poniedziałek, 9 maja 2016

(208) Skorpion miesza nogami w garze męskich zmysłów!


     Na początek wszyscy niech staną pod ścianą i wyznają mi szczerze jak nad grobową deską, kto mi zabrał te moje 60 milionów? Bo, że kolektura lotto mnie oszukała, to wiem. Ale ktoś był w zmowie, przecież te worki musiały być naprawdę ciężkie.
     Co byście zrobili z taką ładną, tłuściutką sumką? Nawet jedna trzecią sumki? Tej bez ości, od ogona? 

     Och, ja bym najpierw oszalała, potem wyleczyła zawał własny, czubkiem buta popchnęłabym ciała padłych trupem denatów, by wkulnęli się do dołka, ciała kazała zakopać suto opłaconym grabarzom i dla pewności przywalić drogim, a ciężkim marmurem. Po tym wstępie zassałabym grosiwo i wypluwała je wąską strużką w miejscach egzotycznych i kuszących. Co z pozostałą sumką mojej jednej trzeciej, czyli z 19 milionami, nie wiem. Na pewno jesteście w potrzebie, co? Ktoś mądrzejszy ode mnie bardzo rozsądnie stwierdził, że pieniądze szczęścia nie dają, ale rozwiązują wiele problemów.

     Apropopo problemów pierwszego świata. Pragnę nadmienić, że odzyskałam swoją odzież. Nie, żeby mi ją ukradli na basenie, ale radość podobna, bo znowu się w nią mieszczę. Od razu skojarzyłam fakty, kiedy to obywatelka Wasiuczyńska zdradziła mi swojego czasu sekret wzbudzenia szczerego zachwytu nad własnym zdjęciem. Jest bowiem faktem niezbitym, że podoba nam się co dziesiąte zdjęcie własne. Żeby polubić pozostałe dziewięć, należy je schować przed samą sobą na jakiś czas, dajmy na to na dekadę. Po dziesięciu latach wyjmujemy je i nadziwić się nie możemy własnej urodzie! To samo, znam to z empirii, funkcjonuje z wagą. Otóż wróciłam z dalekiej zsyłki wewnętrznej do granic rozmiarówki i wróciłam w swoje własne spodnie sprzed półtora roku. Moja banicja nie trwała dekady, co za radość! Za dekadę bowiem nie będę już chodzić w sukienkach, chociażby dlatego, że mi nie wejdą na gorset ortopedyczny. A sukienki mają przecież MOC!

     Odbyłam dziś piesze tournee długości kilku kilometrów odziana w sukienkę długości mini i zrobiłam furorę! Zatrzymałam się przy kiosku Ruchu z groźnie wycelowanym w kioskarkę Magnum o smaku waniliowym w białej czekoladzie z zamiarem nabycia kart piłkarskich, gdy wtem za moimi plecami przystaje samochód rasy peżo wypełniony po brzegi płcią męską brocząca młodym testosteronem. Kończyny górne gibały im się na boki w gestach powitalnych, kąciki ust nawijały sie na uszy, a głowy, słowo, były na sprężynach. Ręce wychynęły poza kontury wozu i machały, wyraźnie do mnie, mimo, że twarze były mi całkowicie nieznane. Odmachiwałam im zapalczywie, a co!

     I wyobraźcie sobie, wczoraj (również sukienka mini, lecz inna) zrobiło mi się to samo! Co chwila podchodził do mnie osobnik płci raczej męskiej i mówił dzień dobry. I tak każdy z piątki podpierającej płot. Potem cyklicznie, w ustalonej w poprzedniej turze kolejności, pytano mnie która godzina. I zaprawdę, powiadam Wam, najmniej ważnym był tu fakt nieposiadania przeze mnie zegarka i braku informacji zwrotnej, a zarazem głównej.



     W obu przypadkach byłam bardzo zadowolona poziomem erupcji własnej furory! Wszystko ma jednak swój koniec. W pierwszym przypadku samochód pojechał w siną dal, ale jeszcze przed zakrętem zobaczyłam, jak rodzice uspokajają swoich synków, a w drugim - zadzwonił dzwonek, oznajmiając koniec przerwy w osiedlowej podstawówce.