wtorek, 23 grudnia 2014

(157) Miejska pastorałka o choince i berlince

    Gospodyni poprawiła opadający fartuszek, znad którego wylewały się zapasy tłuszczu pracowicie zmagazynowanego na zimę (tak, notoryczna ochota na słodycze była jedną z jej rozlicznych wad, którym oddawała się z rozkoszą, nawet bez żalu i bez wyrzutów sumienia, które, jak wiadomo, potrafią zatruć najsmaczniejszy kawałek tortu). Czasem tylko spoglądała na swe zdjęcia sprzed wielu lat i dochodząc do wniosku, że obecnie jej obwód uda odpowiada obwodowi pasa przedstawionej nimfy, wzdychała głęboko i przerzucała swe myśli na drugą półkulę.
     Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Jako, że Gospodyni nie gustowała nigdy w plastiku, tak i tym razem udali się ze swym małżonkiem (dobra, wiadomo o kim to - z Małżem) na działkę w celu wyrwania ziemi tego, co się weń wetknęło parę lat wcześniej. W okamgnieniu to, co się wetknęło, przerosło wszelkie oczekiwania, a nawet dwa piętra. Sprawa byłaby klarowna, gdyby Gospodyni dysponowała piętrem, wówczas można by przekuć się przez strop i posiadać po pół drzewka na każdą kondygnację. Ale pech chciał, że dom jest parterowy. Przetruchtali dwukrotnie wzdłuż płotu okalającego włości, jak rasowa para psów stróżujących, a nie znalazłszy nic, co zaspokoiłoby ich perwersyjną chęć tarzania się w zielonym, zadzwonili do Maminy. 

rys. moja kochana Magda Pawełkiewicz-Sakowska.

- Mamino, wszystkie sosny osiągnęły pułap korytarzy powietrznych, a jodełki przy sraczyku są nędzne, wiotkie, łyse, co tu kryć, wyglądają, nomen omen, do dupy.

- Skierujcie się ku malinowemu chruśniakowi, tam ukryłam przed okiem ludzkim nieuzbrojonym choinkę przecudnej urody. Jak kwiat paproci objawi się wam za drzewem morelowym.

Wyrąbawszy maczetami dróżkę, oczom uzbrojonym strudzonych wędrowców (gospodyni krótkowidz, Małż dalekowidz - jak zawsze w opozycji) ukazała się jodła przecudnej urody. Tak samo wysoka, jak i szeroka. Twarz gospodyni rozpromienił uśmiech, a rumiane lico zapałało dzięcieliną na tak obiecujący widok, gdyż poczuła solidarność gabarytów i proporcji z tym fragmentem flory.
Nagle flora zaczęła się chybotać, podskakiwać, machać iglastymi ramionami w akcie desperacji, po czym wystrzeliła na metr w przestworza.

- No, zerżnąłem ją - wydyszał, Małż. - teraz trzeba ją skrępować.

- Wiesz, ja się krępuję, zrób to sam, pokieruję Cię. Przywiąż sznur do pnia głównego, po czym okręcając florę dookoła własnej osi, zacieśniaj znajomość. 

Po 15 minutach sapania, rzucania się Małża na leżące drzewo, ruchach dwuznacznych, krępowaniu sznurem i drapaniu pazurami po plecach, można uznać, że choinka została zdobyta. Teraz trzeba było brankę wrzucić na leżąco do wozu. Nasz samochód wiózł Gospodynię do ślubu, dwukrotnie do porodów, wiózł nad morze, w góry, dokonywał kilkukrotnych przeprowadzek, wiózł dziateczki do chrztu, (jedyne, czego odmawia, to za każdym razem pogrzebów Serio-serio, kiedy jest pogrzeb w rodzinie, autko nie odpala). A więc i drzewko nie sprawiło problemu.

Chwilę później przypadkowi uczestnicy ruchu drogowego, przemieszczający się na trasie Wrocław-Poznań, mogli zobaczyć kobietę rozduszoną na tylnej szybie przez gigantycznych gabarytów drzewo, którego pień dotykał dla odmiany szyby przedniej. W momencie, gdy kierowca próbował uchylić okno, by  wpuścić nieco tlenu, a wypuścić powstałą w kabinie mgłę, z samochodu strzelało stado zielonych macek. Postronnym świadkom mogło by się wydawać, że kobieta wrzeszczy jak Piekarski na mękach, a mogli wnioskować to z kolorytu i wyrazu jej wykrzywionej twarzy, przyklejonej do szyby na obraz i podobieństwo ogromnego blond glonojada. Jak się jednak okazało, kobieta śpiewała kolędy.

Po dotarciu do celu podróży, dyskopatyczna Gospodyni czuła się podobnie jak skrępowana choinka. Już po godzinie i trzech upadkach, drzewko stanęło o własnych siłach, czubkiem trzymając się sufitu.
Po kolejnej godzinie kłótni co powiesić na jołce, dzieci powiesiły połowę zawartości świątecznych kartonów, po czym Gospodyni mogła oddać się torturom. Najwymyślniejszą torturą było wykonywanie pierniczków. Gospodynie szczerze współczuła Syzyfowi i jego tantalowym mękom, gdyż piekąc pierniczki po raz trzeci, już wiedziała, że będzie je piekła po raz czwarty, a kto wie, czy nie piąty. I, o zgrozo, to się nawet masochistycznej Gospodyni podobało! Prawie wszystko gotowe, a Wigilia dopiero jutro! Ha! Ta organizacja pracy!

Małż występuje tego roku w roli nadwornego błazna i zabawiacza dzieci. Zresztą rola ta nie zmienia się zbytnio na przestrzeni lat. Pamiętam, że na początku naszej znajomości, po przyjściu z pracy stwierdzałam,  że automatyczna sekretarka pęka w szwach. A zapełniała ją codziennie i upierdliwie ta sama osoba. Tak, dokładnie. Ale czym? Otóż Małż opowiadał mi bajki. A ja siadałam na kanapie i słuchałam. Niestety, sprzęt był tak archaiczny, że mikro kasetki zaginęły, targane wichrami historii. Może to i dobrze dla Małża.

Dzisiaj zadzwoniło coś na komórkę. Nie mogłam odebrać, gdyż odbywałam kolejną karę pod tytułem barszcz i kapusta z grzybami (borowiki mmmmm).

Małż jako dżentelmen telefoniczny pozwolił kobiecie wyłuszczyć jej problem. Że dzwoni do nas w ten przedświąteczny czas, ale zajmie tylko chwilkę swoją super-hiper ofertą. Koniecznie i natychmiastung mielibyśmy sobie zainstalować Canal Plus. Mnie, która najchętniej pozbyłaby się pudła! Małż jednak, jak to Małż zaczął konwersować. I już po kilku minutach pani dowiedziała się, że chętnie byśmy mogli posiąść takie cudo, gdyby nam postęp technologiczny pozwalał. - W tym momencie zawołałam też dzieci, by słuchały andronów ojca. - Otóż pani (oraz ja i potomstwo) dowiedzieliśmy się, jakoby oglądamy telewizję na czarno-białym odbiorniku z lat 70-tych ubiegłego stulecia. Poza tym, jakby było mało dewiacji w rodzinie, oglądamy wyłącznie programy o zwierzętach. - W tym momencie młodzież zbierała resztki mleczaków z podłogi. 

Okazało się, że żyjemy jak dzicy. Ostatnie plemię Yanomami. Ale nie wiem też, czy pani udźwignęłaby informację, że faktycznie  mamy kineskopowy telewizor wielkości odyńca.

A jak już o zwierzętach:

- Mimku, może chociaż na święta zjesz kawałek rybki?

- Oszalałaś, mamo? Przecież to zwierzę!

Mim ma osiem i pół roku i nie zna smaku mięsa, ani wędliny. Nawiasem mówiąc masła i jajka też nie. Wyjątkiem potwierdzającym regułę, jest parówka Berlinka, spożywana może raz na dwa tygodnie. Ale czy Berlinka zawiera mięso? Ponoć ktoś kiedyś czytał o tym w podaniach ludowych.

***

♥ Kochani! ♥

Życzę Wam, byście, odgrzebując podczas Świąt te dobre, ciepłe uczucia
 gniazdujące w okolicach serca, które z biegiem czasu przysypuje kurz zwykłych dni,
 donieśli je do następnego roku!
I kolejnego i jeszcze jednego! I tak sto lat! 
A potem niech niosą je Wasze dzieci i wnuki!

rys. Magda Pawełkiewicz-Sakowska.
Prawda, że cudne kartki? :)


piątek, 19 grudnia 2014

(156) Wypadek losowy

     Jakieś dwa tygodnie temu, na godzinę przed tym, jak coś na kształt słońca miało zalać ziemię popłuczynami szarego światła, wyrwał mnie spod ciepłej kołdry nieziemski harmider. W pierwszej chwili pomyślałam oczywiście, że wojna. W drugiej chwili, podciągając opadające różowe spodnie od piżamy i łapiąc szare groszki, które chciały z niej się skulnąć wprost na podłogę, uświadomiłam sobie, że przecież wojna się skończyła, przynajmniej druga światowa. W trzeciej chwili pomyślałam, że wylądował nam na dachu samolot, ale puknęłam się łyżeczką w czoło (tak, zdążyłam w ułamku sekundy zrobić sobie kawę, a palcami stóp uszykować kanapkę, zwinnie  otworzyć nimi opakowanie sera w plastrach tak cienkich jak emerytura), bo skąd na dachu samolot! Haha gupia baba! Podeszłam uśmiechnięta, by popatrzeć na świat przez lekko tylko brudne okno, którego i tak nie umyję w tym roku, zadowolona, jak to udało mi się przechytrzyć samą siebie w kwestii odróżniania rzeczy ważnych od ważniejszych, gdy wtem wzrok mój padł na rosnący w rogu ogródka świerk. Momentalnie drętwota oblała moje stopy strumieniem ołowiu, ręka zacisnęła się na szklance z kawusią, która podduszona zwymiotowała mlekiem na podłogę. Broda uderzyła boleśnie o parapet, a z kącika mych ust utoczyła się strużka piany, gdyż oczom moim ukazał się niecodzienny widok: oto samiuśki czubek drzewa zwinięty był w spiralkę. Jednak spiralka nie zakręciła wnętrzem mej czaszki tak bardzo, jak to, co zwisało z owej spiralki. Czubek dendrologiczny wkręcon był bowiem płynnie w koła sań (no, co, u Was chyba tez nie ma śniegu?!), przy których na hałdzie pakunków stał skonsternowany jegomość z czerwonym nosem. Obok niego, na dachu, renifer zamaszyście wyrywał połacie mchów i porostów wprost z rynien, leniwie ruszając żuchwą. Rogacz wpatrywał się tępo w dal i przeżuwał zieleninę,  grubawy jegomość wpatrywał się tylko trochę mniej tępo w hałdę wielkości pampersów po pięcioraczkach tuż po skarmieniu nimi walizki śliwek i popiciu wodą sodową. Ja, wprost przeciwnie - wpatrywałam się ostro w to wszystko, co spadło z nieba, szatkując wzrokiem na plastry i to bez opatrunku.

-Pardąsik za kłopocik - bąknął brodaty mężczyzna - ale nie wyrobiłem na zakręcie. Hyp! Korytarze powietrzne są teraz takie wąskie! To zapewne to wysokie ciśnienie! Albo niskie!  

- Moje drzewko rośnie na środku korytarza? Zaiste, latem nawet odczuwam wokół niego jakieś dziwne zawirowania powietrza i przyjemny chłodek.

- A widzi pani. Było sadzić drzewo pośrodku drogi? Z tego jakie nieszczęścia mogą tylko być! Ale, ale! Skoro już tu hehe wpadłem, może pokwituje mi pani odbiór przesyłek? Co prawda jestem wcześniej jakieś trzy tygodnie, ale po dwudziestym czwartym chcę wziąć urlop i wyjechać w końcu do ciepłych krajów. Człowiek haruje jak idiota od początku roku, by to, co zrobił własnymi i elfimi ręcami, rozdać pod jego koniec. A tydzień wakacji to stanowczo za mało na rekonwalescencję. W końcu nie jestem już stuletnim młodzieniaszkiem! A i elfy zawiązały związki zawodowe, domagając się trzynastki i wczasów z FWP. Kodeksu pracy im się zachciewa, Hammurabi nie wystarcza!
Prosz. Łap pani! Szachy Wikingów alias Kubb. Boule alias Petanka. Rzeczy pomniejszych dwadzieścia osiem sztuk. Oraz mrówki alias mrówki. 

- Mrówki! Bij, zabij, Małżowino, to się pleni jak chwaściory! - głos Małża stłumiony został drugą, wolną stopą, spod której dochodził już tylko cichutki bełkot. Położyłam mu duży paluch centralnie na ustach. - Ćśśśśś, śpij, zamordowałeś wszystkie mrówki w promieniu dwudziestu metrów od krańców naszych włości. Najpewniej od wrzątku z czajnika, którym hojnie rosiłeś ziemię, żyjemy na geotermalnych źródłach (co tłumaczyłoby dlaczego w naszym sąsiedztwie postały Termy Maltańskie). Śpij!

- Przepraszam za Małża, mam nadzieję, że o jego niecnym procederze nie dowiedzą się zieloni; oni lubią się przykuwać do drzew i robić pikiety. A od pikiet pod drzewkiem do pikników pod drzewkiem już niedaleka droga. Panie, ale jakie mrówki?!

- No jak - jakie? - Brodacz wysunął swój długi jęzor z brodawką na samym końcu, celnie splunął na rysik ołówka kopiowego, przesunął nim po rulonie papieru, tworząc fioletową smugę i przeczytał mi z wyżyn dachu: formikarium - sztuk jeden, z wyposażeniem w postaci piaseczku, probóweczek, kamyczków, pipetek, wraz z opisem hodowli, pokarmem i mrówkami - świtą królowej oraz z nią samą. To jest królową we własnej osobie - oko starca wyszło z orbit i zawisło 20cm od mojej twarzy. - Królową w pudełku wozić?! Deprawacja, degrengolada i upadek obyczajów. Wstydź się, kobieto. - Podpisano niejaki Mim, lat osiem i pół. - Dokończył zniesmaczony właściciel brodawki.

     Tymczasem podczas odczytu zauważyłam, jak wokół sań zawirowało, rozsypane na dachu pakunki pofrunęły z powrotem do przyczepki, renifer odkaszlnął, splunął porostem i wyprężył pierś w czerwonej uprzęży. 

- No, komu w drogę temu trzask prask i po wszystkim, jak mawiał Poszepszyński. Właduj paczki, kobieto w różowej piżamie w groszki, jak zwykle do garażu. Tylko nie mrówki, albowiem mrówki nie anorektyk, żreć muszą. 

No i trzasnęło, huknęło, powietrze zaiskrzyło się miliardem drobinek świecącego kurzu, a ja ocknęłam się pod kołdrą. I nic nie wskazywałoby na to, że spotkanie trzeciego stopnia było faktem, gdyby nie rozlana kawa przy oknie i pisk dobywający się z pawlacza : Żreć! Żreeeeć! Królowa chce znieść jajeczka w tej cholernie ciasnej probówce!! Halo, czy jest tu ktoś? Jakiś idiota zakorkował wyjście watą! O jaśnie pani, racz wybaczyć te niedogodności! Do świąt pozostały 2 tygodnie, a potem wprowadzamy się na salony!

I od dwóch tygodni potajemnie karmię mrówki. Bogu dzięki, że nie piersią.



PS z godz. 22.30
Przyszedł czas, żeby oficjalnie obwołać mnie prorokiem albo świętą!
W probówce rajwach i rwetes. Ratunku! Pojawiły się jajka! Ale jaja!
Nawiasem mówiąc rodzina wielodzietna, a żyje w kontenerze! Jeszcze tylko 5 dni, uf!

piątek, 12 grudnia 2014

(155) Kaczka i Skorpion w bitwie pod Boschem

     Aż nadszedł ten dzień, kiedy Kaczka zamachnęła się płetwą i rzuciła mi w twarz rękawicę. Oczywiście podniosłam szydełkowe różowe zawiniątko. Takie wyzwanie to zaszczyt największy!
    Spotkałyśmy się na uklepanym polu 4 grudnia roku pańskiego 2014, by stoczyć bitwę o odkurzacz. Prowadzona za kronikarską uzdę pragnę donieść, że upału nie było. Kaczka przycwałowała na parchatym kucyku, ja na koniku morskim z astmą. Zalśniły nagie miecze, błysnęła bielą goła pierś kacza. Zgrzytnęły stawy, zastukały złowieszczo kręgosłupy, wysypały się plomby. Ptaki, utopce i pół blogosfery usiadły z popcornem w ławach, by przypatrywać się bitwie pod Boschem na ziemi Scraperki. Leciały pióra, sztuczne szczęki, pampersy i endoprotezy. Starłyśmy się na śmierć i życie, po drodze ścierając kolana i warzywa na zupę. 


 pandeMonia04 grudnia, 2014 09:33
 BALLADA

Jedzą, piją, lulki palą,
tańce, hulanka, swawola;
ledwie chaty nie rozwalą,
Cha, cha, chi, chi, hejza, hola!

Rzuć kiełbasę, Młodszy Bracie!-
Starszy skacząc puszcza bąki-
Masz, uważaj, wiem, nie złapiesz!-
tłuste łapska wciera w strąki.

Na dywanie kłaków kupa
ściele się jak trupy gęsto
(całe szczęście, że nie kupa!)
Przeżyć tutaj – to jest męstwo!

Dzień jak co dzień, znoje wielkie
w statystycznej mej rodzinie:
dwóch Syneczków, Małż w zestawie-
czy sprzątanie mnie ominie?

Nad głową jak UFO w lecie
fruwa pierze z poduch gęsich,
na serwecie po kotlecie
plama wielka jak dwie pięści.

Dalej, biegi po kanapie!
Szus pod stołek! Hop, na zdrowie!
(matka się za serce łapie)
Zawołajcie pogotowie!

I po stole, między miski
na których dobra wszelakie
(pandeMonia z palców śliskich
w stresie sobie lakier drapie).

Teraz galopada wielka
przeniosła się w głąb mieszkania!
Zaraz zrobię z ramion młynka
i ubiję tych dwóch drani!

Synków powieszę wysoko
za szelki u krótkich spodni
i doprawdy mam głęboko
czy im teraz jest wygodnie.

Wołam Synów, palcem grożę
każę się zapoznać z miotłą.
Szmata tutaj pomóc może-
macham im mą rączką wątłą.

Pierworodny z Drugorodnym
z mopem oraz szczotką zwinną
w związku bardzo są swobodnym
patrzą na mnie z dziwną miną.

Przecież, mówią, jest porządek:
sufit jeszcze ściany trzyma,
dywan ciągle na podłodze,
chociaż stół ździebko się kiwa.

Kiwa także pandeMonia
główką złotą nad swym losem:
jeszcze chwila tej mordęgi
i na mary mnie poniosą!

Trumnę zbiją tez niechlujnie?
(O, wy dranie!, o wy zbóje!)
A na pogrzeb przyjdą tłumnie?
Gdzie tam! Kto im wyprasuje?!

Będę leżeć tak powabnie,
ziębić katafalkiem nery…
Ale co to?! Ktoś mi kradnie
spod tyłka ostatnie ściery!

-Bo nie było czystych w szafie-
wyzna szczerze Małż zgarbiony.
-Bez cię nikt nic nie ogarnie!
Bez żony jestem zgubiony!

Nagle nad łkającym Małżem
Jak nie gruchnie i zabłyśnie!
Skisło mleko, rosół zwarzon,
sfermentował soczek z wiśni!

Kto chce niechaj w to nie wierzy,
ale nagle pod powałą
pojawił się Anioł Jerzy
odziany w sukienkę białą!

Małż porażon pada na twarz,
owija ramieniem dziatki
-Spisać w kajet dzisiaj mi masz
jakie życie jest bez matki!

-Nim jej duszę poślesz z Światłem
zadań trójkę masz wykonać!
(Nie dasz rady, Bóg mi świadkiem
przyjdzie ci w łazience skonać).

-Najpierw mój Aniele musisz
sprzątnąć dywan – tu się jadło.
Nie dasz rady! Się udusisz!
Tyle kurzu tu opadło.

Potem zasłon trzy kupony
podłóg bezmiar, bezkres prania!
Nie dasz rady, umilony!
Tedy starczą dwa zadania.

Anioł ukląkł w kącie izby
"Boże"- mówi coś pod nosem.
Ach, to jest modlitwa? Czyżby?!
On wszak "Bosch'u"(!) tu mamrocze!

Odwalił w mig swe zadania
odkurzaczem marki Bosch!
Obudził się Małż ze spania:
-Żono, sen miałem, O Boszzzzzz!!!!!!!!!


[PandeMoniu, uwazaj, nadchodzi kaczka!]

Ma ten BOSCH niewątpliwie potencjał,
Więc gdy tylko skończę nim odkurzanie,
Przez tę srebrną rurę wysączę drink z palemką,
Na czerwonym sznurze zawieszę pranie.

Na turboszczotce, miast na miotle, polatam.
Z torebki na odpad machnę sobie atrapę Vuittona,
Ssawką usunę zmarszczki i celulit,
Pierwszy raz sprzątaniem rozanielona.

Mniej ucieszy się wszystkożerne niemowlę.
Co od świtu mi krąży po kwaterze,
Jeśli BOSCH jest naprawdę tak zwinny,
To paprochy od ust dziecku odbierze!




  1. pandeMonia04 grudnia, 2014 11:13
    Pranie wieszaj raczej suche
    szanuj, Kaczko, życie kruche!
    Bo gdy pranie będzie mokre
    Prąd Cię mocno w kuper kopnie!

  2. PandeMoniu,
    Mądrość pokoleń w komentarzu twym
    Nomen-omen blaskiem promieniotworczym świeci,
    Ale pomyśl, co gorszego może mi zrobić prąd,
    Czego nie zrobiły mi jeszcze me dzieci?

  3. Kaczko!
    Mam dla Ciebie niusy!
    Plusy i minusy!

    Gdy połączysz się z dzieckiem pępowiną,
    nie robi Ci się nic na licu z miną.
    Kiedy prądu zaczerpniesz pod powieki-
    szeroki uśmiech zostanie na wieki!

  4. PandeMoniu,
    Nim wyrzuci nas stąd Autorka,
    Zdradzę ci sekret mej elektrycznej dezynwoltury,
    Tylko prąd o napięciu 230V,
    O poranku układa mi koafiury.

  5. Moja plereza leży wszak wolno
    przedziałek wielki, że jeździć konno!
    Do postawienia na baczność racji
    ja potrzebuję tu trafostacji!

  6. Czytam balladę i komentarz,
    Oczy przecieram w zdumieniu,
    To ty masz jeszcze jakieś włosy!?!
    Nie wyrwałaś wszystkich z głowy w cierpieniu?!

  7. Kaczko, wyczułaś stulecia przekręt,
    zdradzając Moni największy sekret!
    Czeka na Ciebie nius ten bombowy:
    włosy mam wszędzie, z wyjątkiem głowy!
    Kot jest puchaty, włochate dzieci
    Monia więc solo łysiną świeci!

  8. Biznes plan ci od ręki przedstawiam,
    zażądaj podwójnej stawki,
    Gdyż na twojej łysinie BOSCH,
    może testować do tapicerki przystawki!

  9. Przystawką do czyszczenia szczelin
    oczyszczę sobie płuca z wydzielin.
    A żeby mnie jeszcze dobrze wygniotło
    zrobię dziś masaż turboszczotką!
    Przeganiam w wannie minę ponurą
    robiąc jacuzzi tą srebrną rurą:
    mmmmmm, o my Boschhh!!!
    Wydam na to ostatni grosz!

  10. Nim wydasz to zauważ, że producent
    Jakość nam tu jakby zawęża,
    Jest wskaźnik, że czas wymienić worek,
    Brak wskażnika, że czas wymienić męża!

  11. Powiem Ci prawdę tak od niechcenia
    piórem i mężem się nie wymieniaj!
    Tym bardziej mężem z pełniuśkim workiem
    traktuj jak szampan go z dobrym korkiem!

  12. Dobre porady odwiecznie w cenie,
    Piszę ci na nie stałe zlecenie.
    Czy mąż z bicepsem, czy bardziej wiotki,
    Każdemu można dać turboszczotki.
    Jeśli podnoszą włos na dywanie,
    Jakimże prostym golenie się stanie.
    Gdy mąż odzyska fizys człowieka,
    Poślesz go po butelkę mleka.
    Z kabla upleciesz sobie tupecik,
    Do worka upchniesz niegrzeczne dzieci,
    I skoczysz chyżo w jacuzzi toń,
    Z kieliszkiem pełnym Dom Perignon!

  13. Z kablem na głowie i dziećmi w workach
    będę się czuła jak na Majorkach!
    Woda bąbluje, szampan musuje
    Przystojny Arab plecy masuje!

  14. Myślisz, że takie to oczywiste,
    Że Bosch w gratisie da masażystę?
    Acz gdyby nie, spokojna twa głowa,
    Ten masażysta może się schować.
    Bosch ma obrotne cztery kółka,
    Żadna tam z niego jest popierdółka.
    Gdy go rozpędzę z prędkością nyski,
    Wcisnę ci w kręgi wszystkie twe dyski.

  15. Myślę ja właśnie, że oczywiste,
    że Bosch w gratisie ma masażystę:
    w ręce swej silnej - zupełnie nowa
    szczotka rolkowa wprost odlotowa!
    Zanim mnie w grobie, Kaczko, położysz,
    pozwól na nogi te rolki włożyć!
    Potem pokulać się po dywanie
    i z masażystą ćwiczyć wiązanie
    (bo kabla producent tutaj nie szczędzi!)
    Muszę już lecieć - facet mi rzęzi!!!

  16. Rzęzi ci facet? Czyżby, ma miła,
    Gwarancja jemu się już skończyła?
    Zasady swoje łamać dyshonor,
    Zwrócić nie możesz, naprawiaj, cna żono!

    Tymczasem ujawniam, co skrył copywriter,
    Że ten tu Bosch to Hans Helmut. Gastarbajter.
    Twoja ochota by miesił twe ciało,
    Prawdziwych słowian przyprawia o stan przedzawało.
    (wy)

    Jeszcze powiedzą, że cudzołożysz,
    Zrzecz się Helmuta (na kaczki korzyść),
    Czy nie okaże się większą gratką,
    romans z Zelmerem z gumową ssawką?

  17. Rzęzi mi facet związany kablem!
    Nie Małż mój przeca z worem powabnem!
    Chyba za mocno związałam drania
    on tu chce zostać ze mną do rana!

    Małż mój gwarancje ma dożywotnią
    działa on nawet ze zwykłą szczotką!
    Chodzi najlepiej za dwa makowce,
    turbo zaś włącza on po grochówce.

    Żeby już Słowian grzechem nie dręczyć
    pójdę przykładnie Małża pomęczyć.
    On mi najlepiej na dyski chucha
    Rurą od Boscha najlepiej eee..dmucha!

    Ty mi zarzucasz Zelmka na boku?!
    Toż to największe jest kłamstwo roku!
    Mam się ja rzucić w warcianą toń
    rzec swemu ciału po prostu won?!

    Ha! Oczywiście, Kaczko ma droga
    byłaby dla płetw swobodna droga!
    Ale nie ugnę się w pojedynkach!
    Choćbym została o dwóch jedynkach!

    (Didaskalia mówią tutaj semantycznie
    Że tematy zeszły na stomatologiczne).

  18. Pandemonijo,

    Rozpocznę najpierw od praw fizyki,
    Od dynamiki tej bijatyki,
    Gdy się z mym rymem zderzysz czołowo,
    Jedynki stracisz najpierw. Musowo!

    Nie, że ósemki, trzonowe, mleczne,
    Siekacze stracisz swoje bajeczne!
    Każdy dentysta mi tu przytaknie,
    A potem implant z cementu machnie.

    Lecz nim protezę ci się wykona,
    Uroda będzie twa nadkruszona,
    Będziesz seplenić i ziać ubytkiem,
    Hans Helmut da ci odprawę z kwitkiem.

    Wtedy nadchodzę ja i z atencją,
    Podrywam Boscha swą elokwencją.
    Wieszczę, do raju nam uwerturę,
    Gdyż zębów pełną mam klawiaturę.

    Jest to sukcesu ta większa połowa,
    ‘Ich liebe dich’ mogę przeliterować!
    Podczas, gdy ty z przeciągiem w jamie,
    Już przy ‘Ich’ język sobie połamiesz!

    Fakt! Jeden wyjątek!
    Gdy jadasz frytkę,
    Łatwiej ją wsunąć w paszczę ubytkiem.

    Tedy szlochając oddal się w kącik,
    I z Zelmkiem uwij sobie trójkącik.
    A jedząc frytki przez większą część roku,
    Śnij o szczęściu przy Boscha boku!

  19. Scraperce z wrażenia sandały spadną
    żeśmy tu Elę taką powabną
    matkę Kuleczki i Katastrofy
    przywlokły z sobą do walki na strofy!

    Zaraz tu wrócę! Zemstą zasmrodzę!
    Dyszę ja nozdrzem wszawie i srodze!
    Rany wszak liżę, bo jest tu lekko
    rany zasklepić zrobione płetwą!

  20. Okrutna Kaczko! Spójrz więc do lustra!
    żadna krawcowa nie znajdzie mustra,
    które by Ciebie objąć zdołały
    spuchłaś jak odtąd aż do powały!

    Dla pocieszenia powiem Ci, kumo:
    kunszt Twego pióra bardzo mnie ujął!
    Pod włos mnie ujął i Ci wygarnę:
    Boscha ja lepiej niż Ty przygarnę!

    Kto lepiej niż ja, bezzębny smok,
    będzie go w filtry całował, kto?!
    Bezpieczne porty w moich ramionach
    pulchnych i miękkich! Nie w Twoich szponach!

    Jeszcze mi Boscha pazurem draśniesz!
    Teraz z zniewagi w nocy nie zaśniesz:
    powiem Ci rzecz - straszną, okropną
    z Tobą on będzie miał ciągle mokro!

    Co on Ci w stawie, kochana zrobi?
    Ty w wodzie trzymasz swe kacze nogi!
    Bezzębna z natury, żywisz się glonem,
    z Tobą mu rura obrośnie glonem!

    Teraz już, Kaczko nie wyjdziesz żywą!
    Ciężką dostałaś dziś inwektywą!
    Czy zdołasz swą tuszkę jeszcze ocucić,
    strzęp rękawicy do mnie dorzucić?

    MUHAHAHAHA!

  21. Ciskasz tu we mnie, matrono z miopią,
    Strzały wypuszczasz z riposty łuku,
    Ale wciąż chybisz ujemną dioptrią,
    Rykoszetem planujesz popełnić sepuku?

    Na wieść o celności twej inwektywy,
    Syn Wilhelma Tella popuścił w gatki,
    Nie daj bóg, zechcesz na jego jabłku trenować.
    I dokonasz, leksykalnej krwawej jatki!

    O, nieszczęsna, golarką ironii się zacinasz,
    sarkazmem obcięłaś sobie palec,
    Twa Melpomena ma wstydliwą grzybicę,
    po metaforach przejechał walec.

    A przecież!
    O, naiwna! Myślałam, że to dla mnie,
    Dla mnie wyłącznie bierzesz tu udział,
    Że ja Boscha na gładkie słówka wyrywam,
    a ty raz w tygodniu wpadasz mi poodkurzać.

    Przejrzałam wreszcie na oczy,
    Otarłam z nich pleśń, algi i roztocza,
    Do diaska! Ty za moimi plecami,
    Wyznajesz Hansowi, że go kochasz!

    Szkalujesz przed nim mój wodny akwen,
    Tusz(k)ę wywlekasz, że niby co? Za gruba?
    Z Helmutem Boschem planujesz (ro)związłość!
    I myślisz, że ci się uda?

  22. A niech to wszystko kaczki pokopią!
    Szczerbata jestem, z ujemną dioptrią?!
    Chodzę po domu, w mych oczach błyski,
    ciągnę za sobą wypadłe dyski.

    I garb, i wiek, i boląca szyja
    głowę do ziemi mi bardzo pochyla
    Nie dosyć, że mnie nie pożałujesz
    To jeszcze karierę na pewno zmarnujesz!

    Powiem rzecz skrytą i sadystyczną:
    Kaczką Ty jesteś, ale medyczną!
    Poeta rzeknie miast "Anus mundi"
    i słowo ANAS dzisiaj odtrąbi!

    Więc odtąd możesz się czuć już wolna!
    Odsłonić możesz swe suspensoria!
    Które schowałaś w swych krynolinach,
    bo my już z Boschem po zaręczynach!

    Niechaj Ci teraz płetwy nie spuchną:
    możesz być, Kaczko, już moją druhną!

  23. Ratunku! Gorzej jest niż myślałam!
    Żeś z dioptrią, szczerbą o tym wiedziałam,
    Wyjęta z ram abstrakcjonisty,
    Darwina dowód oczywisty.

    Ale tyś jeszcze kompletnie głucha!
    Decybel w uchu ci nie grucha!
    Bosch do cię mruga: Wymień mi worek!
    A ty mu na to, że ślub we wtorek?!

    A może, powiadam tutaj bez ogródek,
    Czyś ty nie żarła jakichś jagódek?
    Nie wypaliła z Amsterdamu ziółek,
    Szalejem nie posmarowałaś bułek?

    Jak mam tłumaczyć delirium twoje,
    Ślub z AGD i zmienne nastroje!
    Powściągnij błagam swoją manię,
    Jeszcze z tosterem popełnisz bigamię!

    Ciiiiii... spokojnie, sanitariusz zakłada ci gardę,
    Na plecach wiążę z rękawów kokardę,
    W dal odjeżdżasz ambulansem na sygnale.
    A Bosch i ja – reunited! – tulimy się poufale!
    HA!

  24. No skandal największy w historii świata!
    Zrobić chcesz ze mnie całkiem wariata?
    Pewnie, najlepiej, zamknij gdzieś Monię
    i na przylądki wyjedź Zielone!

    Tam rozbij namiot między palmami
    i życie prowadź między kaczkami!
    Zsyłam Cię tedy ja na banicję!
    (Monia poprawia pas z amunicją).

    Żeby położyć kres tym rozterkom
    będziemy strzelać ku tym butelkom.
    Więc żeby z tego pomysłu ruszyć,
    musimy wspólnie skrzynkę osuszyć!

    Siadaj więc kumo, o tutaj blisko,
    rozpalmy sobie przy tem ognisko.
    Zaintonuję pierwsza (najlepszam w gminie):
    O mój rozmaryyyyyyyyyynieeeee!

  25. Myślisz, że milczę, bo się boję,
    Że się ze strachu zsikałam w zbroję?
    Że rdza zawiasów mi szczęki przeżarła ,
    Przyłbica trwale na oczy spadła?

    Cieszysz się może, o jak przedwcześnie,
    Że mi komputer pokryły pleśnie?
    A od wilgoci wiadomej w stawie,
    Stało mi się to, co Galvani robił żabie?

    Łudzisz się, pewnie, że artretyzmy,
    Wlazły mi palce od wód zgnilizny?
    Zacierasz ręce, ogryzasz szpony,
    W nadziei, że szlag trafił mi neurony?

    Tymczasem, darling, wij się w udręce,
    Jestem tu, gapię ci się na ręce.
    Pilnuję, byś nawet przez przypadek,
    Helmuta Boscha nie podszczypywała w zadek.

    Milczę nastomiast, bo na kolanach,
    Sprzątam podłogę już od rana.
    Niemowlę dziś swą łapą małą,
    Styropian mi zdezintegrowało.

    Kurdupel wziął się i z ambicją,
    Przystroił razem z koalicją,
    Metrażyk pierdyliardem kulek,
    Brodzimy pośród styro-granulek.

    Mieszkamy jak w trząsanej kuli,
    Trząśniesz, a sztuczny śnieg cię opatuli.
    Styro jest w zupie i w klozecie,
    Na stole i na parapecie.

    W obliczu tego zwrotu akcji,
    Współczucia żądam i reakcji,
    ‘Bierz sobie kaczko tego Boscha’
    Albowiem wyciskasz nam łzy w oczach.

  26. To ja Ci powiem co dzisiaj u mnie.
    Myślisz, że w dziadka walnęło urnę
    i prochy przodka mamy na głowie
    lub inne takie rzeczy szalone?

    Albo, że dzisiaj miecz mój jest stępion?
    Kto tak pomyślał, ten jest potępion!
    Refleks jak łania, szybkość jak łosoś,
    i ja tu, Pani, przyszłam wszak po coś!

    Kaczko ma miła, żal mi Cię srodze
    że ciągniesz szmatą dziś po podłodze!
    Zgotować Kaczce tak wszawy los
    mógł tylko bardzo przebiegły ktoś!

    I ja tu palcem w Ciebie celuję!
    nie ja wszak tutaj te sidła knuję!
    Ty żeś, a nie dzieć Twój, Tyś sama
    kulki po chacie dziś rozsypała!

    Myślisz, że Helmut zaraz przybiegnie
    z włosem rozwianem i Ci ulegnie?
    że skoroś jest taka dziś zasypana,
    on będzie z Tobą mitrężyć do rana?

    Musisz już poznać prawdę okrutną:
    Bosch zbiera u mnie od kota futro!
    A teraz wieścią Ciebie zabiję:
    On futro z norek mi właśnie szyje!

  27. Fantasmagorią karmisz się miła,
    Chcesz by publika tu uwierzyła?
    Że Bosch zakasał swoje rolki,
    I z fermy futer zassał ci norki?

    Trzymajcie mnie! Prawdziwe norki?
    Czy ci się w głowie spaliły korki?!
    Pomijam sens wsysania norek,
    Bosch wyrwałby cię na pusty worek!

    On, najprzystojniejszy brunet z plasitku,
    Wie, że zbyteczne mu jest ryzyko,
    Nocami wściekłe nornice ganiać?
    To robiłby jedynie maniak.

    Bosch to żigolo, on każdej damie,
    Powierzchownością serce łamie.
    I jak czipendejls ma wyniki,
    Gdy tak obnaża nagie silniki.

    Na rurze każda zatańczy chętnie,
    Wystarczy że Bosch ledwie stęknie.
    Stąd wiara moja mocno zachwiana,
    Że futrem będziesz obdarowana?!

    Futrem? Możliwe. Przy dobrej passie,
    Chyba z tego, co Bosch ci zassie?
    Z sierści, paprochów i mysich bobków,
    Z kłaków, farfocli, z nosa wyskrobków?

    Wspomnijmy również, że brudne ucho,
    Mogło zaburzyć ci kontekst na głucho.
    Czy ‘futro z norek’ nie było reakcją,
    Na twe podudzie przed depilacją?

  28. Nóżki me smukłe, gładkie i ciepłe,
    Twoje zaś zimne oraz wszeteczne!
    Żeby je tulić Bosch mój rozgrzany
    musiałby najpierw być całkiem pijany!

    Będąc żigolo wszak w każdym calu
    nie sączy z gniazdka żadnego oktanu.
    I w pełni świadom jest on mych zalet,
    będzie przy łóżku mym jako walet.

    Znaj jednak serca mego dobroci
    dam Ci skosztować trochę łakoci
    I w łasce mojej, płynącej strużką
    pozwolę Ci czasem zaścielić łóżko.

    I robiąc w dziobie na chwilę przydech
    pozwolę cmoknąć Helmuta w wydech!

                           ***

    Kaczka i Monia jak Pudzian z Nastulą
    lubią się droczyć, a teraz się tulą!
    I stoją tak razem, trzymając za ręce
    kłaniają się pięknie, dziękują Scraperce!

    Konkurs niech wreszcie zwieńczą te słowa:
    Toż to jest epopeja narodowa!

    Kaczka - Królowa blogów niszowych!
    i Monia fanka ogórków kiszonych!

                           ***

    I, wyobraźcie sobie, nie przerąbali dla nas Helmuta na pół! Skandal!


    Wzgardziłeś uczuciem Boschu Helmucie,
    Z Funitą planujesz zaznawać uciech?
    Czyn taki powinien być karalny,
    Oszustem jestes matrymonialnym!
    Myślisz, że będę tu stała jak cielę?
    Zapomnij! Idę odkurzać z MIELE.

    I ja uciech doznałam tu wiele-
    kochałam Cię jawnie, kochałam cię skrycie
    idę odkurzać mym wiernym Zelmerem!
    Boschu, odkurzaj teraz Funicie!

środa, 10 grudnia 2014

(154) Podróż transludzka.



     Pamiętacie ten utwór? To motyw przewodni mojego zimowego opowiadania o odnajdywaniu miłości sprzed lat. >>Pamiętacie? U mnie niezmiennie wywołuje on dreszcze i odnajduje tę jedyną strunę, po której idę do nieba.
Przeczytajcie to opowiadanie sprzed dokładnie roku. Włączcie sobie poczciwego Matthewsa i powoli ruszamy! Ja pod kocem (te dreszcze!) i z kubkiem pachnącej mięty.

     Paluch w górę, kto z Was lubi leżeć i gapić się w sufit? Pozwolić myślom wydobywać się przez mieszki włosowe, patrzeć jak łączą się nad głową w puchate chmury i puszczać je na sznurku do nieba? Luuuuuubię je rozsupływać, łączyć i wiązać w nowy sposób. Zanurzać się i pławić w ich migoczącej puchatości bez poczucia czasu i rzeczywistości. Uwielbiam tak pływać z przekrzywioną na bakier czapką z morskiej piany. Po przepłynięciu trzech długości horyzontu, wracam napompowana gwiazdkami.

    Niektórzy uważają to za stratę czasu. Są tacy, podobno ich niemało, którzy tankują siły przez korzenie, nie z chmur. Na pewno takich widzieliście. Idąc, patrzą pod obute stopy, spod których sterczą brody białych kłączy i korzeni. Mają smutne, wciśnięte w kołnierze twarze i nie wierzą kompletnie w nic. A gdy spojrzą czasem w górę i przypadkiem spadnie na nich kropla z chmury, można kątem oka zaobserwować, jak drapią się po lewej stronie torsu, gdzie pewnie łaskocze ich obijający się o kości kamyk.

     I dokąd płynę na swej chmurze, zapytacie. Ach! Najchętniej pływam nad kołem podbiegunowym! Nad grudniową Norwegią! Nad Finlandią! Uwierzycie, że są takie zakątki na świecie? Przymknęłabym nawet oko, że wkoło byłyby inne domki!




   Uchylam drzwi, mocno odpychając świeży, puchaty śnieg. Staję pośród chwiejących się cieni, gdy na świat wylewa się micha niebieskości. Indygo miesza się lepko ze złotem światła sączącego się leniwie z latarenek. Ich mariaż budzi migoczące, drżące drobinki, siedzące na każdym z sekstylionów płatków.  Wybiegam przed szklane igloo w grubym, szarym swetrze i białych spodniach. Na dworze mróz szczypie odkrytą skórę. Chrup-chrup-chrup, ach uwielbiam jak śnieg gada do mnie i dotrzymuje mi równiutko kroku! Zapada zmrok, w ciszy słychać tylko mój oddech i - pac! - odgłos rzuconej śnieżki. Podczas jednego mrugnięcia okiem, wydaje mi się, że widzę, jak za pniem starej sosny mignęła czerwona czapka. Wracam do ciepłego domku, na stole kubek z gorrrrrącą herbatą z imbirem. Gaszę światło i zapatulona w puchate szarości wpatruję się w rozpostarty nade mną ekran Natury. Mistrz ceremonii okryty w najwyższej dziupli, przeciągle, głośnym szeptem nawołuje:

- A teraz przed Pańsweeeeeeeeeeem... Auuuuuroraaaaaa Borealisssssss! Huu-huuuu!- głos wtapia się w kontury lasu.

      A gdybym mogła mieć na wyciągnięcie ręki coś, czego pragnę? Dajmy na to, coś materialnego. Co by to było? Wiadomo, że nie nowy samochód, nie torebka, czy robot kuchenny. Bez wahania wiem, że pozakładałabym takie gniazda w różnych zakątkach Ziemi. Na pewno w Grecji. Na Korfu. W Ameryce Południowej. Na Mauritusie. Barkę na Sekwanie. Chatkę w Bieszczadach. Siedlisko na Mazurach. I czarodziejski proszek ziuuuu, który przenosiłby mnie do gniazd, wedle życzenia.

    A gdybym miała nieograniczoną moc sprawczą i mogła komuś pomóc! Co bym zrobiła? Spełniałabym życzenia każdemu, jak leci? Eeeee, nie. Nie można mieć wszystkiego, trzeba na coś czekać, delektować się czekaniem, stopniować napięcie. Nauczyć się cieszyć z drogi, a nie z celu.
Więc co? Każdemu zdrowie? Chciałabym. Bogactwo? Nie każdy chce. Szczęście? Życie w wiecznym szczęściu przestaje mieć znamiona szczęścia, a staje się codziennością. Więc co?
     Myślę, że chciałabym, żeby każdy człowiek był w o l n y. Ale nie w anarchistyczny sposób. Nie. Wolny bez brawury, bez wyrządzania krzywd. To jedno słowo mogłoby zdziałać cuda.  W najbardziej podstawowej formie- nie byłoby niewolnictwa. Współcześnie niewolnictwo wygląda inaczej - więźniowie wyzyskiwani są przed korporacje, zmuszane są do pracy dzieci, dorośli pracują bez wytchnienia w skandalicznych, szkodliwych warunkach za dolara dziennie. Więzi się kobiety i handluje żywym towarem. Narkotyki robią z wolnych ludzi więźniów.
 Dalej - wolni od cierpienia. Kobiety wolne od bicia. Dzieci uwolnione od strachu. Zwykły człowiek wolny od obawy o jutro. Od strachu przed chorobą. Strach zjada żywcem, hamuje, odbiera siły i wiarę. Zastraszanie - więzi. Strach - zamyka. Wolność, mądra wolność pozwala rozwijać skrzydła i talenty, pokonywać przeciwności losu, ograniczenia, nawet własne. Pozwala uwierzyć w siebie i wykorzystać swój potencjał.

***

To są moje odpowiedzi na pytania, które zadała mi Mama Ammara  >>tutaj. Cenię Ją za siłę, konsekwencję i determinację. Za to ukryte za abają piękno i dobro. Cieszę się, że unosi skrzydełko nietoperza i pokazuje nam czubek swojego kalosza w gwiazdki ;)
A pytania brzmiały tak:

1) Gdybyś mogła gdzieś pojechać, teraz, zaraz, gdy koszty, ograniczenia, zobowiązania zawodowe i rodzinne na chwilę przestałyby istnieć, to gdzie?
2) Gdybyś mogła coś kupić, teraz, zaraz - reszta jw. - to co?
3) Gdybyś mogła komuś pomóc - teraz, zaraz, reszta jw. - to komu i jak?

Przekazując pałeczkę, a właściwie płonący znicz, dalej, z chęcią usłyszałabym odpowiedzi od Ciebie, Elu i od Ciebie, Mirabelko



A Wy, moi mili co byście zrobili? W jak dalekie kraje pojechalibyście? Co chcielibyście sobie kupić? Komu pomóc? Jakie macie marzenia? :)