wtorek, 15 kwietnia 2014

(120) Tuwim i burdel na kółkach

Kochani!

     Przesyłam Wam gorące pozdrowienia z Malediwów! Wasze słowa zdziałały cuda. Dziękując Wam z całego serducha informuję, że odpoczywam sobie w hamaku i nie wiem już sama, gdzie zaczyna się niebo, a kończy woda. Leżę na linii horyzontu, piję sok wprost z kokosa, zajadam ośmiornicę w sosie z awokado i patrzę na muskularne torsy autochtonów w spódniczkach z trawy morskiej, a ślina spływa mi strużką z kącika ust.

     Ale w tak zwanym międzyczasie wyszłam dziś sobie na wykład na Politechnikę. Tak, nie przesłyszeliście się. Na wykład. Dla studentów Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Nie mogłam sobie odmówić wysłuchania wykładu pt. "Tuwim – kolekcjoner dziwaczności, śmieszności, niezwykłości”.


     Po przekroczeniu progu budynku powitał mnie szpaler pobladłych studentów. Zasępiłam się nad swoim wiekiem. Trzecim lub w jego bliskich rejestrach. Za moich czasów na korytarzach widać było studentów z ćmikiem w kąciku ust, studentów rozmawiających, studentów uczących się (muhahahha).
Teraz byli tylko studenci na falach wifi
a) po lewej studenci z laptopem
b) po prawej studenci z telefonem
c) w tle samotne ksero (czy teraz można samemu kserować wykłady i to za darmola?)

Poczułam się jak dąb Bartek. Moja Mama jak młoda brzózka. Zaszeleściłam do Niej zbutwiałymi liśćmi w okolicach uszu, podcięłam korzenie i ruszyłyśmy na salę wykładową.
Wykład prowadził bardzo przystojny, a jednocześnie młody wykładowca w randze profesora doktora habilitowanego. Mujeju, że też moje wykłady prowadzone były przez zgrzybiałych starców! Ale może to i dobrze, bo mnie przystojni mężczyźni onieśmielają. Do tego stopnia, że na egzaminie z bardzo młodym i urodziwym profesorem jeden jedyny raz doznałam zjawiska pomroczności jasnej. W głowie zrobiła mi się zupa i nie odróżniałam już helisy DNA od dna, a locusa od fokusa. Dlatego, drogie panny, nie bierzcie sobie za mężów przystojniaków, z nimi to same problemy.


    Wracając do wykładu. Pobawiłam się przez chwilę wysuwanym stoliczkiem, ale moje zapędy ostudził widok przygodnie znalezionej pod blatem używanej i to długotrwale bądź wielokrotnie gumy do żucia. Przestudiowałam ryciny naskalne i flamastalne, opiewające pokolenia wykładowców i co poniektóre, hojnie uwarunkowane koleżanki. Pobawiłam się chwilkę roletą, obejrzałam emerytów, po czym zaczął się wykład. Nie dawał mi jedynie spokoju dziwny fakt umieszczenia w kącie sali wykładowej umywalki i kosza na śmieci (być może też maleńkiego pisuaru) i zasłonięcia tego przybytku z jednej strony ścianką działową. Połowa sali widziała zatem, co się dzieje za ścianką, druga połowa była pozbawiona tego widoku. Czyżby kadra zmuszona była do stróżowania tu w godzinach nocnych?

     Nie dość, że profesor mądrze i zabawnie gadał do maleńkiego narowistego i niechcącego nawiązać bliższej współpracy, mikrofonika, co było dosyć komiczne, to i oko było na czym zawiesić. Przez pierwsze 10 minut chłonęłam wykład z zachwytem. Do informacji, które od lat żyją we mnie jak tasiemiec bąblowiec, dołączyły kolejne. Tajemnica lewego profilu, śmichy chichy z drobnicy Leśmiana i stworzenie Wlazł kotka na płotka po leśmianowskiemu (hehehe), nocne życie Skamandrytów (hehehe), kto nadał imię Kubusiowi Puchatkowi (tłumaczka, siostra, Irena).
 Uwielbiam humor Jojne Tuwima, kocham go miłością dozgonną, ale dotrwałam w zdrowiu do czternastej minuty wykładu, podczas której wszystkich zaproszono w zakamarki mózgu Tuwima. I tu moje samopoczucie uległo gwałtownej demencji. Przy opisie podróży taksówkarskich zaczęło mi lekko wirować w głowie. Przy opisie agorafobii zaczęłam trzymać stolik przed sobą, przy informacji, że Tuwim nie wychodził sam z domu, wszędzie wlókł z sobą żonę - musiałam opuścić lokal i przebiec się po korytarzach, szukając tlenu, widoku trawy i wyjścia. Traf chciał, że niebo nad Politechniką pociemniało, chmury skłębiły się i gromowładny począł wrzucać mi w gacie lodowe kulki bez drinka.

 

W drodze powrotnej przeprowadziłam naprędce analizę porównawczą: studenci U3W alias ja. Powinnam teoretycznie wypaść in plus. Tu siwe niefarbowane lub łyse czaszki, tu moja, otulona anielskim natural blond nimbem. Tu skóra trzy numery za duża, tu leżąca jak ulał. Z jednej strony niedosłuch i atrofia, z drugiej słuch doskonały, acz wybiórczy i przerost tkanek z tłuszczową na czele. Notesiki, karteluszki kontra czysty blat i rycie rylcem w żywej pamięci. Ich pesel, mój pesel.
 Chyba starsze roczniki były bezawaryjne, to samo obserwuję w sektorze motoryzacji i AGD. Czyli w Ikei to nie zasłabnięcie. A więc jednak. Trzeba będzie sobie kopać dół saperką i powolnym krokiem udać się do lunaparku. 


Z drugiej strony cieszę się, że zwariowałam 10 lat później niż Tuwim.

    Po raz enty sprawdziła się maksyma, której orędownikiem był mój Tata: każdy ma swojego pierdolca. Ale geniusz Tuwima jest większy niż jego pierdolec, czego sobie i Wam życzę, cytując za księciem ostrego pióra wierszyk, który brzmi identycznie w dwóch językach, mimo, że co innego znaczy (o ile w ogóle), bo ja po francusku to tylko eeee, tego. Zapraszam.


Wersja polska:

Oko trę, że mam ból
Taki los komu żal?
oko trę, pali sól
O madame, kulą wal
Ile trosk, ile burz,
a krew kipi, wre ,
O madame, oto nóż
O, madame, oto mrę
Wersja francuska:

O, contrain je m'emboulle,
Taquilosse, comme ou jalle?
O, cotrain, polissoule
O madame, coulon valle!
Il est trosque, il est bouge,
A ma creve qui pis vrai
O, madame, o tonuche
O madame, o tome rain

A na zakończenie taka ciekawostka. Wyszukałam na Allegro najdroższą książkę  Tuwima. I wybieraj tu, człowieku, między fiacikiem a książką...



P.S.
I najtańszą...

http://allegro.pl/wiersze-wybrane-julian-tuwim-i4138292026.html

Hm.