piątek, 22 sierpnia 2014

(140) Dzień dobry, poproszę książkę obrazkową! Czyli Kaczka i Bebe w natarciu!

Tego dnia nic nie mogło pójść nie tak. 


Wylazłam spod prysznica, suszę włosy, gdy wtem do łazienki wpada Miłosz. 

- Mamo, mamo, tęcza! 

- Jak?! Gdzie?! - pytam. Przecież gdy właziłam pod prysznic było jeszcze słoneczne lato!

- Nad naszym domem! Szybciej! Co tak stoisz na golasa?!

Wybiegłam zatem do ogrodu w locie naciągając gatki. Zadzieram głowę, a tam rzęsisty deszcz kapie prosto do paszczy i zgodnie z nazwą, zawisa wielkimi soczewkowatymi kroplami na rzęsach. Rozpryskuję powiekami wodę i co me oczy krótkowidza widzą spod zamazanych szkieł? TĘCZA. A nawet dwie! Podskoczyłam jak rącza łania i pokłusowałam po aparat. Wyginam się jak kobra, by uchwycić cały cud natury. Cud w swym ogromie wylewał się poza kadr, a właził na to miejsce nasz ogrodowy mur, którego elewacyjna świetność jest już przeszłością. Można trochę poprawić na nim grzywkę z pnącej róży i glicynii, które osiągnęły wybitnie wysoki poziom symbiozy i piękno warkocza.
Mur ewidentnie burzył moje poczucie estetyki, toteż pokłusowałam z aparatem na szyi dalej w knieje. Mokra głowa, koszula i gacie. A ja w szczerym polu, w deszczu i z rozdziawionym otworem gębowym wpatruję się jak cielę w malowane wrota. Po chwili gatki przemokły do skóry, a deszcz przestał padać. Okazało się, że mieszkańcy okolicznych bloków dostawali zeza rozbieżnego. Dumnie zadarłam głowę i, podkuliwszy puszysty ogon, dostojnym krokiem przy wtórze kłapiących kroksów, udałam się na swoje włości.








     Po tęczy było już tylko lepiej. Bo co to za dzień! To drugi dzień pracy Małża! Ach, gdybyż Skorpion w rosole był elektronicznym pamiętniczkiem! Ale jako, że nie ma takiej funkcji, pozwolę sobie zainstalować tę informację. Na razie cieszymy się leciutko podskakując i chłodząc szampana w kałuży, nauczeni zeszłorocznym doświadczeniem, że nie należy się cieszyć pracą, dopóki nie minie trzymiesięczny okres próbny. Albowiem jesienią, korpo wyssawszy Małża, wyrzuciła jego suche truchełko na bruk bezrobocia. Ponownie. Podobnież jak kilku innych swoich sezonowych najemników. Podczas tego czasu zaznaliśmy, prócz chłodu 17C w domu, chłód państwa, ale i ciepło rodziny i znajomych. Dzięki nim mieliśmy rosół, a Małż mógł być stróżem nocnym i ogacać rury. To już drugie wakacje, zorganizowane dzięki ciociom małżowym. W zeszłym roku nasze wakacje to 5 dni w Warszawie, a w tym - 3 dni w Gliwicach. Dzięki rodzicom mogliśmy być 4 dni w Zakopanem i pokazać dzieciakom po raz pierwszy w życiu, jakie polskie góry są piękne.
     W lipcu mój wujek i ciocia w drodze nad morze mieli poważny wypadek samochodowy. Małż jechał do Koszalina, do szpitala. Pomagał im zeszrotować samochód, zapłacić za lawetę, zawiózł na przesłuchania na komisariat. Wszystkie kursy pomiędzy Koszalinem, a Szczecinkiem. Potem zawiózł wujostwo nad morze. A następnie pojechał po nich ponownie na wybrzeże, by przywieźć ich do domu. Wymyśliłam, że po co ma robić pusty przebieg. I tak, niespodziewanie, mieliśmy czterodniowe wakacje nad Bałtykiem.

 Dziękujemy wszystkim :))))))

     Tyle dobra siedzi pod liśćmi wokół nas! Wystarczy się schylić i je zauważyć. Nawet to najmniejsze. Za co mnie spotyka tyle dobra? Za ten papierek, który włożyłam do kubeczka po lodach tego bezdomnego staruszka na Krupówkach? Boże, jak on się zdziwił! Jak spojrzał!

A Bebe mówi chwytaj dzień i otwieraj szampana! Bo teraz się trzeba cieszyć! Teraz właśnie jest ten moment. Nie za trzy miesiące!

     Myśląc o tym wszystkim przecinam z Małżem i chłopakami mokry od deszczu Poznań. Miłosz płacze, bo dzisiaj umarła jego rybka. Bojownik. Żyła dwa lata.

- Miłoszku, wiem, że Ci bardzo przykro. - mokry nos dotyka szyby - tak już jest, że zwierzęta żyją krócej niż ludzie i zawsze bardzo smutno, kiedy odchodzą. Ale pomyśl, jak dobrze miał u nas. Pływał w ośmiolitrowym akwarium, a nie w maleńkim plastikowym kubeczku. Miał towarzystwo ludzi i kota, było mu ciepło, miał pod dostatkiem jedzenia i na pewno czuł się kochany. Ta tęcza była na pewno tez specjalnie dla ciebie, w podziękowaniu od rybki.

Miłoszkowe ramiona drżą od płaczu, ale po chwili jest już jakby lepiej. 

- Mamo, pojedźmy jutro po nową rybkę. Uratujemy następną. I wiesz, mam takie marzenie, by mieć świerszcza. Żeby nam grał pięknie w ogródku.

Sapałam i uśmiechałam się, gdy wdrapywaliśmy się na szczyt kamienicy, z której widać domy Borejków i srebrne brzuchy samolotów. - Poczekajcie tu na tatę, pomoże mi tylko zanieść tę ciężką torbę.

Drzwi się uchylają, a w nich dziewczyna z perłą, Katachreza. Za Nią Jej piękny, dwuosobowy cd genotypu. Ludzka radość spotkania. Jak wspaniale w takim towarzystwie kosztować serów w stu smakach i kolorach, skubać soczyste kule winogron, żuć bosko słone suszone pomidory, pyszny chleb z hummusem mmmmm... Rozkoszować się małżeństwem pomidora z mozarellą i wlewać w siebie zielone wino. I gadać, gadać, gadać, prawie do północy, raz przy stole, a raz na balkonie skąpanym w lunatycznym blasku świecących choinkowych gwiazdeczek.

Wyszłam objuczona prezentami od Kaczki i Bebe! Tak po prostu, bezinteresownie, z serca do serca.








     Wtaczam się do domu, jak Kopciuszek, przed północą, a tu Mat czeka! Oszalał z radości, ale odpakował tego wieczoru tylko jeden prezent. 

Prawie północ, a Mat delikatnie rozpakowuje najmniejszy prezencik.

      Te dwie czarownice kochane, wespół z trzecią, utrafiły we wszystko: wiedziały, że ulubionym kolorem Miłosza jest żółty. Wiedziały, że kocha owady. Ale skąd u licha wiedziały, że chłopaki uwielbiają jeść opłatek? Że dla tego kawałka pseudopapieru gotowi są zrezygnować z lodów? Skąd wiedziały, że nie mamy piórników? Że Mat nosił swój od pierwszej klasy i się po prostu już podarł? Że tak samo było z piórnikiem Miłosza, co prawda tylko dwuletnim, ale widocznie słabszym?! I na Jowisza, jak wydostała się tajemnica poliszynela, że Miłosz jest znawcą i miłośnikiem dinozaurów?!
I skąd wiedziały, że kochamy Janoscha?! Że mamy jego książeczki, a nawet słuchowisko? Że marzeniem naszym było coś mieć z Misiem, Tygryskiem i pasiastą Kaczką! Marzenia się spełniają i trafiają nieoczekiwanie mokrym psim jęzorem w policzek! Ależ radość utrwalona!






Łzy w oczach Miłoszka są prawdziwe. Oni się zawsze tak wzruszają.
Tu, podobny do disneyowskiego pasikonika mówi:
-Mamo, spójrz dostałem piórnik z dinozaurem!!!!!!










A tu prezenty dla mnie! Notesik moleskin w ukochanym stylu ekologicznym (skąd wiedziały?!) I coś, co przyprawiło o atak śmiechu moją Maminę i chłopaczków (albowiem to JA mam nerwicę w tym domu - skąd wiedziały?!):

- O, mamo! Dostałaś sól ANTYSTRESOWĄ! Przyda Ci się! A co to grzechoce w drugim zawiniątku? Pewnie antystresant maxi!

Powiem Wam, moi kochani, że o mało po południu z rozpędu nie wypiłam tej czekolady! Matko, człowiek, jak widzi czekoladę, to chce ją sobie pchać od razu w jedynie słuszny otwór!

I tu zastanawiam się ponownie, skąd wiedziały o moim wieloletnim pierdolcu lawendowym, co? Ponadnaturalne i ponadnormatywne zdolności i empatia, ot co!

Ten ranek trwał nieprzerwanie do godziny 14. Łaziliśmy wszyscy jak wariaci w piżamach i z głupkowatymi uśmiechami przyklejonymi do twarzy. Miłosz buszował w ogródku w poszukiwaniu lokatorów swojego Insekten haus. Zaiste! Pierwszy był mały pajączek, który Zwiedził zarówno insektarium jak i pojemniczek z wieczkiem-lupą. Istne cudo!

Na prośbę Miłosza pod karmnikiem mamy domek dla owadów.
Rozmnożyły się w nim pasiaste błonkówki!

Drugim lokatorem była pszczoła, która bardzo spodobała się Limie:


Potem ranek upłynął obu chłopakom pod znakiem labiryntu w kuli:

Tak, ryba to pamiątka z Zakopanego.

Po obiedzie nareszcie udało nam się ubrać. Hm, udało? ;)


A gdy Małż przyszedł z pracy (z pracy!!!!!!!!), pojechaliśmy po rybkę. Jest cudna, młodziutka, turkusowa z czerwonymi płetwami piersiowymi.

I zgadnijcie co, wypuszczone w chaszcze, gra nam w ogródku? :)



DZIĘKUJEMY CIOCIU KACZKO I CIOCIU BEBE!