środa, 4 czerwca 2014

(128) Hell's Kitchen wersja hard.

     Jestem przerażona, Nie wiem, gdzie popełniłam błąd. Kiedy? Mój świat legł w gruzach.

     Zawsze żywiłam ich prawidłowo. Mat uwielbia zieleninę, kaszę, owoce. Jesteśmy ostatnimi ludźmi w tak zwanym cywilizowanym świecie, których noga nie postała w Macu czy innym KFC. Jedyny mój pobyt w pierwszym w Polsce McDonaldsie (albo jednym z pierwszych, poprawcie mnie, jeśli się mylę), uwieczniony został na fotografii, gdy stoją przed ladą, a fakt ten podniosły miał miejsce na studiach, w 1992 roku, kiedy to z koleżanką Kingą i jej siostrą pojechałyśmy zwiedzić Zoo we Wrocławiu. A i wtedy, w Macu, zakupiłam tylko milk szejka.

     Tymczasem Mat, który prócz mrożonej pizzy nie miał fastfooda w ustach, dzisiaj pierwszy raz w życiu kupił sobie gazowaną oranżadę. Nic, to, że Fanta produkowana jest na soku owocowym, to nie nie pociesza. Witaj chemio!

     Mim natomiast, wychowany w tej samej rodzinie, ba! z tych samych rodziców i tymi samymi metodami wychowawczymi (nie wiem jakimi, nie pytajcie, jadę na czuja) ma bardzo ubogie menu i odżywia się jak na stepie w Mongolii, tyle, że bez mleka. Podobieństwo widzę w niezróżnicowanym jadłospisie i spaniu ze zwierzętami. Menu Mima składa się prawie wyłącznie z suchego pieczywa i zupy jarzynowej. Suche płatki kukurydziane, suche bułki, suchy chleb, suche herbatniki. Kasza gryczana, ziemniaki, naleśniki. Do picia sok malinowy z Herbapolu. Od niedawna menu zostało poszerzone o kukurydzę z puszki, rzodkiewki i berlinki. Chyba się upiję z radości kumysem. Moim marzeniem jest, by skosztował masła lub jakiegokolwiek owocu. Nie. Dlaczego? Owoce są dziwne, są ohydne, dziwnie wyglądają, są mokre, wilgotne, śliskie. Nie to, co stonoga. Stonoga?!

Mim stanął w progu tuląc słoik do piersi. Słoik niepusty, jak się okazało, a wręcz z zawartością.  Żywą i nader ruchliwą. W środku słoja rekordy prędkości biła skolopendra - ukochane zwierzę Mima. (Po chińsku skolopendra to "U" z akcentem wznoszącym, jak mnie Wieprz oświecił. Bo Mim sprawdza jak nazywa się każda rzecz w siedmiuset narzeczach i dwustu dialektach). Stonogę złapał, by skolopendra miała co jeść. Faktycznie, jakby nie patrzeć, miała konsumpcyjne zamiary względem koleżanki. (Stonoga brzmi po chińsku tak samo, jeśli ktoś byłby zainteresowany). 




- Mamo, mogę zjeść stonogę? - pyta zafrapowany Mim

- No pewnie, zjedz sobie.

Mim wygrzebuje z dna słoja szamoczące się i przebierające licznymi odnóżami zwierzę i ładuje sobie do ust.

-Jezus Maria, wypluj!!!

-Dlaczego? Przecież pozwoliłas mi ją zjeść - patrzy pożądliwie na oślinionego skorupiaka.

-Dziecko, bo nie myślałam, że ty tak na poważnie! Oszalałeś?!

-Nie rozumiem, dlaczego nie mogę jej zjeść?

-Nie je się stonóg!

-Ale dlaczego? Są niesmaczne?

-Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.

-A ja chcę to sprawdzić.

-Ani mi się waż!

-Ale dlaczego? Kot je stonogi i mu bardzo smakują.

O_o   Tlenu!

Rozumiecie więc moje przerażenie. Dziecko nosi do szkoły suchy chleb i wygrzebuje robactwo spod kamieni. I to w celach konsumpcyjnych. Bida, panie, bida! NIc, tylko wypatrywać MOPSu.


A rano złapał dziecko brudnicy nieparki. Przyłapałam go, jak ją całuje.

Dziecko (żywe) brudnicy nieparki złożone na liściu mniszka, a mniszek na futrze Limy.