środa, 16 stycznia 2013

(42) drabinka

Godzina 8.50 czasu środkowoeuropejskiego. Mat równocześnie budzi się i biegnie do komputera, a może, co wielce prawdopodobne, dopiero budzi się w biegu. Porywa lotem ślizgowym komputer, prawie wyrywając go razem z blatem biurka i ląduje w moich piernatach. W tym samym momencie wydobywa się spod nich potępieńczy jęk. Mój ci on. Mój jęk. Jęk matki ugodzonej synowym łokciem w śledzionę, wielce bolesne doświadczenie o poranku, muszę przyznać. Z trudem łapię powietrze, a Mat wpełza obok mnie i zamiera. Jego oczy wpadają w pląs: prawa-lewa-prawa-lewa-prawa-lewa... A mnie mrozi myśl, że jego mózg przez noc całkowicie zużył zapasy glukozy i w ten karkołomny sposób domaga się dopływu kolejnej porcji.

- Czelendż! Sokole oko do pioruna! - wrzeszczy Mat. - nie ma sokolego oka!? How many times?!

Hm, tak. To glukoza, rzecz pewna. Biec trzeba po śniadanie.

Mat od pół roku bacznie śledzi każdy ruch Janowicza. Także ten dzisiejszy, o którym tak głośno. Bo Janowicz, drodzy Państwo, został NAMASZCZONY. I to przez Mata.

Wiosna i lato 2012 było burzliwe nie tylko w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mat porzucił karierę piłkarza wszechczasów na rzecz fascynacji siatkówką i tenisem. Pasjami oglądał w TV wszelkie zawody poświęcone tym dwóm dyscyplinom. Faktycznie, pani od WF wyłowiła go spośród licznej gawiedzi szkolnej do drużyny siatkówki. Zaczęli jeździć na turnieje, z których przyjeżdżali zawsze z liściem laurowym w zębach. O ile siatkarzem jest zostać łatwo, byle mieć dryg, halówki i siatkę, to tenisistą jest zostać trudniej. Trzeba mieć choćby rakietę. Mat postanowił, że zrobi wiele, by osiągnąć swój cel. Wygmerał w internecie, że na zielonych obrzeżach miasta będzie miała miejsce nie byle jaka sportowa perełka - Algida Cup Poznan Open 2012. Uczestnicy tej imprezy mieli możliwość wchodzenia na rozgrywki Poznan Open 2012 dorosłych i to za darmola. I tu zaświtała diabelska myśl w głowie Mata.

- Postanowiłem wziąć udział w turnieju tenisowym- stanął wyprężony przed nami dzierżąc w prawicy paletkę od badmintona.

- Hahahahahahaaaaaaaaaa- nasza reakcja była chyba oczywista. -Synu mój umilony- rzekłam z żabim rechotem- jakżesz chcesz tego dopiąć, skoro nawet nie trzymałeś rakiety w ręce nie mówiąc już o odbiciu kiedykolwiek piłeczki tenisowej?

- W teorii jestem świetny- rzecze niespeszony.- Turniej jest za tydzień. Muszę zatem mieć rakietę.

- A ja zegarek z wodotryskiem- marzy Małż. 

Po burzliwej nocy wypełnionej po brzegi realnymi groźbami rozwodem i, co gorsza, niezrobieniem porannej jajecznicy, z portfelem rodzicieli chudszym o kilkadziesiąt złotych, świat owacjami na stojąco powitał potencjalnego tenisistę. 
Przez kilka dni naszym największym marzeniem było zostać posiadaczami dwóch par zatyczek do uszu. Jedynymi ludźmi na świecie radującymi się szczerze na widok  piłeczki poruszającej się monotonnie po ściśle określonym torze: ściana domu-pozbruk-Mat, był on, zarodek tenisisty, we własnej osobie oraz Mamina, babcia tegoż. Mamina cyklicznie i ze szczerym oddaniem donosiła odżywcze pokarmy i płyny, biła brawo i aportowała wyautowane w chaszcze piłeczki. 

- Muszę mieć tłumik do rakiety- ton głosu Mata brzmi kategorycznie. 

- Synu, wybierasz się teraz w kosmos?- wstąpiła we mnie nadzieja.

- Tiaaa. Tłumik drgań, trochę męczy mnie ten dźwięk. Was nie?

Kolejna noc upłynęła pod znakiem gróźb karalnych i słów powszechnie uznawanych za obraźliwe. Tego rześkiego i jakże wielkiej urody, poranka, Małż był chyba pierwszym klientem sklepu sportowego. Tłumik okazał się być małym gumowym dynksem. Po jego zakupie zauważyłam jakby więcej siwych włosów u Małża i dwie luźne plomby. Albo mi się zdawało.

Nadeszła pora zawodów Mata. Okazało się, że inni uczestnicy płci obojga trenują od co najmniej dwóch lat. Przyjechali z trenerami, firmowymi rakietami i żądzą wygranej. Zachowanie, siedzącego na trybunach, Małża ekspresyjnie ewoluowało z lekko znudzonego do zrywów szaleństwa w miarę awansów Mata. Po całodziennych bojach i hektolitrach przelanego w upale potu, Mat ostatecznie zajął 4-te miejsce.
 Jak widać nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera- ciśnie się tu na usta znana prawda. Chcieć to móc. Wiara przenosi góry i czyni cuda. I takie tam.
Zwycięstwo miało smak podwójny. Mat dostał przepustkę na dorosły Poznan Open. Upatrzył sobie najwyższego, nieznanego nikomu tenisistę. Kibicował mu gorąco, zaciskał kciuki. W końcu jego faworyt okazał się zwycięzcą. Mat  grzecznie poprosił dryblasa o autograf na piłce tenisowej wielkości piłki do kosza (kolejne 40zł i realna wizja rozwodu), na daszku i na plakacie.
Tajemnicą poliszynela jest to, kto odkrył Janowicza i był jego pierwszym menago. Prawda? No.


Mat - w koszulce Algida Cup, Mim w koszulce Dinuś Wartuś. Ale to już inna historia...


Autograf Jerzego Janowicza i Dasnieres'a de Veigy.