sobota, 20 września 2014

(144) POEZJA I PROZAc

     Powiem wam, dlaczego znikam.

Moje życie raz stajenką Pegaza, raz stajnią Augiasza. Dwanaście prac boleśnie rozciągniętych w dwieście. Blizny cesarki, stłuczonych kolan i wyciętych słów. Alergia na kłamstwo, ponadnormatywne IgM empatii. Brak synchronizacji pomiędzy być i chcieć. Z tym co wewnątrz mnie i co na zewnątrz. Ręce wyłamane ze stawów, kiwające się na dwóch biegunach, a ciągle ze szmatą jak sztandarem. I świadomość, że jestem prochem.
Nie mam siły oglądać sowieckich samolotów nad Szwecją, ran dzieci i jęków kobiet oblanych kwasem. Nie mam siły myśleć, że jednak nie ma żadnego bezwojennego pokolenia w RP, gdzie RP jest tyle co leków na Rp.  Nie mam już siły drzeć pierza i dzioba, dawać mleka i mięsa co dzień od nowa. Nie mam siły być uwiązanym Perseuszem codzienności i smażyć wątrobę na próżno. Gdy najbliżsi karmią niewiarą i polewają kwasem. Gdy po pięćdziesięciu głaskach więcej waży jeden policzek wylewający się rumieńcem na poduszkę.

     Niech mi ktoś przestawi potencjometr z nano na centy choćby. Nie chcę odbierać wibracji z epicentrum oddalonym o sto tysięcy kilometrów stąd. Nie chcę, by drżenie w domowych posadach grzebało mnie pod Pompejami filiżanek. Niemogę jest gorsze od niemamnie.  

Mimo, że przez lata zmieniłam się. Nabrałam masy, urosły mi jaja do kolan i z filigranowego rączego araba o wadze 55 kg stałam się perszeronem.

to teraz

nie mogę
sorry


Ja wewnątrz nieprzezroczystej siebie noszę rozmiar 36 i jestem pod ścisłą ochroną.
Bardzo chciałabym wypłakać Wam w rękaw, tym, co mi kością w gardle.

Wbito mi kołkiem osinowym w serce, że nie nadaję się do niczego prócz orania od płotu do płotu. Z zachodu na wschód, od brzasku do zmierzchu. Obsiać, zebrać, zaorać, olać. Zawstydzić się, że się olało i gołymi rękami wybierać gówna ze skib. 

     Brakuje mi Skamandrytów dnia codziennego, Papuszy niedzielnej i czwartków nad herbatą. Chcę wyrwać balanse z zegarów, skoczyć do Sevres i zrobić tam demolkę. 


Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy.


Zbyt wiele razy.




Chcę już do Taty.


 ***


A po normalnemu.

     Wkurza mnie rynek pracy. Wkurza mnie, że nie ma miejsca dla takich jak ja. Idealistów, którzy zdobywali wiedzę w kierunku, który kochali. Z góry skazanym na niepowodzenie. Że zamiast wymienić oko za oko i płyny ustrojowe, wymienia się tylko CV. Że po 25 latach jedzenia z jednego talerza mówi mi się, że nie ma przyjaźni. Że zaprasza się mnie, modląc się, czy aby nie przyjadę. Że obrócone tyłem plecy mówią, że nie taką synową chciały. Wkurza mnie, że nie wierzy we mnie ten, który powinien, że nóż, dla sportu, wchodzi w z góry upatrzone i wytrenowane miejsce pod lewym obojczykiem. Boli mnie, że przez to nie ufam w 100%. Że mam na sobie czador. I wkurza mnie, że jesteście tak daleko.
I dlatego zadziwiają ludzkie bezinteresowne i przyjazne odruchy. Przyzwyczaiłam się, że na nie nie zasługuję.

Dina Goldstein


     Nie. Nie mogę po prostu wziąć torby na plecy i pójść, bo trzaśnie mi kręgosłup tuż za progiem. Nie polecę już nigdzie samolotem, bo mam ataki paniki. Nie usiedzę w autokarze. W związku z tym  nie zobaczę już nic poza tym, co w najlepszym wypadku w promieniu Polski. I zdaję sobie sprawę oczywiście, że marzenie, by zobaczyć zorzę polarną jest tylko mżonką. Nie usiedzę z tymi pieprzonymi plecami 8 godzin w pracy. Nie zarobię na siebie. Gimnastykuję się i ryczę, żeby tylko móc usiedzieć w kinie, z którego i tak uciekam, no bo zamknięte pomieszczenie. Dla mnie Wasza codzienność jest tylko marzeniem. Siedzieć, dźwigać, być w ciąży? Niewykonalne. Podczas, gdy dla mnie kichniecie było niespełnionym przez 3 miesiące pragnieniem.

 Jestem tylko wolna, gdy zamknę oczy. Gdy żegluję tam, gdzie chcę. Kiedy nie mam kotwic.  Mój świat istnieje tylko we mnie. Z odgórnie narzuconym terminem przydatności do spożycia.