czwartek, 18 kwietnia 2013

(60) robale i spółka pod trzepakiem

   Po kwiecistym wtręcie nr 59, przed którym nie potrafiłam się obronić, pozwolę sobie przytoczyć sagi część trzecią. Sagi o Petach Domowych.
   Czasowo gdzieś między Eulalią a Euzebiuszem umieścić należy całą gamę rodzimej fauny, którą zgarniałam w domowe pielesze.
   Miejscem najfajniejszych zabaw dla blokowych dzieci, a zwłaszcza dla płci żenskiej, był trzepak. Magiczny w swej prostocie, ale jakże inspirujący. Cztery rury. No, w zasadzie tak to wygląda, patrząc z perspektywy lat. Rury obleczone są jednak w fatałaszki wspomnień.
Edukacja trzepakowa w zakresie dyndania i fikania obejmowała różne w etapach wtajemniczenia, czynności.
Najłatwiejsze było siedzenie. Ale ażeby zasiąść na grzędzie trzeba było najpierw opanować wejście na nią. Sposób najłatwiejszy, ściągający jednak na gramoląca się pobłażliwo-współczujący wzrok kobitek- to uwieszenie się rękami na dolnej rurce i wchodzenie po rurce pionowej, aż do przekroczenia pułapu dolnej poziomej rurki. Następnym etapem było omotanie wokoło rury pionowej i przerzucenie obu nóg nad rurkę. Włala! Kto właził, ten wie o co cho.
Drugi sposób wymagał małpiej wprost sprawności i zdobycie odznaki podwórkowej akrobatki, poniewaz polegał na podskoczeniu i podciągnięciu sie ciała na rurce dolnej poprzez wyprost ramion, potem przerzut nóżąt przez rzeczoną rurkę i juz sobie siedzimy.
Kolejnym etapem wtajemniczenia były fikołki tudzież przewroty. Czyli: siedząc na rurze rzucamy się ciałem w tył (oczywiście nie puszczamy rury), następnie, gdy ciało nie ma możliwosci obrotu dalej w tył, gdyż blokowane jest przez stawy barkowe, z gracją robimy pół obrotu w przód. Już.
To dla dzieciaków. Nieliczni, w tym ja (o matko!) robili koziołki w przód. Siedząc na rurze przechylamy ciało w przód, resztę robi ciotka grawitacja. Byleby nie ciemieniem w beton.
Do poziomu hard należały powyższe akrobacje wykonywane na rurce zwieńczającej trzepak.
Był jeszcze wymyk. Stało się w rozkroku na rurze niskiej, tzrymało się rękami rurę wyższą. Na trzy cztery puszczało się rurę wyższą, w momencie bezwładnego lotu trzeba było złapać rurę niższą, a potem wyskok i lądowanie półtora metra przed trzepakiem, czyli 3cm od ściany śmietnika.
Teraz tak sobie na to patrzę i jestem pełna podziwu dla siebie samej, że przeżyłam dzieciństwo, nie mam trwałego uszczerbku na zdrowiu i nie wylądowałam na wózku. Aż normalnie dziw bierze. No i jestem pełna podziwu dla rodziców, jakie musieli mieć żelazne nerwy. Mi serce w klatce staje jak M&Msy łażą po drabinkach. Zresztą zawsze (tzn od czasu powicia pierworodnego), uważam, że place zabaw to tak naprawdę ściana płaczu, łez, potu i krwi, w powiązaniu z salą tortur, zwłaszcza dla rodzicieli.
Ale miało być o petach. Pety były, owszem w krzakach. Były cudne, zielono-niebieskie i siedziały tabunami na wierzbie płaczącej, płaczącej chyba nad swym losem, który kazał jej rosnąć nie dość, że przy ulicy, to jeszcze przy śmietniku, a co najgorsze, że przy trzepaku. Urokliwe te zwierzątka- motyle dzieci, pojawiały się okresowo i w ilościach hurtowych. Wkładałam je delikatnie do litrowego weka, zbierając pieczołoowicie z listków. Gdy słój puchł z powodu przepełnienia, brałam bractwo do łazienki, gdzie poddawałam je rytualnej ablucji w umywalce.

-O matko! Co ty córo wyczyniasz?! Mamy przecież dosyć robactwa w chacie!- lamentowała Mamina.

Tydzień wcześniej bowiem była cudna dżdżysto-kapuśniaczkowa pogoda, która aż krzyczała: no weź je, pozbieraj wszystkie, zobacz jakie mają piękne nogi, każdy po jednej!

Ślimaki buchnięte Fędzonej Makreli

 Ślimaki rzeczywiście były cudne. Dorodne winniczki, śliczne wstężyki, ślimaczki ogrodowe, a wśród nich śliskie i jakże zwinne bezskorupowe pomrowy. Jedyny mankament, że towarzystwo w nocy tak się bawiło, że rankiem musiałam je zbierać ze ścian i żyrandola. Pokój poprzecinany był śluzowymi ścieżkami jak plan moskiewskiego metra. 
W drugim akwarium zamieszkały więc cudne, zawekowane wprost z płaczącej nad ich losem, wierzby - gąsienice.


Myślę, że faktycznie, mogę się zgodzić z panią Joanną Krupą Tap Madl, że ich oczy są hipnotajzed. Omotały mnie po prostu. No tak się czasem dzieje, że coś omotuje.

***

Bohaterem kolejnego odcinka Sagi o Petach Domowych będzie Adolf :) Zapraszam :)

10 komentarzy:

  1. O tak, trzepak rulez :)))
    Siedziało się , fikołki kręciło, gadało, gadało, gadało :) fajne to były czasy
    A teraz ... umarłabym ze strachu, gdyby moje córki wyprawiały to co ja ;)
    ms

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś chyba ci ówcześni rodzice nie mieli tak zszarganych nerwów jak my... Co to, Pani, te kompiutery robiom zez ludźmi!

      Usuń
  2. Po przedświątecznych trzepaniach wygląd moich ciuchów nie był zadowalający dla rodziców, ale teraz w dobie piorąco-odkurzających niewiele osób je używa. Pozdro. Hub.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, masz rację, rzadko do czegoś służą. Hmmm, czyzby przeznaczeniem trzepaków była agonia na złomowisku?
      POzdrowienia,Hub. :)

      Usuń
  3. Niezła gromadka ślimakowa :) Ja kiedyś ślimaczki ku przerażeniu mojej Mamy, trzymałam w swoim pokoju, w pudełku po maśle. Było fajnie dopóki mi się towarzystwo nie rozlazło i Mamuś powiedziała: dość! Musieliśmy się rozstać... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o, Ty też matkowałaś ślimakom, po popatrz! No u mnie tez skończyło się deportacją po jakimś czasie... ach, te Mamy!

      Usuń
    2. Próbowałam kiedyś też żaby zaadoptować, ale w tym przypadku protest mej Mamy był nie do przebicia :)

      Usuń
    3. hihi dobrze, że dla zdrowia psychicznego Mam, nie mieszkamy w tropikach, tam to są możliwości :D A może jakaś byłaby księciem?

      Usuń
  4. trzepak .... rozmarzyłam się :D ale się działo !!!
    ja kiedyś hodowałam robaka ze śliwki, ale po jakimś czasie zaginął bez wieści - jak ja płakałam ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co Ty? na to bym nie wpadła :D A może on zmienił się w muszkę? Toć to larwa jabłkóweczki pewnikiem była.
      No ale współczuję, człowiek do wszystkiego się przywiązuje :*

      Usuń