piątek, 26 sierpnia 2016

(224) Igraszki z Kaczyńskim

     Dziś znowu nie będzie o robalach, bo mam palący wręcz piekielnie temat, którym muszę się z Wami podzielić, niech Was też parzy, a co.

     Wyobraźcie sobie, że staję teraz na mównicy i natchniona, z rozmarzonym wzrokiem i rozmazanym okiem mówię jak Martin Luther King: I HAVE A DREAM! I ta reakcja! Z milionów płuc wydobywa się ekstatyczne westchnienie, które łącząc się z moją emfazą w jedno pierzaste serce, unosi się nad tłumem, samo będąc jednocześnie dla niego prawie namacalnym dowodem jedności i podniosłości chwili. Coś jak napisy końcowe pojawiające się przy wtórze porywającej muzyki. Wyciska łzy przez pępek.

Z tym, że mój sen daleki był od marzenia sennego, a reakcja tłumów daleka od ekstazy. Oj, tak. Aż się wzdragam na jego wspomnienie.

     Nie mam pojęcia jak go ubrać w słowa, bo nijak nie wpasowuje się w dzisiejszą, lepszą rzeczywistość nad której urwiskiem szumi już nie szopenowska wierzba, lecz brzoza (nota bene to już kolejne drzewo w szpalerze historii, obok tych, na którym gniazdo założył orzeł biały, dębów Bartek, Lech, Czech i Rus, obok jodeł, co to szumią na gór szczycie i rozdartych sosen. I jaworów, pod którymi amory. Może flaga Kanady nie jest taka od czapy?).
Sen może się jednak tak akuratnie wpasować w tę dendrologiczną rzeczywistość, że okaże się, że będzie to mój ostatni post, więc jeżeli zniknę w niewyjaśnionych okolicznościach, to wspominajcie mnie dobrze i przysyłajcie cebulę i majtki na zmianę. Dobrą zmianę.

     Mianowicie śnił mi się PREZES. Tak, sam Kaczyński. Jestem zaszczycona. I to nie był sen erotyczny, o nie! Jesoo, jeśli to byłby sen erotyczny, to o zabarwieniu horroru, z nutą groteski, a nawet makabreski. Taka niestrawna mieszanka spowodowałaby, że kołderka automatycznie zamieniłaby mi się w kir i marmurową płytę zaraz po transmisji. 

     Nie wiem, czy dam radę opisać te ekscesy, ale w końcu taki mam zawód, więc po prostu muszę, rozumiecie. Taka robota. Ale co się zobaczy, nawet we śnie, tego się już nie odzobaczy, a nie chcę być jedyną osobą na świecie z szokiem pourazowym. Mam widocznie coś sadystycznego we krwi, więc przekręćcie potencjometr tolerancji na maksimum, żeby nie doznać spalenia obwodów. Bo tu wymagane są wzmożone moce przerobowe. Normalnie aż mi wstyd. Włączcie empatię. I wybaczcie. To potrwa krótko.

Otóż prezes nosił wodę z jednego pokoju do drugiego bardzo ją rozchlapując. Dlaczego? Nosił ją w ustach, a przy tym tak się śmiał, że wypływała mu spomiędzy zębów, ciekła kącikami ust, pryskała po każdym parsknięciu. Prezes próbował zakrywać usta rękami, co jeszcze pogłębiło wydźwięk chwili. Przebiegał kurcgalopkiem w garniturze w tę i wewtę. Czułam wielki niesmak i niemal obrzydzenie. Politowanie i wstyd, całą tą niezbyt przyjemną mieszankę, kiedy ktoś wygłupia się niesmacznie, a przy tym głupkowato. Mieszanka zabójcza, dyskredytująca i dyskwalifikująca.



Chcąc przetrwać ten danse macabre, krzyknęłam: ZBIÓRKA!

Kaczyński stanął jak wryty, zbaraniał kompletnie, powiódł ciemnymi oczkami z prawa na lewo, aż trafił na mnie i w wysokim stopniu zaskoczony wykrztusił bezradnie: JESTEM PREZESEM! TO JA MOGĘ ROBIĆ ZBIÓRKI!

No już. Koniec tej traumy.

Z sennika staropolskiego:
Śnić o męskich wygłupach - uważaj, spełni się na jawie! Oraz strzelisz trójkę w totolotka.

Zaiste, sama prawda w tych sennikach.