niedziela, 30 czerwca 2013

(73) Magellan od kuchni

   Każdego poranka Magellan staje na mostku swego żaglowca.
Wiatr łopocze nocną koszulą, rozwiewa i plącze włosy. Żeglarz przykłada dłoń do czoła, by osłonić oczy przed rażącym blaskiem słońca. U jego stóp lawendowy ocean, z którego raz po raz wyskakują latające ryby, by po chwili zanurkować z powrotem w gąszcz fal.
Na tle błękitu nieba rysuje się biała flotylla cirrusów płynąca wprost na armadę cumulonimbusów. Wpadają na siebie, akwamaryn broczy opalizującym pyłem startym z kłębiastych burt, a po niemym abordażu daleko na wschodzie spada deszcz. Albatrosy znikają z malachitowych przestrzeni.

Wzrok podróżnika troskliwie muska wydęte żagle galeonów. Obok nich suną brzemienne w wiatr barkentyny i fregaty. Bukszpryty skierowane są równo na zachód. Fordewind popycha flotyllę posłusznie do przodu, a na zielonym grotmaszcie ze sroczym gniazdem powiewa bandera z metalowym ptakiem. 

Laundry 5. Emmeline Craig

Laundry in the wind. Emmeline Craig

Laundry in the wind. Emmeline Craig

Laundry with Green Hills. Emmeline Craig

 


Wieczorem przychodzi czas refowania żagli. Na niebie srebrzy się twarz księżyca uśmiechając się do kapitana pochylonego nad deską. Jeszcze gorące, wygładzone groty i foki, składają swe skrzydła i wedle ustalonego porządku lądują na półkach. Klar na pokładzie.

Wszyscy już śpią.
Nasz żaglowiec mknie w czerń kosmosu w dynamicznym porządku azymutu o wysokim stopniu entropii.

***

Gdybym przeczytała taki tekst, dajmy na to w Wysokich Obcasach, czy czasopiśmie literackim, od razu przed mymi chabrowymi oczami pojawiłby się On. Autor natchniony. Siedzi w ogrodzie, obserwuje pracę pszczół spijających nektar z pachnących kwiatów lawendy, patrząc na soczyste zielone liście magnolii trącane palcem wiatru. Poeta z rozwianym włosem sączący nalewkę z malin, które jego różane palce rwały o świcie zeszłego roku. Czułabym, jak aksamitny płyn rozlewa się owocową chmurą na języku i spływa gorącą strugą wgłąb autora, rozgrzewając namiętnie jego wątpia.

E-e. Stop. Nic z tych rzeczy moi mili. Autor jest płci żeńskiej, co już tu zgrzyta. W dodatku uwikłany po pachy w warunki pracy o wysokiej szkodliwości, porównywalne jedynie do pracy w łódzkiej szwalni, w fabryce przy taśmie lub w szoferce walca w upalne południe. Harówa. Znój, pot i kryształy skoncentrowanego wkurwu, za przeproszeniem.

Mim, mój drugorodny 7- letni syn chce uzyskać stopień mistrzowski w kozłowaniu piłki. Robi to namiętnie od momentu, gdy rano drgną mu powieki, czyli od 7 w nocy. Bam bam bam bam sram bum srum bam bum bum bum srum. Odgłosy różnią się swym tembrem w zależności od podłoża. Mim koło południa dochodzi do poziomu master, odbijając dwie piłki równocześnie. Każda piłka jest innej wielkości, z innego tworzywa stworzona i o inne tworzywo uderza. Kanonada, odgłos lawiny albo odglosy walenia w walenia lub w cokolwiek innego pod wodą z głową zanurzoną pod jej powierzchnią - do tego można by przyrównać trening kozła.

Kolejnym, nakładającym się w czasie i powodujące wychylenia sonometru odgłosem, jest miarowe walenie piłeczki tenisowej w mur, które generuje Mat i jego rakieta.
Wszelkie miarowe w swej powtarzalności odgłosy wpływają na macierz destrukcyjnie, miażdżą jej wątłą psychikę i powodują zapętlanie myśli w nierozwiązywalny kłąb nieprzepuszczalny dla kaganka błyskotliwych myśli, nie mówiąc już o iskrzących pomysłach. W czaszy panuje wtedy drętwy mrok, resztki myśli próbują taplać się w gęstej mazi, ale i tak wypływają uchem, nie znaleziwszy mózgu, który drżąco tuli się do ścianek pajeczynówki. (jest w ogóle takie słowo znaleziwszy? Powtarzane po raz trzeci traci dla mnie sens).

Wszystkie te odgłosy rżnięte są jeszcze w krwawe plastry ostrym falsetem bezlitosnego Małża, który wchodzi bez ogródek i ostrzeżenia w rejestry F dwukreślnego i wpada w wibracje z całą kubaturą znajdującego się w domu powietrza. Szklanki, kieliszki, weka, oprawki halogenów, okulary i membrany z przeponą na czele wpadają w kamertonowe harmoniczne drżenie, by po osiągnięciu stanu o oczko mniejszergo od strzelenia z hukiem wszelkich arterii w ciałach zywych stworzeń, które znajda się w zasiągu głosu, więc tak circa 7km, zamilknąć tak gwałtownie, jak sie pojawiło. Szybciej jedynie o ułamek sekundy od apogeum wylewu i udaru znajdujących się w hipocentrum.
Wysoce wkurzające.
Po waleniu tabunu piłek i dyszkantowych popisach operowych Małża, podczas których mam ochotę uczynić z Małża, jednym ciachnięciem nożyc, Farinelliego, słychać błagalne:

- Mamooooooooooo, a mogę pograć? Mooooogę? No powiedz, że mogę. No na pewno moooooooooooooogę. Włączam! Uwaga, włączam! No pozwól mi! No proszę, mamoooooooooooo. pliiiiiiiiiiiiiiiiiis. No moge włączyć? No moooogę? Tylko chwilkę, tylko minutkę, mogę mogę? No powiedz, że mogę, zagram raz i grzecznie wyłączę tylko pozwól!

- W TV własnie był program, najdroższy Mimku o tym, jak szkodliwy jest internet i wszelkie gry jego dla zdrowia tak małych i cudnych chłopczyków jakim jesteś Ty, źrenico oka mego. Jak to dyskretne drżenia monitorów powodują zmianę fal mózgowych małych chłopców, doprowadzając ich do epilepsji, jak to odwapaniaja się i rzeszotnieją kości małego chłopięcego szkieleciku. Jak to przestają chłopczyki być ruchliwe i elokwentne przy tym. I tracą na inteligencji, jak ubywa im słownictwa i jak przecieka przez ich małe paluszki czas, a zdrowie ulatnia się przez małą czaszkę w niebyt.

- Mamo, a mówiłaś cały czas, że telewizja kłamie.

- :O

I bądź tu mądry i pisz, człowieku. I nie oszalej. I steruj dalej tą galerą.

Cat on a Roof. Emmeline Craig

niedziela, 23 czerwca 2013

(72) dzień ojca dwóch pokoleń + -


 Pokolenie - do Taty: 


by Manuel Rodriguez Sanchez

Jeśli cię spotkam w życiu przyszłym
możesz być pewny - poznam cię
nawet gdy wszystkie twe pieprzyki
zmienią na mapie miejsca swe

jeśli cię spotkam w innym świecie
starczy że przejdziesz obok mnie
z tobą to samo będzie przecież
staniesz i powiesz imię me

w nowym wcieleniu gdy cię spotkam
choćbyś gazelą miał być
wierz mi że stado twoje dognam
i swoje miejsce znajdę w nim

poznam cię po zapachu snów
po tęsknocie w twoich oczach
którą gasi widok mój
poznam cię
- spośród wszystkich gwiazd
tylko jedna w tym kosmosie
ma pulsować tak jak ja
poznam cię nie ukryjesz się
po znamieniu na twej duszy
które znakiem moim jest

jeśli cię spotkam w innym świecie
możesz być pewny - poznam cię
z tobą to samo będzie przecież
staniesz i powiesz imię me

poznasz mnie po zapachu snów
po tęsknocie w moich oczach
którą gasi widok twój
poznasz mnie
- spośród wszystkich gwiazd
tylko jedna w tym kosmosie
ma pulsować tak jak ja
poznasz mnie nie ukryjesz się
po znamieniu na mej duszy
które znakiem twoim jest

poznasz mnie po zapachu snów
po tęsknocie w moich oczach
którą gasi widok twój
poznasz mnie
- spośród wszystkich gwiazd
tylko jedna w tym kosmosie
ma pulsować tak jak ja
poznasz mnie nie ukryjesz się
po znamieniu na mej duszy
które znakiem twoim jest


.........................................


Pokolenie + do Taty:





Żegnaj, tato – ja sobie dziś znikam.
Bardzo brzydko cię robię w konika.
Tato, pa!
Pa, tato, pa!
Może spotka zła burza mnie za to –
więc się na mnie nie wkurzaj zanadto.
Tato, pa!
Pa, tato, pa!
To jest łza, ta plamka
w dużym „A” – jak w ramkach.
Lecz że dzielna jest ze mnie panienka,
więc nadmiernie przeze mnie nie pękaj.
Tato, pa!
Pa, tato, pa!
Czas tęsknotę uprzędzie z twych rysów
i czasami mi będzie dość łyso.
Tato, pa!
Pa, tato, pa!
Wiem, że sobie popłaczę nierzadko.
A ty nie płacz, a raczej zrób flakon.
Tato, pa!
Pa, tato, pa!
Znów ta łza się kręci –
będzie schła w pamięci.
Grosz i serce-ś pchał, tato, w córunie,
co tym listem ci za to przysunie…
Tato, pa!
Pa, tato, pa!


Za tę "córunię" synowie zbiczują mnie mopem zapewne.

.........................................


"- Z drugiej strony, dlaczego tak zależy ci na tym, żeby być ojcem? - zapytał, skupiony na tym, żeby pozostać racjonalnym. (...)
- Cóż, jest wiele powodów - odparła Murzynka, kręcąc się po kuchni. - Niektóre z nich są bardzo głębokie. Na razie zajmijmy się jednym. Otóż, kiedy zostało zerwane Przymierze, wiedzieliśmy, że ludziom będzie bardziej brakować postaci ojca niż matki. Nie zrozum mnie źle, jedno i drugie jest potrzebne, ale nacisk na ojcostwo jest konieczny ze względu na jego ogromny deficyt." *

"- Pamiętaj, że są decyzje i zachowania, które ułatwiają relacje z innymi. Sam tak postępujesz, Mackenzie. Nie grasz w różne gry ani nie malujesz razem z dzieckiem, żeby pokazać swoją wyższość. Raczej postanawiasz się ograniczyć i w ten sposób wyrażasz szacunek dla drugiej osoby i łączącej was więzi. Nawet przegrywasz rywalizację, żeby okazać miłość. Nie chodzi o wygrywanie i przegrywanie, lecz o miłość i szacunek." **

*,**- William P.Young "Chata"


.........................................


I na koniec- żeby zakończyć krotochwilnie, przypomnijmy sobie jak upłynął zeszloroczny Dzień Ojca:

Dzień Ojca A.D.2012

Odnotowano, że w słoju spoczywa 268 złotych! Niestety, z racji przedłużającej się bezpracowości Małża, monety niekiedy znikały, by w zamian pojawić się w postaci drobnych dóbr spożywczych. Przy takim stanie rzeczy poważnie zastanawiam się nad założeniem monitoringu domowego.

(pst!
będę wyłączać, żeby mnie nikt nie przyłapał na nocnym wyjadaniu z lodówki :P)





czwartek, 20 czerwca 2013

(71) nocny upalec

   Matusiu, taki gorąc, że komórki mózgowe zwijają się w supeł i tracą swój żywo szary, zdrowy odcień. W ogródku kurtyna wodna odcina mnie od 33C w cieniu. Kot liże się jak opętany, by zwiększyć intensywność schładzania poprzez parowanie, czy tam odwrotnie, Małż się nie liże. Czytałam, że gdy kot z powodu otyłości nie może się dokładnie wylizać, popada w depresję. Rajusiu, byle by nie zatuczyć kota i siebie, oczywiście, a co najważniejsze- Małża! Jeszcze nam tu depresji potrzeba do całego wachlarza ułomności fizycznych i psychicznych. Wystarczy malkontenctwo, niezdecydowanie (pozdrawiam IK) i rozdrażnienie.




Zaczęło się już wieczorem.


-Gorąco, jak w piekle, otwórz okno, Małżu.
Zamknij, zapomniałam, że kot śpi na parapecie, zawieje go, dostanie zapalenia ucha, gangreny mózgu i umrze.
Wiesz, jednak otwórz okno i przenieś kota do koszyczka.
Uważaj! Miałam Ci powiedzieć, że dzieci zostawiły klocki na podłodze.
Dobrze, że utrzymałeś kota.
Woda utleniona jest w szafce.
Że co? Nie ma? A, robiłam hennę i zapomniałam kupić.
Nic Ci się nie stanie, przeciez nie dostaniesz gangreny i nie umrzesz.
Daj kotu do wylizania tę ranę.
Jak gdzie, w koszyczku, sam go tam położyłeś.
No to przenieś go na parapet, będzie Ci łatwiej podnieść stopę.
Przedtem zamknij okno, bo zawieje kota.











Nie dotykaj mnie, jest tak gorąco, że wszystko się klei.
Pogłaszcz mnie po głowie.
No mocniej i żwawiej.
Nie psuj mi fryzury.
Wiem, że jest noc, ale może mi się uchowa, nie musisz mnie targać.
O tu, jeszcze po plecach.
Nie całą łapą ciepłą.
O, tak, 2cm nad skórą.
Oczywiście, że czuję, jestem delikatna, a nie jakaś maciora.
Myślałeś że maciora?!
No nie. Bo pójdziesz do stołowego.
Wiem, że nic nie mówiłeś.
Głaszcz.
No jak masz tak głaskać, to nie głaszcz mnie wcale.
dlaczego przestałeś?










No nie chrap!











Ooooooo, ale mi się pić chce.
Dziękuję, ale chciałam zimne.
Ale to za słodkie.
A to co? że zimne i nie słodkie?
ale wiesz, że nie lubię wody.
No jak co, miętkę lubię.
No to ostudź.










Ooooooo, ale mi się pić chciało.











Jasny gwint, co ten kot szaleje? Zupełnie jak ty.
Ja Ci spać nie daję?!
Ok, mogę się już nigdy nie odzywać.
Pff.















Możesz zabić tego komara?














A kochasz Ty mnie w ogóle?


















Śpisz?












ŚPISZ ????!!!!!  :O
no jak co, dobranoc Ci nie powiedziałam.

:*


no nie wiem, nie wiem....

środa, 12 czerwca 2013

(70) przypowieść o kapslach

- Czy chciałbyś obejrzeć moje kapsle? - chłopięcy trel i ufny wzrok połączyły się w jeden proszący znak zapytania. 

- Nie, nie chcę. - niski męski głos ściął powietrze jak bicz.

- Mam całe pudło, przyniosę - nie tracąc jeszcze entuzjazmu cierpliwie naciskał chłopczyk, targając z wysiłkiem tobołek o wadze połowy swego ciała.

Niski głos krajał nić porozumienia dalej:

- Fuj, po co ci te kapsle, wyrzuć je!

- Dlaczego? - oczy chłopca stawały się coraz większe i pełne zdziwienia, a rozczarowanie coraz zamaszyściej wywijając pędzlem, zmieniało ich kolor z niebieskiego na szary.

- No jak dlaczego, to są przecież śmieci. - larwa pytania przeobraziła się w postać imago stwierdzenia.

- Ale to nie są śmieci, to przecież kapsle...- bronił się chłopiec.

- Czyli śmieci. - stwierdził obcesowo niski głos.

Chłopczyk nie nalegał już na wspólne oglądanie kolekcji. Cichutko skrzypnęły drzwi jego pokoju. Promyk słońca zatańczył na kolorowych blaszkach.

***

Wieczorem tuż pod powiekami chłopca prześlizgiwała się zwinnie ławica ryb czy. Do ryb czy trzeba w miarę celnie strzelać harpunami odpowiedzi.

Mamo, a czy, mamo aczy, mamoaczy...

Czy właściciel głosu domyślił się, że sprawił chłopcu przykrość?
Czy to, że jest się kilkadziesiąt lat młodszym sprawia, że jego pasje są nieważne?
Czy niski głos wiedział, że zbieranie kapsli nazywa się birofilistyką, a sam kapsel to inaczej zamknięcie koronowe?
Że, niezależnie od tego, z jak odległego zakątka świata pochodzi, każdy jest tej samej wielkości i ma 21 ząbków, a ten, który można odkręcić ma ich 29?
Czy wie, że chłopiec uzbierał kapsle już z kilkudziesięciu krajów?
Czy wie, że chłopiec i tak będzie dalej kolekcjonował kapsle, owady i pieczątki. To takie pasjonujące!

Może wie. A moze nie. Ale dla niego to ciągle tylko śmieci...

***

   Chłopiec przepływa przez gęsty tłum, który falując, płynnie rozstępuje się na boki, otaczając go ze wszystkich stron. Wszystkie twarze zwrocone są w kierunku dziecięcej postaci. Drobne dłonie trzymają pogiętą karteczkę, a z ust wydobywa się dźwięczny i nadspodziewanie donośny głos:


Nie psuj mnie. Dobrze wiem, że nie powinienem mieć tego wszystkiego, czego się domagam. To tylko próba sił z mojej strony.

Nie bój się stanowczości. Właśnie tego potrzebuję- poczucia bezpieczeństwa.

Nie bagatelizuj moich złych nawyków. Tylko ty możesz pomóc mi zwalczyć zło, póki jest to jeszcze w ogóle możliwe.

Nie rób ze mnie większego dziecka, niż jestem. To sprawia, że przyjmuje postawę głupio dorosłą.

Nie zwracaj mi uwagi przy innych ludziach, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. O wiele bardziej przejmuję się tym, co mówisz, jeśli rozmawiamy w cztery oczy.

Nie wmawiaj mi, że błędy, które popełniam, są grzechem. To zagraża mojemu poczuciu wartości.

Nie chroń mnie przed konsekwencjami. Czasami dobrze jest nauczyć się rzeczy bolesnych i nieprzyjemnych.

Nie przejmuj się za bardzo, gdy mówię, że cię nienawidzę. To nie ty jesteś moim wrogiem, lecz twoja miażdżąca przewaga.

Nie zwracaj zbytniej uwagi na moje drobne dolegliwości. Czasami wykorzystuję je, by przyciągnąć twoją uwagę.

Nie zrzędź. W przeciwnym razie muszę się przed tobą bronić i robię się głuchy.

Nie dawaj mi obietnic bez pokrycia. Czuję się przeraźliwie tłamszony, kiedy nic z tego wszystkiego nie wychodzi.

Nie zapominaj, że jeszcze trudno mi jest precyzyjnie wyrazić myśli. To, dlatego nie zawsze się rozumiemy.

Nie sprawdzaj z uporem maniaka mojej uczciwości. Zbyt łatwo strach zmusza mnie do kłamstwa.

Nie bądź niekonsekwentny. To mnie ogłupia i wtedy tracę całą moją wiarę w ciebie.

Nie odtrącaj mnie, gdy dręczę cię pytaniami. Może się wkrótce okazać, że zamiast prosić cię o wyjaśnienia, poszukam ich gdzie indziej.

Nie wmawiaj mi, że moje lęki są głupie. One po prostu są.

Nie rób z siebie nieskazitelnego ideału. Prawda na twój temat byłaby w przyszłości nie do zniesienia. Nie wyobrażaj sobie, iż przepraszając mnie stracisz autorytet. Za uczciwą grę umiem podziękować miłością, o jakiej nawet ci się nie śniło.

Nie zapominaj, że uwielbiam wszelkiego rodzaju eksperymenty. To po prostu mój sposób na życie, więc przymknij na to oczy.

Nie bądź ślepy i przyznaj, że ja też rosnę. Wiem, jak trudno dotrzymać mi kroku w tym galopie, ale zrób, co możesz, żeby nam się to udało        

Nie bój się miłości. Nigdy.                

Autor apelu dziecka: Janusz Korczak
pedagog, pediatra, pisarz,
prekursor walki o prawa dziecka



poniedziałek, 10 czerwca 2013

(69) limerykanctwo

   Tak mi się przypomniało, więc dziś ku pamięci, bo zauważam straszne spadki w zapamiętywaniu czegokolwiek. A chciałabym, by dzieci me zapamiętały też cokolwiek innego prócz matczynych krzyków.

Wierszyk ten jest wierszykiem pożegnalnym napisanym dla Andrzeja Ziobra, który pełnił onegdaj funkcję kierownika, a którą bezpośrednio po nim odziedziczyłam. A.Z. jako kilkunastukrotny Mistrz Świata w budowaniu modeli redukcyjnych oraz naczelny Skrzydlatej Polski i Aeroplanu, opuścił swe miejsce pracy i poświęcił się swej pasji. Ja pełniłam w tych zamierzchłych czasach zaszczytną, a z drugiej strony bardzo fajną funkcję plastyka.

Pierwotnie miał to być limeryk. Jednak obwarowania limeryczne są bardzo skostniałe. Obejmują one określoną liczę wersów, sylab, rymów i koniecznie pointy. Krótko mówiąć- w limeryku nie zmieściłabym się.

Zobaczmy, co o limeryku sądzą Anna Bikont i Joanna Szczęsna. W wydanej w 1998 roku książce poświęconej limerykom piszą one:
Limeryk jest rymowaną anegdotą. Pierwszy wers przedstawia głównego bohatera i miejsce akcji. Wers ten najczęściej kończy się nazwą miejscowości.
Płetwonurkowi z miasta Pekin
W następnej linijce powinna sie zawiązać akcja i pojawić zapowiedź dramatu, konfliktu, kryzysu. Może się też objawić druga postać. Rymuje się z pierwszym wersem (aa).
Urodę życia odgryzł rekin.
Trzeci i czwarty wers w klasycznym limeryku jest zawsze krótszy; chodzi o to, by wzmocnić efekt niespodzianki. W tym miejscu rozgrywa się zasadnicza akcja, tu mamy do czynienia z kulminacją wątku dramatycznego. Pojawia się nowy rym (bb), który silnie wiąże ze sobą oba te wersy.
I choć czytał Mao,
Lecz nie odrastao,
Ostatnia linijka przynosi rozwiązanie, najlepiej nieoczekiwane, nonsensowne, no i, ma się rozumieć, zabawne. Rymuje się z pierwszym i drugim wersem, dając strukturę (aabba). Kiedyś była echem linijki pierwszej, ale większość współczesnych limerystów zrezygnowała z tego, uważając, że takie powtórzenie zubaża i treść, i formę.
Więc pracował jako damski manekin.
Schemat fabularny jest prosty, jak w klasycznym limeryku przystało: bohater pochodzący z określonego miejsca robi (tu raczej: zdarza mu się) coś niezwykłego, co pociąga za sobą zaskakujące (dla czytelnika) następstwa.
(Schemat fabularny za: William S. Baring-Gould "The Lure of the Limerick"; limeryk Macieja Słomczyńskiego)
Lepiej.
Ale to jeszcze za mało.
Autorki pominęły bardzo ważną dla tej formy poetyckiej kwestię metrum. Co prawda nieco dalej, nawet w kilku miejscach, wspominają o pewnych dodatkowych prawidłach, na przykład o wymaganym rodzaju rymów albo o konieczności zachowania rytmu, albo też o tym, że skracanie ostatniego wersu do trzech sylab jest niedopuszczalne. Nigdzie jednak nie formułują wyraźnych reguł, których trzyma się metrum limeryku. (Zresztą, limeryk "ilustrujący" zasadę zachowania rytmu jest raczej dla tej reguły kontrprzykładem.

A oto mój wierszyk-dedykacja w książce "Rekordy przyrody". 

W pewnym mieście wśród zieleni

ZOO się kolorami mieni.

W jego centrum, w splotach chaszczy,

obok zwierząt groźnych paszczy-

domek DD* wśród porostów

przy wybiegu nosorożców.

W nim to rządy swe prawiłeś

i kolegą dobrym byłeś.

Nagle- pomysł Ci zaświtał.
Zostawiłeś swój kapitał

i pognałeś w świat szeroki.

Samoloty i obłoki

stały się Twym powołaniem.

Usłysz jeszcze to wołanie:

bij rekordy w swej dziedzinie

i niech szczęście Cię nie minie!

A gdy smutno Ci się zrobi-

śmiało przekrocz nasze progi

w grono ludzi Ci oddanych

w kolejności podpisanych:
……………………………………….

DD*- zwyczajowo używany skrót Działu Dydaktycznego


Nowe Zoo (powyżej) jest ogromne, zajmuje aż 117ha, Stare Zoo znajduje się w centrum miasta.

wtorek, 4 czerwca 2013

(68) buty z kupy

   Tak, żeby podbić sobie ranking, (bo zauważalny był ponadnormatywny, jak na to spokojne z natury miejsce, ruch spowodowany tematem poruszanym w poście nr 66), powiem tylko, że Małż jest od wczoraj już oficjalnie bezpracowy.
Pławiąc się w oceanie wolnego czasu, oddał dziś swe jestestwo oprawie obrazów pana Stanisława Bogusławskiego pt. "Storczyki" i pani nomen omen Duch pt. "Kwiaty kasztanowca"  oraz towarzyszącej tej druzgoczącej nasz związek czynności, zadumie egzystencjalnej.
Jako, że od dziecka lubię majsterkować, odróżniam tarnik od pilnika, bejcę od pokostu, potrafię położyć tynk ozdobny, umiem posługiwać się wiertarką, a nawet zmienić wiertło, gipsować, ciąć piłą ręczną a także wiem co to brzeszczot i nie mówię na poziomicę poziomnica*, tako objęłam samozwańcze kierownictwo nad oprawą dzieł olejnych. No, ale wiadomo jak to jest w robocie- Non Hercules contra plures, co bardzo swobodnie możemy sobie przetłumaczyć jako "I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa".
No i tu przechodzimy do sedna.
Między wibrującymi w okolicach dwukreślnego "E" manifestami braku porozumienia między małżonkami, a chrzęstem i stukotem używanych niewprawnie przez Małża narzędzi (no, dobra, to było złośliwe, po kubku melisy powiem, że wprawnie) był czas na ochłonięcie, wystudzenie emocji i po raz dwutysięczny trzydziesty ósmy rozebranie sytuacji życiowej na cząstki.
Cząstki zebraliśmy do kupy (sic!) i wyszło nam, że w dzisiejszych czasach da się utrzymać jedynie czerpiąc zyski z rzeczy i zjawisk, które się nie dewaluuja, są nieśmiertelne i ponadczasowe w swej istocie, czyli na:
a) seksie
b) dzieciach
c) organach
d) śmierci
e) i po chwilowym wahaniu powiem, że KUPIE.

Kolejność jest przypadkowa, aczkolwiek upatruję w niej nieuchronny i złowrogi łańcuch powiązań. Hm.

ad a):
Dywagowaliśmy kto z nas dwojga miałby ewentualnie stanąć na Placu Cyryla w charakterze żywej, drżącej z pożądania skarbony i kto miałby większe branie, a tym samym oceniliśmy wzajemnie i bez lukru własny poziom potencjalnej lukratywności jako wprost proporcjonalny do stopnia komercyjnej atrakcyjności.
Po kolejnej szermierczej wymianie zdań i opatrzeniu rany ciętej poziom został wzajemnie definitywnie i jasno określony (w alkowie w stosunku do Małża wyciągniete zostaną surowe konsekwencje).
Załóżmy, że pomysł padł li tylko i wyłącznie z natężenia poziomu lęku przed alfonsami, bakteriami i urzędem skarbowym. Można się też łatwo nabawić fobii, zaleznie od wieku nabywcy:




ad b):
Tu jedno votum separatum goniło drugie. 
Rozważamy oddanie jajeczek do adopcji, niestety nie ustalilismy czyich dokładnie - moich czy Małża.
Rozważamy (od lat) oddanie potomstwa do cyrku.
Rozważamy również wysłania dzieci na żebry nawet bez charakteryzacji.

Ożywiona dyskusja została przerwana stłumieniem w zarodku poherbacianego zachłystowego zapalenia płuc zainicjowanego parsknięciem śmiechu na skutek nieodróżnienia przez Małża surykatki od surogatki, co zaowocowało nader malowniczym animalistyczno-humanistycznym obrazem wykreowanym w moich zwojach mózgowych.

ad c)
Na organach można zarobić krocie. Ale ciężko jest je wynieść z kościoła niezauważonym...

ad d)
Pomysł w swej prostocie nienajświeższy, wręcz reanimowany w czasów studenckich Małża. Małż bowiem miał młodzieńczy a przy tym brawurowy pomysł, by ze swoim przyjacielem do grobowej deski towarzyszyć swym głosem duszyczce w podrózy do lepszego świata. Moja gorsza połowa miałaby śpiewać w kulminacyjnym momencie uroczystości piękną, skądinąd pieśń. Nawiasem mówiąc Małżowina perwersyjnie uwielbia gdy Małż śpiewa jej ten hit do poduszki.




ad e)
Pomysł dostarczania do zaprzyjaźnionych właścicieli pracowniczych ogródków działkowych kociego pomiotu spalił na panewce raz- z powodu deficytowych ilości pozyskanego surowca od 5-miesięcznej kotki, nawet przy próbach podniesienia wskaźników poprzez nadmierne jej futrowanie oraz dokarmianie wlewami dożylnymi, dwa- z powodu braku dojść do pokładów południowoamerykańskiego guana.
   
   Od kota łajna mało, ale co powiecie na łajno słonia? Duża, że się tak wyrażę, sprawa. 
Zatem decyzja podjęta. Małż jedzie albo do Afryki albo do ZOO, co i tak na jedno wychodzi. Z żadnego z tych miejsc nie wychodzi się bez szwanku na zdrowiu i urodzie. Pozostaje kwestia opracowania trasy Szlaku Stolcowego, wzorem Jedwabnego czy Bursztynowego. Małż siedzi więc nad mapami, ja tkam sakwy. Pozostaje nam wybrać środek lokomocji. Z racji braku finansowego wkładu własnego, lot samolotem odpada. Pozostaje skidnapowanie wielbłąda. Albo karawany. Jak kochać to księcia, jak kraść to miliony.

   Po przyjeździe do Polski i ocleniu towaru pozostaje mi wyjąć z szaf wszystkie pary obuwia dostępnego w domu, zaprząc dziatwę do toczenia gnojnych kul, a Małżowi pozwolić dokonać salta mortale w obuwiu damskim i nadziać kule na szpile obcasów. Powinno pójść jak po maśle. Biznes plan mamy dopracowany do perfekcji. 

A oto efekt, o który będziecie się bić parasolkami w sklepie i omdlewać z pożądania w kilometrowych kolejkach:



 Więcej tutaj.



*W tym momencie, by uspokoić płeć brzydką, powiem, że do tej pory mam problemy z ogarnięciem spalonego.

niedziela, 2 czerwca 2013

(67) *

w wolnych chwilach od toczenia kuli twego świata
odmień mnie przez przypadki
połaskocz językiem moje imię
nadaj swym myślom nibykształt mej postaci 
rozłóż w szufladzie lub rozepnij nad łóżkiem
popieść dłonią zagłębienie pod pulsacją lewego żebra
ot, tak tylko,
by sprawdzić czy żyję
po drugiej stronie
jeszcze