piątek, 14 listopada 2014

(151) Rękodzieło niemal artystyczne!

       No, jestem już.
    Byłam bardzo, bardzo daleko, bo aż na biegunie, gdzie rozmawiałam z Zimą. Otóż mam wiadomość: możecie już powoli wdziewać ciepłe gatki, szukać grubej skarpety do pary, męska część Czytelników niech szuka barchanowych kalesonów (tak, tak, wiem), a damska niech wygrzebuje rajtki z dna szaf. Zaprawdę, powiadam Wam, zima już idzie, albowiem skończyłam dziergać komin. Wiedzcie, że mieliśmy tak łaskawą pogodę tylko i wyłącznie z powodu mojej drutowej indolencji. Pobrałam co prawda lekcję instruktażową od Izabelki, ale gdy tylko wyszła, szufladka z napisem Uwaga, druty!, została zatrzaśnięta z hukiem i ponownie podłączona pod 230V.
Ale ziarno padło. Na nie padła kobyłka u płota. A sama kobyłka padła na zawał. Na spoczywające na dnie tej żywej piramidy, wspomniane ziarno, spływały zdroje inspiracji od Eli de Wu, która pasła je do nieprzytomności wytworami swych paluszków. Ziarno strzeliło w pąk, a pąk pękł kwieciem. I stało się. Porodziłam komin i siostrę jego pomniejszą, zwaną z francuska etui. Komin w założeniu ma ocieplać ludzką szyję, a etui jedną komórkę. WARM AND PEACE!
Na zdjęciu komin ociepla koci zadek, którego właścicielka, po przeprowadzeniu wnikliwej kontroli technicznej i to na każdym etapie produkcji, zaakceptowała go, hosanna!, jeszcze w fazie nitkowej mejozy. Na dalszych ilustracjach prezent w kobaltowych powijakach, który spoczywał od tygodnia pod kluczem. Nic tak nie smakuje jak długie oczekiwanie na coś pięknego. I zgrał się kolorystycznie!





No i debiut na wizji mojej archaicznej, rodzinnej pranokii. W jej trzewia wlazły dziś życzenia od Waterloo, a do skrzynki wskoczyły analogowe, prawdziwe, namacalne życzenia od Momarty! Z Inwentaryzacją Krotochwil sapałyśmy w słuchawkę przez 57 telefonominut. Brać i Siostr Blogowa jest nieoceniona! Dziękuję Wam!

     I nie zgadniecie co się stało! :O
Nie tak dawno temu, w komentarzach o >>>tutaj łkałam malowniczo i rzewnie w obrus i ręczniczki jednorazowego użytku, że nie dożyję chwili, kiedy gdy moje marzenie się spełni. Marzenie o kwieciu zwanym eustomą. I kwieciem tym zostałam obsypana dziś o poranku o godzinie 7.45. W roli obsypywacza wystąpił Małż, w roli obsypywanki - ja, w roli kwiecia - i tu uwaga - kwiecie eustomy! W kolorze krem łamany przez biel. O raju!
Albowiem dziś świętują urodziny Leopold Staff, Claude Monet, Astrid Lindgren, mój Tata i ja. A kto jeszcze, można przeczytać >>>tutaj. Jednakże, zdaje się, że tylko ja zażyłam prysznica z flory. Zjawisko floracji zostało upamiętnione, bo nie wiem czy dociągnę kolejne 17 lat, by sytuacja się powtórzyła. Zdjęcia przy sztucznym ledowym oświetleniu, więc cienie godne Pirenejów. A na końcu, wiadomo, flora z fauną, pełna asymilacja. Bukiet jest naprawdę ogromny, ale kot o wadze 7,5 kilo (waga Limy zanotowana przed rozsypaniem się szklanej wagi w granulat), przyćmiewa go swoją wielkością.



Ja obżehałam kwiaty?! Wydawało ci się, moja matko!
      I tak to kolejny roczek pyknął mnie i blogowi memu. :) Dziękuję, że jesteście, bo kiedyś, może nie uwierzycie, byłam zupełnie sama. Wielu z Was przeszło na drugą stronę ekranu. Naprawdę, jest nas bardzo dużo :) Spotykamy się, gadamy sobie osobiście, telefonicznie, mailowo, na fb. Piszecie do mnie, komentujecie, spotykamy się. Jestem Wam ogromnie wdzięczna!   Dzięki temu, że dostaję sygnały, że to, co robię, podoba Wam się, mogę marzyć ciągle o nowych rzeczach. A teraz marzę o wyżynach! Jak zwykle łeb w chmurach!
Ściskam Was, Kochaaaaaaani moi! Acha - znacie Karola Olgierda Borchardta? Napisał fenomenalną książkę, którą czytałam sto razy pt.: "Znaczy Kapitan". Jego "Szaman morski" towarzyszył mi audiobookowo podczas klecenia moich dziewiczych dziergadeł. Polecam! I dziękuję Dobremu Duszkowi za przypomnienie mi o nim :*

No, lecę na serniczek. A na 21.00 do Kina Muza! Nie byłam tam 20 lat! To jedno z ostatnich poznańskich kin, które oparło się multiplexom. Bardzo chciałam tam pójść, a w dzień urodzin - bilet i kawka gratis, wiedzieliście? :) 

Cmok!