sobota, 23 czerwca 2012

(8) Dzień Ojca


 Codziennie o poranku pod naszym sypialnianym oknem przechodzi wszelkie pojęcie. Wszelkie pojęcie nie jest w stanie ogarnąć operowego staccato naszej sroki. To traumatyczne doznanie każdego poranka stawia nas na nogi w poziomie pod  donośnym i złośliwym wręcz obstrzałem tatatatatatattatata!!!! Wśród czarnych piór skrzydła miga przez chwilę Browning kaliber 7,65mm, a ostry głos wrzeszczy- Rączki w górę!!!! Małż z rękami nad głową codziennie patrzy większym wilkiem na najniższą gałąź igielnego drzewa, a jego zmrużone oczy toną w oparach buchających z rozszerzonych nozdrzy.

-Zetnę chociaż tę jedną, nie będzie miała gdzie usiąść...-słowa sączą się z zaciśniętych ust.

-Daj spokój Małżu, wszak dziś Dzień Rozpłodnika. Leż i czekaj na deszcz całusów od potomstwa. 

Leżymy zatem i czekamy. Nienasycona kiszka Małża zaczyna podrygiwać w rytmie marsza. Nie wiadomo już, czy to miarowy tupot jelita czy też solo oszalałego ptaka wyrwało z objęć Morfeusza braci eM. Dwie milisekundy później dwuosobowy tabun przewala się przez dziecięcy pokój.... korytarz... bliżej....głośniej... by... oddalić się i zamilknąć w okolicach Dakoty. No, powiedzmy roboczo- kuchni. Słychać stłumione szepty i chichoty. Noooo, bractwo staje na wysokości zadania.. laurki, te sprawy... Zaraz przytruchtają i  przywalą swego stwórcę słodkim ciężarem ciał.

-Obowiązkiem Twym Małżu jest wytrzymać napór fali miłości- rzekłam kierowana instynktem macierzyńskim.
Fala nie nadchodziła. Owszem, słychać odległy szum..tostera. Brzdęk! Wyrzucił na suchy ląd rumiane tosty.
Mlaskanie stada dało nam do myślenia, że nie będzie śniadania do łóżka i fajerwerków.
Auć! Policzek dla mego macierzyństwa.
Jako dobra Małżowina zwlekam swe grzeszne ciało, by uczynić magicznym sposobem śniadanie dla wszystkich rozbitków.
Rzeczywistość jest okrutna. Bracia eM. zapomnieli o Rodzicielu. No tak... To było do przewidzenia. Zgodnie z wielowiekową tradycją o wszelkich uroczystościach rodzinnych, datach urodzin, zgonów, rocznic i różnorakich rodzinnych tajemniczych dat- pamięta matka. Dzięki matczynej zapobiegliwości  i ograniczonej dozie zaufania w poczynania lub też, bardziej- niepoczynania potomstwa w większości kwestii, na dzisiejsze Święto został przygotowany jej rękami dar. Ów dar wprowadził  Małża w stan lekkiego osłupienia i konsternacji: kto komu zrobił tu prezent?

Niespodziewajka objawiła się w postaci słoika po kawie Jacobs. Złotej, oczywiście, jako, że Małżowi-królowi cudo przeznaczone. Wzdłuż dumnie wyprężonego brzucholca słoja wije sie napis:

Małżu Rodzicielu
rodziny żywicielu!

Od chłopców swoich
przyjmij ten słoik.
Do niego codziennie
wrzucaj sumiennie
z pracy swej główki
po dwie złotówki
Ucieszy synków Twoich
po wieczko pełen słoik.
Mama potem go odkręci
i rozdzieli wedle chęci:
dla Taty- kubek herbaty,
dla mamy- trzy tulipany,
dla chłopaków góra lizaków.
A babcia Małgosia
dostanie pół trzosa.

Na dnie wesoło harcuje samotna dwuzeta, żeby nie było, że cała gloria za pęczniejące wnętrzności słoja spłynie na Rodziciela :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz