poniedziałek, 3 kwietnia 2017

(239) Cyrk na kółkach

     Borzeborze, czy jak wyjdę z domu, to od razu świat musi tak na mnie łapczywie napadać? Ja wiem, że świat jest mnie wielce złakniony, gdyż ostatnio mało się udzielałam światowo i multidyscyplinarnie, jedynie mury, które mnie ściskają w objęciach odczuwają przesyt, tworząc ze mną roztwór bardzo nasycony, co objawia się u mnie przesytem i cofaniem treści. Dążąc zatem do upragnionej homeostazy, wypuściłam się na miasto w towarzystwie dwóch przystojniaków. 

     Pragnąc przewietrzyć głowę i zabrać w płuca trochę innej kultury niż organiczne multikulti własnych bakterii, Mat i Mim pojechali ze mną do Empiku na spotkanie z Andrzejem Maleszką. Nie, żebym była psychofanką owoców jego metafizycznych mózgowych lędźwi, ale ostatnio stałam się napaloną wojerystką artystów, zwłaszcza związanych z rynkiem księgarskim. 
     
   I tu bije źródło malowniczego opisu naszego spływu bystrym nurtem wydarzeń o wysokim stopniu kuriozalności. 
     
     Niedziela to, zważcie. Przedstawienie czas zacząć! Aktorzy biorący w nim udział nie są już młokosami, oj nie. Mają doświadczenie! Więc próżny trud narzekania tu na młodzież.

     Stoimy z Matem i Mimem na naszym macierzystym przystanku tramwajowym, z racji podziemnego ułożenia zwanego na wyrost metrem. Przez dwie minuty nic się nie dzieje. Martwota. Słońce leniwie wpada przez przeszklony dach, grzejąc moje gołe palce u stóp, które po pół roku stania w obuwniczej zagrodzie, pierwszy raz w tym roku zostały wypuszczone na okólnik, by pobrykać w klapkach. Ludzie siedzą na ławkach, wpatrują się w smartfony, gołąb robi kupę, pijak lat 55 plus schodzi do lądowania lotem koszącym po schodach, ściągany na prawo przez niewidzialną gumkę. Kątem oka rejestruję, że jedna część koszuli wpełza do spodni, a druga wypełza na wierzch, pewnie z racji słabowitości owej gumki. I nagle łopot przybliża się do mnie, pokonując te dwadzieścia metrów w minutę trzydzieści osiem koma dwa, zaliczając jeszcze po drodze siad na ławce, a znad kołnierzyka koszuli, dokładnie z czerwonej bulwy, kipi wyraźnie skierowana do mnie oracja o bardzo krótkim czasokresie, ale niebywale intensywnym natężeniu, w pół sekundy generując u mnie wysokie napięcie.

- Zaraz ci przyje**ę! Przyje**ę ci! - obietnica wystrzeliła z ust jego karminowych wprost we mnie, a takich obietnic, (tak, tak!), ja się po prostu boję. Tym bardziej, że nogi jego zaczęły nieść korpus z rękami kręcącymi się jak wiatraki wprost ku nam, by bez zwłoki wypełnić przesłanie wypowiedzianych proroczych słów.

    Nie wdając się w żadne dyskusje, wszelkie wysiłki skierowałam na to, by stać się z chłopcami niewidoczną. Ku mojemu zdziwieniu nie rozpłynęliśmy się w powietrzu, w przeciwieństwie do beknięcia pana. Jako, że próba numer jeden okazała się nieskuteczna, wdrożyłam plan awaryjny, czyli pospieszne udanie się do ostatniego wejścia do wagonu mojego pseudo metra, które miłościwie podjechało. Kątem oka zobaczyłam jeszcze, że wiatrak został poniesiony na fali własnych emocji i siły tłumu do przedniego wejścia. Usiedliśmy zatem z ulgą na miejscach skierowanych bokiem do kierunku jazdy. Gdzieś z przodu wagonu dochodziły jeszcze gasnące groźby człowieka-wiatraka, gdy wtem, przystanek dalej, do tramwaju wsiadła para mieszana i wstrząśnięta w sumarycznym wieku circa stu dwudziestu lat, z butelkami po ice tea wypełnionymi procentami i zaczynają się zachowywać jak trunek, czyli wyskokowo. Torują sobie drogę w ciżbie alkoholowym odorem i kulami, by finalnie ułożyć swe ciała na siedzeniach niedaleko nas. Pani zajęła siedzenie po nawietrznej, pan po zawietrznej. Pan zaczyna wygrażać pani w sposób niedwuznaczny, a wypowiedź jego jest soczysta od ornamentów, wśród których prym wiedzie słowo, które zastąpi wszystkie pozostałe, w zależności od jego intonacji. Facet był zaczepny koguci i jurny w pysku, myślałam tylko o tym, by nie doszło do reakcji wybuchowej między przodem a końcem wagonu. 




Moje modły zostały wysłuchane, bo środkowymi drzwiami wszedł kolejny cyrkuśnik. Wielki, siwy, nasączony alkoholem po bożemu, jak to w niedzielę. 

- Posuń się! Mówię, posuń się! - wydobyło się zaklęcie z siwej brody do pana z brzuszkiem, na oko dwunasty miesiąc, który trwał niewzruszenie jak skalny sezam.

- Przepraszam się mówi - rzekł z wyrzutem ciężarny.

- Nie! - gruchnął podpity brodacz. - Tobie nie powiem! Tobie powiem SUŃ SIĘ!  - brodacz wlepił z góry swe wyłupiaste oko w ciężarnego obleczonego w czerwone polo.

     I zaczął monologować w przestrzeń, natchniony jak Mickiewicz, poruszając pasjonujący temat zasięgu swych łokci, które będzie właśnie trzymał tak a nie inaczej, i nikt mu, ku*wa nie zabroni! Dowiedziałam się, a przy okazji kilkadziesiąt innych osób, co nieco o sile jego kolan, braku problemów z łydkami oraz silnych pęcinach, które zdołają go jeszcze jakiś czas utrzymać w pionie, jednakowoż nie moralnym, bo właśnie obrażał jakąś siedząca niewiastę za to, ze siedzi, a nie stoi.

     Siedem minut jazdy za nami, jesteśmy w połowie. W połowie jest najciekawiej, bo za oknem pojawił się wilkołak. Będę musiała teraz klęczeć na surowym grochu przez jakieś osiem lat, bo jedno oko mi ciągle zezowało na niego, dopóki nie ruszyliśmy. Cała prawa połowa jego twarzy, łącznie z powieką, pokryta była włosami, do tej pory widziałam to tylko w telewizji i w internecie. Tylko nadprzyrodzonej, boskiej interwencji należy przypisać to, że wilkołak nie wsiadł do naszego wesołego tramwaju, bo nie wiem jakby to się skończyło, gdyby zauważył go wiatrak z przodu, prawie bijąca się para o kulach z tyłu i Łokietek pośrodku. 
     
     Namiot cyrkowy ruszył dalej, zostało kilka minut naszej golgoty w oparach absurdu i alkoholu.
Potem już było z górki, bo na przedostatnim przystanku dosiadł się tylko młodzieniec lat 40 w kurtce z wymiocinami na plecach i dwiema torbami na kółkach, które wygrywały brzęcząc butelkami marsza. Był bardzo spokojny i nie wadził nikomu, co wszyscy przyjęliśmy z nieskrywaną ulgą. 

     Udało nam się dojechać na miejsce w jednym kawałku, na spotkaniu zdążyliśmy się dwa razy wzajemnie zgubić, więc de facto wyjazd zakończył się podwójną porcją lodów i pozyskaniem plakatów Emilii Dziubak, na którą szykowałam się wojerystycznie, ostrząc zmysły od dwóch tygodni, a która wystąpiła dzień wcześniej.

     Czy jak wychodzicie i jedziecie tramwajem raptem czternaście minut, to Was też tak życie mocno dotyka?


23 komentarze:

  1. Życie dotyka w taki sposób wszystkich, którzy patrzą i widzą, moja droga. Furda tam kręgosłup i dioptrie, chuchajmy i dmuchajmy na nasze wewnętrzne oczy, ot co!
    (umiałam wyobrazić sobie wszystko jakbym przy tym była, ale kurtki z wymiocinami nijak nie mogłam. Jak to? Paryż dotarł do Poznania? Rzyg couture?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dlatego z moich obserwacji wynika, że żyję jakoś trzy razy mocniej niż średnia krajowa. Może i dobrze dla świata. Może i źle dla mnie. Kiedy świat i ja będziemy pić pożegnalnego drinka, mam nadzieję, ze to on zapłacze, nie ja.

      Usuń
  2. W Poznaniu zawsze dotyka, że dawno nie byłam, więc ze wspomnieniem mam trochę tego.

    Wilkołak w dzień, raju, cyrk, to cyrk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepsze niż baba z brodą, teraz wszystkie tak dokładnie wydepilowane...
      W Poznaniu zawsze? Ha, to ja może przeniosę się na przedmieścia, bo nie lubię jak mi miasto wkłada kij w oko. Wolę jak mnie gładzi brzozowymi gałązkami po zadku i całuje wiatrem w czoło.

      Usuń
    2. Kiedyś mieszkałam, zawsze ląduję w Poznaniu. Przenoś. Kiedyś tłum mi nie przeszkadzał, z wiekiem jednak się człowiek alienuje.

      Usuń
    3. Tak, to prawda. Kiedyś się przeniosę jeszcze dalej. :*

      Usuń
  3. Jurny w pysku... Szalenie mi się to podoba:)
    Tak, jak już zdarzy mi się użyć tramwaju do przemieszczenia się po mieście (tylko w razie bezwględnej konieczności), życie mnie tam zawsze dopada (takie już moje szczęście) przez powonienie. Moje. Bo ludziska (wielu) cierpiąc na jakąś aquafobię nie myją się po prostu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kłaniam się, Adamie eM.
      Ja myślę, że to lenistwo. Kiedy wieczorem prze TV schodzi z ludzi zmęczenie po całym dniu, czują się zrelaksowani i nie chce im się wykonywać zbytecznych czynności, a potem jeszcze prostować sobie skóry po obsianiu jej gęsią skórką poablucyjną. Tyle zmarnowanej energii! Własnego smrodu się nie czuje, więc wszystko jest ok. I jeszcze ile wody się zaoszczędzi. I mydła. Same korzyści.

      Usuń
  4. o matko, co za jazda - calkiem doslownie nawet! Ja tez niejednego doswiadczylam juz w zbiorkomie, ale na raty, nie w takich kumulacjach. Dobrze, ze to tylko 14 minut... Choc niewatpliwie wyjatkowo dlugie 14 minut.

    Ale plakaty Emilii Dziubak, aaaa! Ale zazdroszcze!!! Wprost piekielnie! Bo to piekielnie zdolna kobieta jest, uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, położyło mnie to zagęszczenie freaków na metr kwadratowy. To raz. A dwa, ambiwalentne uczucie, że to biedni, chorzy, sfrustrowani ludzie. Podwójnie bolesne uczucie dla mnie. Mój pancerz jest zbyt bardzo przepuszczalny, musiałabym się posmarować jakimś lakierem wygaszającym.

      Wyślę Ci, mam kilka dziubaków :* Miałam zaszczyt pić herbatkę w Jej towarzystwie, innych ilustratorek i pisarek też, zdarza mi się takie szczęście raz po raz.

      Usuń
    2. ♥ ♥ ♥ :D ♥ ♥ ♥ :D ♥ ♥ ♥

      Usuń
  5. Na 'mojej' Wyspie tramwaje sa prawie nieznane. Kiedys lubilam wszystkie aspekty tramwajowe, oprocz padania slizgowo na przejsciu przez tory gdy nikogo wokolo i zima zaskoczy administracje i drogowcow...
    Folklor, pani, czysty folklor. Najblizszym przezyciem byla jazda chyba autobusem w Sydney, gdzie kilka razy dzielilam poklad wachadlowaca spalinowego z ... hm... no wlasnie. Czy byla to kobieta uwieziona w ciele mezczyzny, czy mezczyzna lubiacy kobiece laszki, czy moze pensjonariusz osrodka dla jednostek permanentnie nieskalibrowanych, ktory udawal sie na giganta i jedynie ciuchy jakie mogl zdobyc to byla falbaniasta spodnica, koszulowa bluzka w kwiaty, kapelusz z kolarda i buty wojskowe. Jednostka ta byla bardzo komunikatywnai tylko nie bardzo bylo wiadomo z kim te komunikacje uprawiala, ale dyskusje byly bardzo dynamiczne. Trafilam na owa jednostke ze 2 razy conajmniej.
    (usilowalam z telefonu to zapodac 4 razy... widze, ze jednak nie pojawily sie 4 egzemplarze, wiec technika nadal mnie kocha w kratke ;) )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trans paranoik? Rzeczywiście nieczęste zjawisko.
      Ja spotkałam ostatnio bardzo ładnie ubranego transseksualistę, a może był to tylko fetyszysta, nie wiem. Twarz męska, choć pod podkładem, chód męski, stylizowany na kobiecy, bardzo wysoki, przystojny mężczyzna, naprawdę. A jaką miał piękną spódnicę!

      Ja lubię tramwaje, uwielbiam nimi jeździć, w ptrzeciwieństwie do autobusów. Kiedyś sobie pojadę od pętli do pętli ot tak, po prostu. Mam w głowie taki zeszyt, w którym zapisuję sobie co chciałabym zrobić. I to jest jedna z nich.

      Dziękuję, mRufo, za upór w publikacji :*

      Usuń
    2. Jednostka zgrubnie meska w damskich barwach miala tez elegancki koszyk taki z dwoma uchami, ale nie takie plastykowy straszak tylko bardzo, bardzo. stad takie moje wachanie bo kompletnie do tych glanow militarnych nie pasowal, wiec tej kobiety zakletej w ciele maskim nie jestem do konca pewna.
      Nie ma za co. parsknelam sama z siebie na wachadlowcem spalinowym i postanowilam ze sie nie poddam i sie podziele

      Usuń
    3. Jestem wielbicielką koszyków latem, uwielbiam. Ale glanów nie mam. Kiedy był czas na ich noszenie (bo ja z tego kręgu właśnie glanowców), nie można ich było dostać, z trudem dostawałam szczury. Teraz nosiłabym do błękitnych czyściutkich dżinsów i białej koszuli. Mniam.

      I słusznie, nie poddawaj się :*

      Usuń
  6. Dzisiaj przepuszczałam na przejściu dla pieszych pana, który był bratem bliźniakiem Twoich współpasażerów... Może nie aż tak obficie machał, ale reszta - pasuje jak ulał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, a może to ten mój właśnie? A może spaliło się jakieś wariatkowo i wszyscy pouciekali?

      Usuń
  7. I dlatego Bożena unika jak ognia tych czyśćców na prąd.
    I jak ma do jakiegokolwiek wyboru, to już lepiej autobus, już lepiej piechotka, niż Trupio Rzężące Alkoholowe Muzeum Wybitnych Aspołecznych Jednostek. Ble.
    Ale ta niewidzialna gumka, co pana ciągnęła .. :D:D:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z refleksem zahibernowanej ropuchy odpowiadam:
      Bożenko, ja wolę tramwajem, nie stoję w korkach, ani nie płacę za postój. O ile mi się uda znaleźć miejsce postojowe lub rozbić świnkę na parking podziemny. I o ile pokonam strach zjeżdżania trzy piętra w dół po betonowej serpentynie. Poznań jest miastem doznań. Piechotką to ja często owszem, ale nie zawsze do centrum kilka kilometrów :) Chociaż, przyznam, chadzam tak w przypływie szaleństwa.

      Usuń
  8. No nie, nie dotyka, bo u nas na co dzień to ni tramwaju, ni metra, ni nawet empeka nie uświadczysz ;-). Ale panów i nawet czasem panie (jak np wczoraj w delikatesach), których procenty dotknęły w zły sposób to i owszem, można spotkać. Nawet korzystając jedynie z komunikacji pieszej :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie, Amisho, nie spotykam wielu napakowanych procentami, może z racji tego, że mieszkam w bardzo spokojnej dzielnicy. Dla mnie to egzotyka. Ale gdyby byli dowcipni, czyści, pachnący, elokwentni, to nawet lubiłabym posłuchać. Eeeeeee, zagalopowałam się, nie?

      Usuń
  9. Cóż, nie jezdzę tramwajem ale za to sporo latam samolotem. Wierz mi, tam też życie boli, trochę inaczej, bo międzynarodowo ale jednak...a godziny spędzone na lotnisku bywają niezapomniane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisz książkę Wieprzu, mam tytuł: eeeee, Latające świnie już chyba były, co? Świnki w kosmosie też. To napisz po prostu: Moje życie na lotnisku, czyli jestem w niebie za życia bez zażycia.
      Cmoook!

      Usuń