Panowie, mobilizacja! Na trzyyyyyyy, czteeeeeee.....ryyy!

    Zostawmy jednak te malownicze obrazy blokowiska i przenieśmy się z powrotem do dnia X.
Parze naszych zuchów towarzyszyli najemnicy. W dodatku wzięci w jasyr z łapanki. Obławę przeprowadził Małż poprzedniego ranka w akademiku swej Alma Mater. Przyszłe magistry inżyniery sztuk dwie stawiły się na miejscu kaźni punktualnie o godzinie 9.00. Czekały na wcielenie myśli w czyn na kanapce przed TV, grzecznie spijając zaserwowany soczek z malin. W Telewizji śniadaniowej nadawano program o wakacyjnym seksie małżeńskim. Jako, że po rekordowym czasie minuta osiemnaście, rumieniec już przebrał miarę i zaczął wylewać się na niewinne lica żaków, ulotniłam się w inne rejony klęski żywiołowej.


c.d.n.