niedziela, 14 lutego 2016

(200) Kawa z mlekiem

     Budzę się o 5 rano. Za wcześnie, by wstać, za późno, by zasnąć. Patrzę w sufit, po którym przebiegają leśne elfy i licha z czapeczkami z dzwonków wetkniętymi zawadiacko na bakier. Chowają się do mysich nor w szparze okien, wypadają w podskokach zza obrazów, dają nura w gąszcz kwiatów doniczkowych, wśród korzeni których, daję słowo, leżą zakopane skrzynie ze skarbami. W końcu budzik przepędza towarzystwo na cztery wiatry, podmuchem wskazówek zrywając ze mnie puszek kołdry. Poprawiam przekrzywioną ramę obrazu i idę na boso do kuchni. Widzę, jak te huncwoty chowają się w szafie, ale niech się bawią, po to je mam. 

     W kuchni wita mnie to samo przyjemne skrzypienie szafki, znajomy dźwięk odkręcanego słoja z kawą. Wsypuję granulki do szklanki, naduszam przycisk elektrycznego czajnika. Jednostajny szum splata się z ostatnimi smużkami snu wplątanymi w rzęsy. Opieram się o blat, patrzę przez okno, co dzieje się sto kilometrów stąd  i uśmiecham. Z lodówki wyjmuję kartonik mleka i stawiam obok czajnika. Zalewam kawę wrzątkiem. Odkładam słoik z kawą do lodówki. Do szafki mleko. Wracam. Nie, coś nie tak. Idę wyjąć kawę, wkładam na jej miejsce kartonik z mlekiem. Chcę pić kawę, ale zapomniałam wlać mleko. No tak. Otwieram lodówkę, wlewam mleko. Słodkie. Zapomniałam, że już raz posłodziłam.

     W południe ugotuję rosół bez soli. Przypalę suchą kaszę, a pogotuję godzinę samą wodę. Stłukę kubek i nawet nie będę na siebie zła. Przecież to te elfy!