środa, 25 września 2013

(91) ...a na deser klucz

   Los tak chciał, że kilka dni przed urodzinami Mata wygrałam konkurs fotograficzny pt.:"Moje Muzeum" organizowany przez Fundację Fiedlerów. W komisji zasiadał znany fotografik Jacek Gulczyński i Krystyna Fiedler, więc wygrana, z racji wysokiego stopnia profesjonalności jury i tego, że nie była to nagroda za lajki, co tu kryć, smakuje wybornie.

I miejsce- Skorpion w rosole.
"Przeszłość i przyszłość"
Mat na tle zdjęcia Arkadego Fiedlera.


II miejsce Renata Krzyżaniak



III Klaudia Ruszyńska



Wyróżnienie - Jędrzej Godlewski



Wyróżnienie - Maja Basińska



Wyróżnienie - Anna Kołeczek Berczyńska



Wyróżnienie - Dorota Kłos



   Zostaliśmy uhonorowani nagrodą pieniężną. Zazwyczaj, jeśli dostajemy lub wygrywamy gotówkę, a wygrywamy ewentualnie w zdrapkach z LOTTO, rozchodzi się ona niezauważenie i płynnie na tzw. życie. Tu chleb, tam miód, tu domek z basenem, czekolada - i po kasce zostają tylko drobnoustroje w portmonetce.
Uradziliśmy rodzinnie, że strumień wygranej uderzy w dzieci ze szczególnym uwzględnieniem Mata, który szczęśliwie osiągnął wiek 11 wiosen. 
Mat stał się więc nieoczekiwanie posiadaczem technicznego cudu wykrystalizowanego pod postacią tabletu, który wyzwolił z niego strumienie radości i zachwytu. Staliśmy tak sobie nad tortem i ociekaliśmy wspólnie radością z nowego grata. Ja umiarkowanie. Do czasu znalezienia funkcji, dzięki której porozumienie z płaskaczem odbywa się na drodze werbalnej. 

- Zobacz, mamo, jakie to świetne! Nie muszę nic pisać w wyszukiwarce, mogę tylko powiedzieć hasło, tablet zapisuje je i wyszukuje! 

Łał. Czary, pomyślalam, pora mi lecieć w kosmos, a nie obsługiwać z ledwością ekspres do kawy i kserokopiarkę.
I tu następowała długa lista żądanych haseł: najwyższe drzewo w Aurtralii (pominął, że w Australii, hm), pupa niemowlaka- tu bezbłędnie, kot, stolica Urugwaju itede.
Jako, że akurat z urodzinową wizytą wpadł wujek z ciocią, zabawa trwała w najlepsze.
Muszę napisac, że wujostwo w wieku daleko emerytalnym. Wujek właśnie po wyjściu ze szpitala, gdzie wydobywali go za szponów zapalenia płuc. Wujek chodzi o kuli, z racji wszczepionej stali chirurgicznej w staw biodrowy, i żeby było po równo, w kolanowy. Wujcio jest typem hipochondrycznym, chorował już na wszystko, od wścieklizny po zespoły zaczynające się od każdej litery alfabetu.
Ciocia natomiast jest po wylewie, chodzi również o kuli, lewej. Wujcio o prawej, więc idąc wspólnie tworzą dwugłowego kiwajacego się smoka na czterech łapach z dwoma symetrycznie ułożonymi kulami i dwoma kompletami sztucznych szczęk.
Ciocia ma prawostronny niedowład, a co za tym idzie szynę stabilizującą prawą nogę oraz na wpół władną rękę. Psychicznie jest bez zarzutu, no z wyjątkiem nadnaturalnej pamięci do dat. Ma drobny defekt w postaci afazji i niedokładnego wymawiania słów.
Zabawa z tabletem trwa nadal, każdy mówi po kolei. Propozycja dla rozweselonej cioci to powiedzenie krótkiego słowa: TAK.
Ciocia pochyla się nad tabletem i rzecze do niego z namaszczeniem:

- TAK TAK TAK.

A tablet grzecznie na to:

-FUCK FUCK FUCK.

 ***

   Późnym wieczorem, gdy wszyscy spali, wyszłam na powietrze. Wplątał się w nie zapach wilgotnej nocy zakrapianej rosą srebrzącą zieleń ogrodu, a ono samo prześlizgiwało się po moim ciele w wijących się zimnych splotach. Im bliżej ziemi, tym powietrze było cięższe, ciemniejsze i gęstsze. Im wyżej - tym jaśniej i bardziej przezroczyście. Stałam na dnie atramentowych ciemności, w których nie widziałam nic na wyciągnięcie ręki. Zadarłam głowę do góry. Wysoko, na powierzchnią nieba w kolorze szafiru, wisiały żarzące się gwiazdy, a tuż pod nimi, na podświetlanej punktowo tafli  nieba, płynął na zachód ogromny, ogromny równy klucz jasnych, niemal fosforyzujących żurawi.

Zasuszę to złapane wspomnienie.    

piątek, 20 września 2013

(90) Małż czyli finezyjny Żorż

Czasami przychodzą takie dni, że muszę sobie przypominać w jakim celu ja w dalszym ciągu hoduję Małża. Spełnił wszak swą rolę prokreacyjną. Z zacięciem lochy ryjącej w poszukiwaniu trufli przetrząsam więc gatki Małża.

- Czego szukasz, Małżowino w mej bieliźnie?

- Nie mogę znaleźć metki z datą Twojej przydatności do pożycia. Wydaje mi się, że już od jakiejś bez mała dekady nasza relacja jest przeterminowana.

- Nie mam bombażu!

- A kto mówi o bombażu? Po prostu mam wrażenie, że Twoje podejście do mnie utraciło na świeżości.


Tia. Porozumienie z Małżem na drodze werbalnej zawsze było nieco problematyczne...

- Podaj mi, Małżowino, ten maleńki śrubokręcik, którego zwykłem używać do małych śrubek.

- A gdzież on, Małżu, gdzież?

- Tam, gdzie zwykle. Na kominku narożnym.

Hm konia z rzędem temu, kto by wiedział gdzie wtedy w bloku mieliśmy kominek. 

W wolnym tłumaczeniu: kuchenna wisząca szafka narożna, jak się okazało później.

 Albo.
Jaki wyraz ma najwięcej znaczeń? Neologizm made by Małż: ZABĄBAĆ (lub ZABOMBAĆ, etymologia niezbadana, czy słowo ma swoje korzonki w słowie bomba, bim bam, czy w bąblu).

Jak uprzejmie donosi Małżopedia, zabąbało znaczy tyle, co: zadźwięczało, puknęło, zabolało, uderzało, zaćwierkało, zamiauczało, zadzwoniło itp. Generalnie słowem tym, jak przekleństwem,  można zastąpić wszystkie wyrazy dźwiękonaśladowcze i połowę czasowników.

Albo.
- Jaki fajny pawian tam siedzi!

- To nie pawian, mój bystrooki zoologu,  lecz paw.

Albo.
Małż cyklicznie w porze oziębień atmosferycznych spycha odpowiedzialność za losy świata i rodziny na swą Połowicę.
Kiedy, jako rezerwuar zarazy, jest odcięty od świata w areszcie pokojowym, umiera przy 38C, błaga o pokarm i wodę, a dochodzenie do łazienki jest nadzorowane i odbywa się w ściśle określonych godzinach, spomiędzy szpar wokół zamkniętych drzwi, spośród jęków i donośnych smarkań przesączają się zawodzenia: 

- Przeziębiłem się przez ciebie, Małżowino, przez ciebie, bo nie przypomniałaś mi, żebym ubrał czapkę!

Albo.
Gdy Małż czegos nie wie, zwykł mówić:

- Pies wie.

Pies wie, gdzie leżą skarpetki, pies wie, co na kolację, pies wie, co jest stolicą Wysp Owczych, która jest godzina w Cincinati i jak się tka liście bananowca.
Jaki mądry pies! Tylko szkopuł w tym, że my akurat mamy kota.

Albo.
Dobra, wwiercę się w tę ścianę (oczywiście po sześciu do dwunastu dni proszenia).
Więcej światła! (Goethe pff)
Narysuj mi kropkę gdzie ma wisieć obraz. Ooooo.
Dopasuj mi wiertło. Noooooo.
Nie wiesz, gdzie położyłem przedłużacz?
Hm. Kochanie, a gdzie klucz do wiertarki? Okeeeeej.
Natrasuj otwór. Dobraaaaaaaaaa.

Kochanie wie, gdzie wiertarka, wiertła widiowe i do drewna, wie, gdzie przedłużacz, potrafi włożyć wtyczkę do gniazdka, potrafi dobrać nawet i zmienić wiertło i na bogów pogańskich, potrafi też wywiercić sobie ten otwór! Tylko jedna rzecz hamuje Kochanie. Kochanie chce, żeby takie rzeczy facet robił i kropka.

Albo.
- Co mam kupić, Małżowino?

- To, co zawsze i to co się skończyło.

- To znaczy?- bezbronnie trzepocze powiekami Małż

- Po co mam Ci mówić, skoro, gdy mówię, to Ty i tak połowy nie przynosisz do chaty, bo zapominasz co kupić.

- Może tym razem sie uda. Pamietaj, im więcej powiesz, tym większa szansa, że coś z listy przyniosę jednak.

Do kroćset. Czuję się jakby Małż nie na rynek jechał, a na polowanie, a to, co uda mu się spolować, jest jeszcze niespodzianką i wielką niewiadomą.


A teraz konkursik.
Jako, że nigdy nie została tu zamieszczona fotografia ani reprodukcja Małża, ciekawa jestem jak go sobie wyobrażacie? Jak widać na rysunku może być różnie ;)
Technika dowolna- oleje, pastele, szkic węglem, wiersz, oda, proza. Co wolicie.

Się zastanawiam jaka nagroda ma czekać zwycięzcę, prócz chwały wiekuistej, który będzie najbliżej pierwowzoru tudzież oryginału. Może jakieś propozycje? ;)


środa, 18 września 2013

(89) kregosłup oralny - post donoszony ;)

   Zwlekam sie z łóżka, żeby się odziać w wyjściowe łachmany i pomalować. Gdy nie jestem pomalowana, ludzie mnie nie poznają, bo ja to w ogóle. Nakładam więc maskę na twarz, by stać się na powrót człowiekiem. Zapycham ujścia chorych zaantybiotykowanych zatok zwojami celulozy, Mim przypatruje się z tronu.

- Mamo, a co to jest manicure i  pedicure?
Ty OCZYWIŚCIE MASZ manicure? A dlaczego nie pedicure? Acha, wiem, bo nie możesz sięgnąć stóp! Dopiero, gdy zrobisz te swoje ćwiczenia to możesz, tak?
  
***

- Mamo, czy mam cię pogłaskac po plecach? A może porysować? - zagaja Mat.

- O tak, porysować, porysować!- godzę się bardzo ochoczo. Jestem bowiem typem, który uwielbia być głaskanym po plecach, lubię odgadywać co dzieci mi napisały, z dziką rozkoszą mogłabym wynajmować się jako fryzjerska głowa do nauki modelowania fryzur. Pal licho fryzurę, ale ile przyjemności! Mat głaskał, pisał, ja leżałam i wchłaniałam miłe głaski. Nie przypuszczałam wszak, że Mat z tym pisaniem to tak dosłownie...

Napis chwalebny głosi: ":) MOJA MAMA JEST SUPER.
CZASAMI KRZYCZY, ALE TAK, TO JEST FAJNA.
KOCHAM JĄ, A ONA MNIE.
SUPER
:) :) "


Zdarzenia miały miejsce w okolicach maja. Jednakże związek z kręgosłupem nieoczekiwanie ma wiele rzeczy w naszym domu, a czego nigdy nie poruszałam na blogu. W sprawach kregosłupowo-zdrowotno-medycznych stałam się domowym kacykiem dla bliskiej rodziny, ale też bazą dla dalszej i przyjaciół. Jaka rodzina, taki kacyk chciałoby się rzec. ;)

A teraz!
Ekhm, ekhm, mam tremę.
Dlatego jako, że zbliżam się dostojnym krokiem do poważnie okrągłego wieku, postanowiłam stworzyć coś nowego, coś o kręgosłupach, ale nie chciałam tworzyć cyklu kręgosłupowego tutaj, na Skorpionie, postanowiłam przeznaczyć na to specjalne miejsce. Z rysunkiem Newy, jakżeby inaczej. Dziękuję Ci :**
TADAM! Dzisiaj urodziłam nowy blog pt.


Blog z czasem na pewno będzie sie troszkę zmieniał, będę dodawać to i owo, może Wy opowiecie swoje historie? Może Newa mi jeszcze coś pięknego namaluje? Kto wie?

Mam nadzieję, że stali Czytelnicy Skorpiona będą zaglądać na KRĘGOSŁUP ORALNY, bo nie będzie to blog tylko dla chorych, ale jeżeli znacie kogoś z problemami z kręgosłupem, to miło Go powitam, ale nie łudźcie się, że zegnę się w pokłonie, bo mogę się nie wyprostować :). Mam nadzieję, że  i tu i tam będziecie się fajnie bawić. Liczę na Waszą obecność, równocześnie dziękując za obecność tutaj. Mam super Czytelników i jestem szczęśliwa, że wpadacie :) DZIĘKUJĘ!

sobota, 14 września 2013

(88) piórko

   Tak naprawdę, to nie wie już teraz, czy to jej się przyśniło, czy był to realny odłam ówczesnego okrucha rzeczywistości zepchnięty w najdalszy zakamarek głowy, zasypany 25 tonami innych wspomnień i uczuć, po tonę na każdy rok, trylionami drobinek mniej i bardziej istotnych zdarzeń, od koloru włosów pierwszej lalki, smaku dworcowego pocałunku, do listy laureatów pokojowej nagrody Nobla. Wspomnienie jest małe, dwa słowa w panierce z goryczy, utłuczone i wepchnięte pod ostatni materac świadomości. Ale wystarczy podmuch, mgnienie, coś majaczącego w oddali, coś na kształt tamtych dwu słów, oddech szarpiący i krótki, by rozdmuchać w pamięci żarzący się węgielek palącego wstydu wymieszanego gołymi rękami z bezsilnością i poczuciem niesprawiedliwości.

- JESTEŚ BEZNADZIEJNA.

Dwa, niezważone na szalach rozumu i języka, słowa jednym świszczącym ciachnięciem rozpruły powietrze na dwie części. Ze ścian gazów szlachetnych po jednej stronie  i nieszlachetnych po drugiej, cienkimi strużkami posypały się piekące kryształki soli wprost na jej ciepłe wnętrzności. Ćwierć wieku temu chodziła po świecie wywleczona na lewą stronę, skierowana ufnie do świata atłasową podpinką. Jej organy były wtedy bardzo delikatne, nie miały grubej i zrogowaciałej skóry, tylko błonkę o grubości jednej komórki, tak, że każdy mógł bez przeszkód widzieć smugi kolorowych myśli płynących w jej głowie, jak akwarele. Na cieniutkich żyłach wodziła karminowe serce odziane skrzętnie w przezroczysty welon duszy.

Jesteś beznadziejna waży tyle co nic. Tyle co pióro.

Ważcie.


poniedziałek, 9 września 2013

(87) łódeczka

   Myślę o niej. Codziennie. Kiedy przyjdzie?
Czy nocą, gdy zegary zwalniają do zera, a ja będę spać, czując podskórnie rozmyty ból kości, czy podczas wyznaczania linii samotnego spaceru wśród gąszczu ludzi, gdy czas nadrabia zaległości ze zdwojoną siłą?

 Co będę robić, gdy mnie zastanie?
Czy przepasana fartuszkiem odgarnę pasmo włosów z czoła i schylę się właśnie po ciasto buchające aromatem na cały dom, by poczęstować wnuki?  A może będę siedzieć prosto i samotnie  przy stole. Z pustym wzrokiem, kieszenią, głową i talerzem?

A może, leżąc tygodniami w pościeli nie będę w stanie otworzyć jej drzwi? Których? Czy moich, na których klamce będą odciski czasu i rąk moich bliskich? Czy może będzie to klamka przecierana szpitalnym środkiem dezynfekcyjnym.

Kiedy przyjdzie? Zdąży przed zmianą koloru włosów i wypadnięciem zębów?

Czy będzie przeszkadzać, przychodząc gwałtownie i nie w porę, czy płynnie i delikatnie jak spodziewany gość, na którego przy stole czeka wyprasowana serwetka z monogramem?

Czy powitam ją serdecznie, czy będę się wściekać, że za wcześnie, że jeszcze nie teraz?

Starość. Myślę o niej. Codziennie. 


Pozostaje mi wiara, że w biegu na sto lat śmierć uplasuje się na drugiej pozycji.

Eyes of an old woman. Joleen Halloran.

By Joleen Halloran

 Tymczasem spotkałam ją dzisiaj. Wyłoniła się zza rogu. Niosła na duszy jakieś 40 kilo ciała. Tak dla niepoznaki. Nie pamiętam jak była ubrana, możliwe, że była ubrana we wszystko i zarazem nic, bo zarówno krój jak i kolor ubrań zmienia się w mojej pamięci tak szybko, że tworzy plamę w jednolicie gołębim kolorze. Tak samo dziwnie zachowuje się jej twarz. Mogła być twarzą każdego z nas. Zmieniała się milion razy na sekundę tworząc wrażenie bezruchu. Za to doskonale pamiętam jej buty. Porządna szewska robota, były chyba starsze ode mnie, eleganckie ażurowe czółenka z odkrytą piętą, takie, co to wyszły z mody o własnych obcasach pół wieku temu.
Niosłam jak tytan codzienności mleko, pieczywo i kwiaty. Stanęła przy mnie i poprosiła o pomoc w zejściu z maleńkiego stopnia, którego nawet nie zauważyłam. Na  ułamek teraźniejszości objęła suchymi dłońmi moje przedramię i oparła się o nie całym ciężarem swojego nicnieważenia.

Nie prosiła błagalnie o pomoc ani nie żądała jej. Poprosiła mnie, obcą, tak prosto, zwyczajnie i bez skrępowania. Nie ujmowało to nic z jej godności, a zarazem nie było rozkazem. Podziękowała, nie wznosząc dziękczynnie oczu ku niebu. Ot, jak dziękujesz za podanie widelca przy stole. Nie krępowało jej proszenie. Umiała prosić i potrafiła pomoc przyjąć bez poczucia chwytania w locie ochłapu.

Chyba widziałam ją tylko ja. Dla innych była zapewne tylko zwykłą staruszką, bo nikt nie zwracał na nią uwagi.
Odprowadzałam ją wzrokiem. Drobiła kroczki, szybkie i chybotliwe, jak mała łódeczka. Zniknęła za rogiem, wsiąkając w  miejską pustynię.

Świat znowu ruszył z posad. Na kolejną chwilę.


piątek, 6 września 2013

(86) trucizna dla kota i triumf Mima

   Udaliśmy się na zmotoryzowaną pielgrzymkę na macierzyste osiedle, z którym łączy nas jeszcze pępowina średnicy ciepłociągu. Punktów programu było kilka, od wydojenia mlekomatu (mmmmmm cudowne mleko prosto od krowy), poszerzenia kolekcji znaczków (lećcie na pocztę, sprzedają całe serie ze świata za jedyne 3,80 zeta), zakupu Acidolacu Junior w misiotabletkach [niezbędny Matowi po każdorazowym karkołomnym piciu samowolnie i jak dotąd bezkarnie z mojej strony (trzeba to zmienić i opracować zestaw kar, np łamanie kołem albo rozrywanie końmi) wody ze Stokroty albo Biedry - nie będę tu wspominać nazwy, bo może innym one nie szkodzą, a jeszcze producent by splajtowal. Podejrzewam zresztą, że jest nim pan Heniu spod szesnastki, który odziany w siateczkowy podkoszulek napełnia butle kranówą z kurka we własnej łazience, a kto wie, czy nawet nie w toalecie.] Kolejnym punktem był fryzjer, który od urodzenia ścina plerezę potomków formując na ich kształtnych głowach (po mamusi) szlachecką fryzurkę.
Punktem kulminacyjnym była wizyta u weterynarza, aczkolwiek bez potencjalnie najbardziej zainteresowanej, która została w domowych pieleszach zagryzając nudę czipsami Orijen o smaku sześciu ryb z rejonu Skandynawii.
Przetoczyliśmy się wąskim korytarzykiem do gabinetu całą trójcą. Te korytarzyki celowo takie wąskie budują, a gdy jest szerszy - zabudowują, żeby pacjenci nie pouciekali. Aby odciąć drogę ucieczki opiekunowie tworzą żywą zaporę, tudzież korek, kładąc się jeden na drugim i czopują światlo korytarza własnymi ciałami. Nawet wąż po kąpieli w oliwce Bambino  się nie prześliźnie. Tym razem mieliśmy jednak szczęście, bo nikogutko, nawet muchy. Chyba wygasły wszystkim ubezpieczenia albo stwory siedzą pod wanną; wiadomo- wrzesień miesiącem szczepień.
A my, tak dla odprężenia, wpadliśmy sobie do weta w lajtowej sprawie. Profilaktycznej. Mam nadzieję, że profilaktycznej. U ludzi trochę wstydliwej z natury, u zwierzat wręcz przeciwnie, odnoszę wrażenie. Wizyta pod roboczym kryptonimem ROBAKI. Nie podejrzewam Limy o jakieś rozbuchane życie wewnętrzne, no ale kto tam wie, co kot ma w środku. Brzuszek niby miękki i ciepły tak czy siak. Wydęty tak czy inaczej. Sądząc po kretyńskim zachowaniu mogę mieć jedynie obawy o ogniska bąblowca w mózgu. Nie poznasz, czy kot sam czy w towarzystwie.
Jak wiadomo trucizny kot do ust nie weźmie dobrowolnie. Trucizna może występować pod trzema postaciami: tabsa, pasty i no nie wiem, żelu, zolu, galaretki, w każdym bądź razie czegoś straszliwego ukrytego w pipetce.

Jak wiadomo, kotu można podać tabsa bezproblemowo góra raz w życiu. Potem pacjent kojarzy pewne niedogodności przy próbie wciskania ciała obcego w otwory (dobrze, gdy opiekun otworów nie pomyli) i lotnie wiąże podejrzanie dziwne zachowanie służby z nieprzyjemnościami towarzyskimi.

Otóż rzecz jest trywialna, wystarczy trzymać sie instrukcji aplikacji, dostępnej na każdym rogu netu:

1. Złap kota i trzymaj go mocno. Ułóż go sobie na kolanach, głowa kota na Twoim ramieniu, jakbyś karmił niemowlę z butelki. Pewnym głosem powiedz: "Dobry kotek".

2. Wrzuć kotu tabletkę do pyszczka.

3. Zdejmij kota z żyrandola, a pigułkę spod kanapy.

4. Powtórz instrukcje z punktu 1., tym razem przytrzymując przednie łapki kota lewą ręką, a tylne prawym ramieniem. Wciśnij kotu tabletkę do pyszczka używając prawego palca wskazującego.

5. Wyciągnij kota spod łóżka. Otwórz opakowanie i weź nową tabletkę. (Oprzyj się pokusie wzięcia nowego kota).

6. Ponownie powtórz instrukcje z punktu 1., z taką zmianą, że gdy już uda Ci się umieszczenie kota w pozycji niemowlęcej, usiądź na brzegu krzesła, pochyl się nisko nad kotem i używając prawej ręki otwórz kotu pyszczek podnosząc górną szczękę kciukiem i palcem wskazującym.

7. Szybko wrzuć tabletkę. Ponieważ Twoja głowa znajduje się na kolanach, nie będziesz widział, co robisz. W sumie nie ma różnicy.

8. Pozostaw kota wiszącego na zasłonach. Pozostaw tabletkę w swoich włosach.

9. Jeśli jesteś kobietą, porządnie się wypłacz. Jeśli jesteś mężczyzną, porządnie się wypłacz.

10. Teraz się opanuj. W końcu kto tu rządzi? Zlokalizuj kota i tabletkę.
Przyjmując pozycję z punktu 1., powiedz zdecydowanym głosem: "W końcu kto tu rządzi?" Otwórz kotu pyszczek, weź tabletkę i... ups!

11. Nie działa, prawda? Usiądź i pomyśl. Aha! Wszystko przez te pazury!

12. Wyjmij nową tabletkę z buteleczki. Obślinioną wyrzuć.

13. Złap kota, idź z nim do łazienki, zamknij drzwi, przygotuj duży ręcznik.

14. Usiądź na podłodze i owiń kota ręcznikiem tak, żeby wystawała tylko głowa. Włóż kotu tabletkę do pyszczka. Oderwij pazury tylnych łap kota od twojego ramienia.

15. Zdejmij kota z kabiny (nie wiedziałaś, że kot potrafi z miejsca skakać na wysokość 2 metrów, prawda?), owiń wokół niego ręcznik nieco mocniej, tak, aby łapki na pewno się nie wydostały.

16 Mocno trzymając pyszczek kota palcami, postaraj się go otworzyć i wrzucić tabletkę do środka. Szybko zamknij pyszczek (kota, nie swój).

17. Zostań na podłodze z zawiniętym w ręcznik kotem. Głaszcz go i przemawiaj czule przez co najmniej pół godziny - w tym czasie tabletka powinna się rozpuścić.

18. Rozwiń ręcznik i wypuść kota. Otwórz drzwi łazienki.

19. Przemyj swoje rany ciepłą wodą z mydłem, spróbuj zatamować krew, zabandażuj rany, uczesz się i znajdź sobie jakieś spokojne zajęcie na  najbliższe osiem godzin. Następnie powtórz wszystko od początku.


Na rozluźnienie filmik, na którym okoliczności przyrody sprowokowane przez inny stan ducha kota, ale generalnie efekt identyczny jak po probie aplikacji jakiegokolwiek leku, ba, witaminy nawet.



Można i tak:

 1. Weź kota na ręce, otocz go lewym ramieniem tak, jak się trzyma niemowlę. Umieść palec wskazujący i kciuk prawej ręki po obu stronach pyszczka i naciśnij, lekko trzymając tabletkę w pozostałych palcach prawej ręki. Gdy kot otworzy pysk, wpuść tabletkę, pozwól mu zamknąć pysk i przełknąć.

2. Podnieś tabletki z podłogi i wyciągnij kota spod tapczanu. Ponownie otocz kota lewym ramieniem i powtórz cały proces jeszcze raz.

3. Wyciągnij kota z sypialni i wyrzuć rozmemłaną tabletkę.

4. Wyjmij nową tabletkę z opakowania. Otocz kota lewym ramieniem, jednocześnie trzymając lewą ręką wierzgające tylne łapy. Rozewrzyj pysk kota i palcem wskazującym prawej ręki wepchnij tabletkę tak głęboko, jak się da. Przytrzymaj kotu zamknięty pysk i policz do dziesięciu.

5. Wyciągnij tabletkę z akwarium, a kota z garderoby. Zawołaj do pomocy żonę.

6. Przyduś kota do podłogi, klinując go kolanami, a jednocześnie trzymając wierzgające przednie i tylne łapy. Nie zwracaj uwagi na niskie, warczące odgłosy, wydawane w tym czasie przez kota. Niech żona przytrzyma jego głowę, jednocześnie wpychając mu drewnianą linijkę między zęby. Następnie wsuń tabletkę między rozwarte żeby i intensywnie pogłaszcz kota po gardle, co skłoni go do przełknięcia.

7. Rozpakuj następną tabletkę. Ściągnij kota z karniszy. Zanotuj sobie, żeby kupić nowe firanki. Pozbieraj kawałki porcelany z potłuczonej wazy, możesz je sobie posklejać później.

8. Owiń kota w ręcznik kąpielowy, a następnie niech żona położy się na kocie tak, aby spod jej pachy wystawała tylko jego głowa. Umieść tabletkę w środku plastikowej rurki do napojów. Przy pomocy ołówka otwórz kotu pysk i wcisnąwszy rurkę między rozwarte zęby, mocno wydmuchnij tabletkę do środka.

9. Sprawdź na opakowaniu, czy tabletki nie są szkodliwe dla ludzi. Wypij jedną butelkę piwa, żeby pozbyć się nieprzyjemnego smaku w ustach. Zabandażuj żonie ramię, a następnie przy pomocy wody z mydłem usuń plamy krwi z dywanu.

10. Przynieś kota z altanki sąsiada. Rozpakuj następną tabletkę. Przygotuj następną butelkę piwa. Umieść kota w drzwiczkach kredensu tak, żeby przez szczelinę wystawała mu tylko głowa. Rozewrzyj mu pysk łyżeczką od herbaty i za pomocą gumki recepturki strzel tabletką między rozwarte zęby.

11. Przynieś śrubokręt i przykręć wyrwane zawiasy z drzwiczek. Wypij piwo. Wydobądź butelkę wódki. Nalej do kieliszka, wypij. Przyłóż zimny kompres policzka i sprawdź, kiedy ostatnio byłeś szczepiony na tężec. Przemyj policzek wódką w celu zdezynfekowania rany i wypij kolejny kieliszek, aby ukoić ból. Podartą koszulę możesz już wyrzucić.

12. Zadzwoń po straż pożarną, żeby ściągnęli tego pieprzonego kota z drzewa. Przeproś sąsiada, który wjechał samochodem w płot, usiłując ominąć kota przebiegającego przez ulicę. Wyjmij z opakowania kolejną tabletkę.

13. Skrępuj drania za pomocą sznurka od bielizny, związując razem przednie i tylne łapy, a następnie przywiąż go do nogi od stołu. Weź grube, skórzane rękawice ogrodnicze. Wciśnij kotu tabletkę, popychając dużym kawałkiem polędwicy. Przytrzymaj głowę kota pionowo i wlej mu dwie szklanki wody wprost do gardła, żeby spłukać tabletkę.

14. Wypij pozostałą wódkę - możesz wprost z butelki. Pozwól żonie zawieźć się na pogotowie. Siedź spokojnie, żeby doktor mógł zszyć ci ramię i wyjąć resztki tabletki z oka. Po drodze do domu wstąp do sklepu meblowego i kup nowy stół.

15. Sprawdź, czy w pobliskim sklepie zoologicznym nie mają chomików. 

Zamiast troszkę uciążliwego tabsa można podawać wspomnianą pastę, z tym, że podobno trudniej doczyścić meble i odzież. Konieczna jest tez późniejsza kąpiel zbiorowa, zbiorowy karcher i terapia grupowa.

Po wnikliwej lekturze netu, jednak wersja z żelem wcieranym w kark wydaje się formą najmniej okrutną i najoszczędniejszą czasowo. Najmniej okrutną dla obsługi oczywiście, bo czymże jest fakt, że przez dwa kolejne dni będziemy ignorowani i sprowadzeni do rangi automatu na karmę i pracowników MPO, ponadto wprowadzony zostanie zakaz kontaktu cielesnego z poszkodowaną. Żadnych miziań, głasków, brania na kolana. wszelkie próby spoufalenia będą tłumione w zarodku przez jawne ich ignorowanie. Kara nabiera mocy z dniem aplikacji zawartości pipetki i nie ma sie co łudzic na zawiasy. Zsyłka totalna i bezmiar zgryzoty. Nie wiem, czy udźwigniemy duchowo ciężar kary. Nie wiem komu zostawić hasło do bloga w spadku. Ale czym to jest w porównaniu do potwornej tortury położenia 0,7ml bezwonnego żelu na skórze. Przecież to skrajna różnica temperatur, inna konsystencja no i samoświadomość, że się jest BRUDNYM i nie można się umyć, bo to jedyne miejsce niedostępne.

Podczas transakcji kupna-sprzedaży weterynaryjnego cudu w pipetce, Mat z Mimem przeczesywali wzrokiem okoliczne półeczki, nereczki, strzykawki, pudełeczka, narządka i ściany. Wzrok zawiódł ich na wąski korytarzyk i stamtąd już dochodziła ich burzliwa dyskusja na temat wieku psów i kotów i jak to się ma do wieku ludzi. Podczas, gdy ja ucinałam sobie miłą pogawędkę z panią doktor, do mych uszu tymczasem wkulaly się miękkie motki zachwytów Mima:

- Och, jaki piękny ma otwór! A zobacz te nózki, jakie kosmate. a jaki brzuszek, och słodziak! a ten jaki ma ogonek śmieszny ! Łoooooo, a zoba tego! Ale ma pazury! Ale kochane!

Wychodzę z gabinetu i co me oczy modre widzą? Wczepionego ze zgrozy pazurami w tynki i wrytego piętami w linoleum Mata oraz wijącego się w rozkosznych spazmach Mima, który wykonuje taniec świętego Wita wpatrzony z uwielbieniem w wielką tablicę poglądową przedstawiającą pasożyty wewnętrzne i zewnętrzne zwierząt domowych. W dodatku w 3D! I tak: Prężył swój odwłok opity kleszcz, uśmiechał się złowieszczo spod krzaczastych czułków komar, pchły tańczyły kanakana, a w górnym rzędzie jak w jeziorze łabędzim mknęły trzymając się pod rękę białe piekności - tasiemce w ośmiu smakach. Chyba coś równocześnie śpiewały, bo otwory gębowe były rozwarte na kształt litery O.
Mima nie można było odciagnąć pługiem od tablicy. Wpił sie w nią zachłannym wzrokiam zapaławszy do niej miłością pierwszą i czystą. Na nic tlumaczenie, że to tablica tylko dla lekarzy, dla pacjentów ku chwale i szczerzeniu nauk parazytologicznych. Nic. Jak cystą o ścianę.

- To ja się zapytam, czy pani doktor mi to da - z desperacją rzecze Mim.

- To pytaj, skoroś gieroj. Kto pyta, wielbłądzik.

Mimowi dość dwie słowie. Poszedł. A my włączamy nasłuch. Słychać pewną siebie i gładką jak gładź gipsową artykulację:

- Dzień dobry, to znowu ja. Czy nie przeszkadzam? Czy mógłbym się o coś zapytać? Czy ma pani może jakieś nalepki takie wyłupiaste jak te zwierzęta na plakacie?

I oto słychać jak pani weterynarz wstaje i kieruje swe kroki na zaplecze. Po chwili wypełnionej szelestami i westchnieniami tudzież nabożnymi szeptami, z gabinetu wychodzi wniebowzięty Mim i mija nas, rozpłaszczonych na linoleum, tuląc do piersi czule wielki plakat z pasożytami wewnętrznymi kota i tablicą poglądową o wpływie rodzaju karmy na dobrostan poszczególnytch organów wewnętrznych psa oraz jego samego z widocznym bogatym wnętrzem. W dodatku w 3D!

Proście, a będzie wam dane! Ot, co.

Kącik Mima z łupami weterynaryjnymi. Szkielet ludzki cieszy się z towarzystwa.
Rybka czuje się nieswojo...

Wyłupiasty pies w 3D!