***
Wszelkie podobieństwo do osób żyjących jest jak
najbardziej zamierzone - wszystkie występujące w opowiadaniu osoby, zwierzęta i rośliny są rzeczywiste. Opowiadanie zawiera lokowanie produktów, które, wbrew
oczekiwaniom i zdrowemu rozsądkowi – istnieją naprawdę i to w świecie uznawanym potocznie
za realny. Co więcej – są osiągalne na wyciągnięcie ręki i niewielką gotówkę. By niematerialne
stało się namacalnym, a marzenie ucieleśniło się pod postacią mebli, lamp, ram, luster, spinek do mankietów czy niecodziennej biżuterii –
wystarczy wejść do równoległego świata:
***
W oddali, na bezkresnym płaskowyżu, majaczą
suche, skostniałe ciała drzew. Poskręcane konary, nieco podobne do szponów
dzikiego ptactwa, a trochę do krogulczych palców, pochylają się ku pylistej
burej ziemi poprawiając na sobie opadającą, suchą skórę kory.
Na drzewach nigdy nie pojawiają się liście,
słońce nie wędruje po wiecznie szarym niebie, nie wieje wiatr, ani nie pada
deszcz. Do takich rzeczy bowiem potrzebny jest Czas.
Czas jest
subiektywnie polimorficzny:
Opływając rzeczy małe, czas zostaje niezauważony i uciekając, umniejsza jednocześnie rzeczy mniejsze. I jedno i drugie przelewa się przez palce, czyniąc pustkę wewnątrz i na zewnątrz. Nie zostaje nic, ani nic się nie rodzi.
Czas jest potrzebny do wskrzeszenia rzeczy wielkich. Tylko wtedy liczą się one na scenie wieczności, a dzięki nim, równocześnie zauważalny staje się On sam. Jego wzbudzony ruch, cykliczne fluktuacje zamknięte zostają w porach dnia i czterotakcie roku. Czas, który za pomocą słońca wyczaruje cienie, a jaśniejszymi warstwami światła brzasku i wieczoru, oddzieli czarną noc od opalizującego dnia. Wyznaczy rytm zieleni, nada pulsacyjną czerwień sercu, poruszy oddechem pyłki w smudze światła księżycowej poświaty.
Świat do tej pory trwał
niezmiennie w wierze i nieuchwytnym pragnieniu ruszenia się z posad. Nic jednak
nie zapowiadało zmian...
Do czasu…
aż spontaniczna kompilacja czasu i rzeczy potencjalnie wielkich
objawiła się pod postacią śladu małej stopy na pylistym podłożu. Kilka metrów
od śladu zmaterializował się perlisty śmiech dziecka, jeszcze dalej jego
drobne ciałko, a gdzieś z boku kolor jego oczu. Odległość czynników i ich
prędkość pojawienia się wzbudziły pierwsze tchnienie Czasu.
Chłopiec o imieniu Move-Luck stąpał z uwagą po
piasku, z którego gdzieniegdzie wystawały kawałki dziwnych elementów. Chłopczyk
ukucnął i patykiem wygrzebał błyszczące zębate kółko.
Wziął je w dwa palce, przez chwilę obracał w dłoni, napawając się jego zimną i gładką powierzchnią, po czym przyłożył je do oka i przez umieszczony w nim centralnie otwór, spojrzał na słońce. Move-Luck roześmiał się, gdy nagle trysnęło ono oślepiającym światłem żółtych promieni, zalewając świat ciepłym blaskiem i życiem, zmieniając równocześnie szarość nieba w czysty, nasycony błękit.
Wziął je w dwa palce, przez chwilę obracał w dłoni, napawając się jego zimną i gładką powierzchnią, po czym przyłożył je do oka i przez umieszczony w nim centralnie otwór, spojrzał na słońce. Move-Luck roześmiał się, gdy nagle trysnęło ono oślepiającym światłem żółtych promieni, zalewając świat ciepłym blaskiem i życiem, zmieniając równocześnie szarość nieba w czysty, nasycony błękit.
Fascynacja tak nieoczekiwanym zjawiskiem
kazała mu szukać dalej. Uklęknął na coraz cieplejszym piachu i machając pulchnymi
dłońmi wzbijał w powietrze całe jego fontanny. Jego oczom ukazywały się coraz
to nowe przedmioty. Kolejne zębate kółeczka, wygięte w łuk srebrne przekładki, wielowarstwowe
labirynty złotych trybików. Po horyzont.
Chłopiec z radością zerwał się z kolan,
wyprężył drobne ciałko, wyrzucił ręce wysoko do nieba i odrzucając głowę do tyłu, wykrzyczał:
- TRYYYYB!
- TRYYYYB!
Jego dźwięczny głos odbił się od kopuły nieba i z szumem spadł rzęsistym deszczem na ziemię. W tym samym momencie płaskowyżem wstrząsnął donośny huk, a z omijających krople słonecznych promieni, z głośnym świstem zeskoczyły dwa Chochliki. Przecinając nieruchome do tej pory powietrze, stali się nie tylko dziećmi Move-Lucka, ale i jednocześnie rodzicami wiatru.
Chłopczyk podawał Chochlikom poszczególne
elementy ziemskiego podskórnego mechanizmu, a one, posłusznie i w skupieniu, układały
z nich misterne wzory. Pierwszą rzeczą, którą stworzyły był kot. Stał się on
od razu ulubionym zwierzęciem chłopca, dlatego Chochliki konstruowały ciągle
nowe i nowe. Move-Luck po zabawie wypuszczał je na wolność. Jedne wsuwał w
korony drzew, a te w odpowiedzi strzelały milionem zielonych zawiązków liści,
spomiędzy których przebłyskiwały różowe delikatne płatki kwiatów, by koty mogły
się skryć w ich soczyście chłodnym cieniu. Inne gatunki zamieszkały wśród traw,
ostrych i niebiesko-zielonych jak ich malachitowe tęczówki.
Chłopiec chciał ciągle więcej i więcej. A spod wprawnych chochlikowych rąk wzbijały się w powietrze leśne sowy, spod nóg umykały skorpiony i żuki, smocze dynastie dmuchały ogniem, na pagórkach bujały się konie na biegunach. Na cyborgowych kwiatach o płatkach w pełnej palecie barw i gładkich jak szkło łodygach, przysiadały kolorowe nakręcane motyle z długimi sekundnikowymi czułkami. Wolno poruszały ażurowymi skrzydłami, puszczając nimi wesołe słoneczne zajączki.
Chłopiec chciał ciągle więcej i więcej. A spod wprawnych chochlikowych rąk wzbijały się w powietrze leśne sowy, spod nóg umykały skorpiony i żuki, smocze dynastie dmuchały ogniem, na pagórkach bujały się konie na biegunach. Na cyborgowych kwiatach o płatkach w pełnej palecie barw i gładkich jak szkło łodygach, przysiadały kolorowe nakręcane motyle z długimi sekundnikowymi czułkami. Wolno poruszały ażurowymi skrzydłami, puszczając nimi wesołe słoneczne zajączki.
Move-Luck był zachwycony nowymi zabawkami. Grał w zębatkowe ringo, jeździł na steampunkowym rowerze i motorze, warkot silnika samolotu dwupłatowca prowokował salwy śmiechu, bo podobny był do ważek, które lądowały na lotniskach z liści lotosów.
Pod wielkimi, żyłkowanymi liśćmi, z oplecionymi wokół ich łodyg, ławicami koników morskich, rozpościerała się plazmatycznie błękitna woda, w której odbijały się migoczące drobinki gwiezdnego pyłu. Wieczorami podniebne konstelacje z rozwiniętych mechanicznych fraktali balansów tworzyły zawiłe wzory gwiezdnych plejad i mieszały się z wodą tworząc akwamarynową jedność nieba i wody.
Na bezchmurnym, opalizującym sklepieniu widać metaliczną tarczę serca. Wszystkie tryby pracują w nim miarowo, niezawodnie odmierzając Czas – ojca wszechrzeczy.
***
Dobre. Takie steampunkowe.
OdpowiedzUsuńpzdr
Cieszę się, że Ci smakowało, Bosy :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo jest świetne! Ja może na to nie wyglądam, ale lubię steampunk, bardzo :)
OdpowiedzUsuńbtw dopiero po chwili zauważyłam, że to współpraca, ale zajrzałam z ciekawości na stronę trybu, więc zachętę zrobiłaś dobrą :)
Próbowałam wczuć się w klimat :)
UsuńCenię sobie rzeczy oryginalne, dobrze wykonane, dlatego polecam Tryb z czystym sumieniem. :)
Sama nigdy nie weszłam w te klimaty, ale strasznie lubię oglądać steampunkowe stylizacje, cosplaye, te wszystkie biżuteryjne małe cudeńka :) w ogóle moda inspirowana epoka wiktoriańską to uczta dla oka, ale steampunk to taka szczególnie fajna zabawa tą modą :) Lubię steampunkowe filmy, książki w tym klimacie, zresztą w dzieciństwie zaczytywałam się Verne'm i co jakiś czas to do mnie wraca.
UsuńBo to wszystko taaaaaaaaaakie ciekawe! Te steampunkowe komputery i ajcosie, ksiązki, moda i biżuty!
UsuńA ja, ciemnota wiejska, nawet nie wiedziałam, że takie pojęcie jak steampuk istnieje... W skorpioni sposób mi przybliżyłaś. Wisiorek ze skorpionem kupuję! Za 1 grosz sztuka to nawet hurtowo ;-))).
OdpowiedzUsuńAmisho, żadna ciemnota, na pewno znałas ten nurt, tylko nie znałaś nazwy.
UsuńNo, ba! Skorpion dla Ciebie musowo! :) Znak zodiaku dla każdego! :)
Absolutne mistrzostwo!
OdpowiedzUsuńI ta precyzja!
Dzięki, że to pokazałaś:)
Zegarmistrzowska ;)
Usuń:**
A na zdjęciu mój osobisty koń na biegunach. :) Mam jeszcze dwa inne wisiorki, czwarty - drzewo - się robi.
OdpowiedzUsuńNie dajesz Chochlikom wytchnienia ;)
Usuń,,Czas jest subiektywnie polimorficzny" - bardzo trafne.
OdpowiedzUsuńSpinki do mankietów świetne :)
Zresztą wszystko.
Nie zawsze płynie tak samo :)
UsuńTeż mi się bardzo widzą! Muszę sobie sprawić koszulę na spinki, już kiedyś o tym myślałam :)
Generalnie marzy mi się podwójna szyja i trzy pary uszu ;) Tymczasem mam tylko podwójny podbródek.
cudne
OdpowiedzUsuń:*
UsuńWspaniałe!
OdpowiedzUsuńPrzejrzałam galerię i znalazłam coś dla siebie :) Cudowności tam są. Dziękuję, proszę o więcej i życzę owocnej współpracy.
O, a co znalazłaś Izabelko? Ciekawa jestem ogromnie!
UsuńDziękuję :*
Bransoletkę i kolczyki :)
UsuńAle świni brak:) Skorpiona znalazłam. Piękne. I tekst fajny:) Przeczytałam go po raz drugi, w zupełnie innych okolicznościach przyrody. I wiesz? Dopiero teraz mogłam posmakować naprawdę:)
OdpowiedzUsuńChochliki mogą zrobić i świnię!
UsuńTekst i ja dziękujemy za słowa uznania :)
Chochliki rzekły na niego: Dukaj! No to dukałam ;)
Witam! tysiac pincet lat minelo! :) Ale mam zaleglosci! Biore sie zaraz za porzadna lekture i w koncu regularnie bede zagladac :D pozdrawiam ciepluchno! :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jesteś. Często myślałam o Tobie :)
UsuńI ja o Tobie rowniez :)
Usuńwariacje komputrowo-internetowe utrudnialy mi porzadne zaglebienie sie blogosferowe, ale juz po utrudnieniach - mam nadzieje :)