By nieco osłodzić sobie obraz Świąt, które u mnie w tym roku wyjątkowo gorzkie, w godzinie późnowieczornej przypomniałam sobie, że jest na świecie coś takiego jak alkohol. Płyn rzadko widywany w moich stronach, zupełnie jak kwiat paproci, a szkoda, bo, jak wiadomo, posiada magiczną zdolność rozpuszczania konturów, likwidowania ostrych krawędzi i szlifowania fasetek w odpowiednią formę. Postaram się poprawić! Właśnie wróciłam z sanatorium, więc moje szanse znacząco wzrosły.
Zdarłam więc pajęczyny porastające szafkę, której ćwierć półki spełnia rolę barku i klękając przed nią nabożnie przejrzałam wiktuały. Na pierwszy plan wysunęła się pękata, bodajże litrowa, butla, z której w zeszłym roku międzynarodowe, doborowe towarzystwo Pań przy Wielkiej Okazji Wpisywania się w Annały Literatury sączyło kukułczankę made by Jarecka. Niestety, butla ziała rozdzierająca trzewia pustką.
Obok tej pustki stała wódka meksykańska sprzed bodajże dziesięciu lat. Nie dość, że nie pijam mocnych trunków, a zapach wódki mnie przygniata, to ta jeszcze miała na swym dnie truchło larwy nieznanego ludzkości gatunku. Podejrzewam, że to coś z rodzaju Delirium tremens. Nóżki rachitycznie podgięte pod miękki brzuszek, czarne oczka na przekrzywionej męczeńsko główce, ciało białe, zmacerowane i udręczone, co w konsekwencji nie nastrajało świątecznie, wręcz nawet antykoncepcyjnie.
Kolejnym trunkiem była ekskluzywna wódka rasy miodula, którą dostaliśmy z okazji parapetówki kilka lat temu. Wódeczka w skórkowym woreczku, a'la moszna, z ręcznie wypisaną etykietą z numerem beczki, z której została zlana i szereg innych, pisanych odręcznie wiadomości, dla mnie zupełnie zbytecznych, bo nie jestem targetem dla żadnych wódeczek. Mat jednakże podłubał w smartfonie i kategorycznie zakazał mi jej dotykać, odczytawszy cenę na Allegro. No więc butelczyna będzie leżakować u nas kolejne lata, kto wie, czy nie dziesięciolecia. W sumie dobrze, bo może zbijemy na niej malutką fortunkę.
No i pochodu potłuczonych maszkaronów dopełnia maleńka piersióweczka ruskiego koniaku, już chyba pełnoletnia. Koniaku to ja w ogóle nie lubię, nawet zapach przyprawia mnie o mdłości. Mam niestety chamskie, a podejrzewam nawet, że nie czarne, tylko miętkie i luziowe, podniebienie, bo lubię wyłącznie szampana, białe wino i piwo (jasne, gorzkie i bez profanacyjnego soku i słomki).
Tymczasem, ku mojemu zaskoczeniu, w ciemnicy szafki, za wodą święconą, którą trzymam w butelce po winie mszalnym z etykietką Najświętszej Panienki (osobiście czekam na cud), stała butelka gruzińskiego wina, niestety czerwonego. Cóż, poświęcę się. Niech będzie już to czerwone, skoro raz na pięć lat mam ochotę się znieczulić lampką.
Tylko dziesięć minut zajęło mi szukanie korkociągu i kolejne tyle próby wyciągnięcia korka czymś, co miało kształt knurzego penisa i powinno leżeć w muzeum tuż obok Szczerbca.
Tak więc, jak się można łatwo zorientować, butelczyna z obskubanym korkiem zachowała cnotę i spoczęła w krypcie obok larwy, ruskiego i mioduli. Niech jej szkło lekkim będzie. Kij jej w szyjkę. I tak nie lubię czerwonego. Pf.
Wesołych Świąt, Kochani, bo bo co nam zostało? Tyle naszego!
Jedzcie i pijcie, bo:
Achtung, apdejt!
Składam samokrytykę. Że też ja o tym nie pomyślałam wczoraj! Jako matka chłopców i siostra jedynego brata, jedyna córka mego ojca, powinnam przecież wiedzieć jak się postępuje z kobietami, nawet kruchymi jak szkło butelki.
Otóż, król Julian też to wiedział i żarliwie wyłuszczał te kwestie żyrafie w umieralni. Azaliż poszłam po rozum do głowy, długo nie wracałam, ale w końcu jestem. Wcieliłam się zatem w gentelmana, który próbuje uwieść wybrankę. Wcześniej próbowałam deflorować na siłę, a jak wiadomo, przynosi to skutek odwrotny od zamierzonego. Tak - przemyślałam kwestię konsumpcji naszego związku - otworzyłam barko-półkę, by porwać butelkę w ramiona. Poszeptałam jej ciepłe słówka, ogrzałam oddechem, zaplanowaliśmy przyszłość, przynajmniej tę najbliższą, po czym rzuciłam się na podłogę na kolana, między którymi była butelka. Rzucenie się na kolana jest tu kluczowe. Butelka wtedy rozmięka i jest uległa. Wkręciłam jej zatem w szyjkę korkociąg, a ona pozwoliła na wszystko. Tadam. I w ten oto sposób spędzamy upojny wieczór. Będzie trochę cierpka z początku, ale mam nadzieję, że nasze stosunki nabiorą słodyczy. Na zdrowie!
apdejt 2:
Po pierwszym łyku z całą mocą trafiło do mnie, jak bardzo nie lubię czerwonego! Sorry, maleńka, ale musimy się rozstać. I nie, nie idę do tej meksykańskiej larwy. Po prostu nie pasujemy do siebie.
Wesołych Świąt Moniu! Ściskamy!
OdpowiedzUsuńDziękuję, odściskuję, Piesie! Wszystkie łapy ściskam, chyba mi zejdzie z pół godziny!
UsuńIdę się napić, jak tak można.
OdpowiedzUsuńPost w najlepszym Dyrlicowym stylu!
Jak napić?! No jak?! Zazdro i jad. Prześlij mi chociaż korkociąg!
UsuńOdzyskuję równowagę i wracam do źródeł ;)
Zgoda co do stylu, a co do picia to polecam syropy (nie ma przebacz, trzepie!)
UsuńJako zawodowa hedonistka chcę odczuwać przyjemność płynącą ze szkła, a tu w paradę mi wchodzi konsystencja, smak i piorunujące efekty, jak mniemam. A jak już nigdy nie kaszlnę, bo mi się zablokuje jakiś ośrodek kaszlowy w móżdżku? I zachłysnę się nieoczekiwanie fistaszkiem?
UsuńFistaszki to się czyta, a nie je!
UsuńWieeeem, budeneżyki się je, wieeeem :)
UsuńWesołego Karpia życzy Bożenka.
OdpowiedzUsuńNa mocne trunki ma uczulenie, piwa już się w życiu napiła, chyba czas będzie na jakieś narkotyki do piłowania tych krawędzi.
Ech, a u nas karpia się nieje, pewnie dlatego gdzie indziej jest taki wesoły.
UsuńKurczę, a ja jestem niepodatna na wszelkie wezwania używkowo-hazardowe. Piłuję silną wolą i ostrym językiem jedynie. Ale przyjdzie czas na to wino, zobaczysz! Parafrazując mistrza - niech no mi tylko ktoś poda korkociąg, a dźwignę świat!
ja teraz ze wzgledu na tabsy nie pije alko wcale. i jest cudnie. Nie zneiczulam się też jedeniem. Rzeczywistość jakby bardziej ostra, to prawda
OdpowiedzUsuńJęzyk, żyletka, nóż, igła, klocek lego. Wszystko w życiu boli, kiedy się w to wdepnie, Kaszmirowa, nie? Trzeba mieć twarde pięty. Nie wiem, jak Ty, ale ja mam mięciutkie i wypielęgnowane.
Usuńmoje jakby już twardsze przez te wszystkie ścieżki, którymi chadzam, kamieniste
UsuńMnie nie chcą stwardnieć, mimo dróg kamienistych. Podejrzewam, że chadzam po skałach wulkanicznych, najpewniej po pumeksie!
UsuńOj, to ja bym sie przy tej szafce nie napila z Toba. Wódki i koniaki ani inne takie mocne u mnie nie przejda. Piwo to lubie tylko Becks Gold, pije je regularnie: raz w roku jak sie robi lato. Wtedy przychodzi mi po raz pierwszy i ostatni w roku ochota na piwo - moze dlatego, ze lato w Hamburgu trwa z reguly nie dluzej niz ten jeden dzien :)
OdpowiedzUsuńAle biale winko, pólwytrawne, lekkie - oooo, tak! TAK!
To znaczy, nie zebym sie z Toba nie napila, bo ja bardzo chetnie - tylko ze nie mialabym sie czego napic tam, no.
Usuń:)
Tako i mój los był właśnie... My jesteśmy, Diable z jednej półki-białe dusze, białe winko ;)
Usuńoj, ekhem, ekhem, no oczywiscie, biale bialutkie bialusienkie, niewinne duszyczki!
UsuńA jak!
UsuńU mnie się zaczyna i kończy na rumie z colą, jak na wyspiarkę przystało :P
OdpowiedzUsuńO, tak! Prawdziwy pirat! Nie piłam tego trunku chyba z ćwierć wieku, maaaaatko jak jaka ja stara. Albo nie, powiedzmy, że mi się wcześnie ustaliły preferencje. ;)
UsuńAaaaa! Malgo jest piratem! :)))) Wspaniale! :D
UsuńNoo, a te domki dla Ciebie wystrugała z ostatniej protezy nogi!
UsuńCiiii :P
UsuńPrzywieźć Ci to białe, czy sama dojdziesz do najbliższego monopolowego? Bo ja rozumiem, że jak jest mus, to jest mus! :-)
OdpowiedzUsuńKoniecznie przywieź :))))))
UsuńChwilowo organizuję lazaret w domu. Gdy ogarnę sytuację (zwłaszcza termicznie), natychmiast odpalę miotłę ;-) !
UsuńGościsz trzech króli czy wycieczkę z Afryki? Podciągam ciepłociąg, grzej tam dobrze w kotle. Albo weź ich na Termy :)
UsuńZdrowiejcie :*
Skojarzenie trzech króli z Baltazarem Gąbką jest w mojej głowie tak silne, że mogę tylko odpisać: Carramba!
UsuńAleż masz intrygujące powiązania szlaków neuronowych!
UsuńLiczba mnoga niestosowna. Mam jeden szlak neuronowy, składający się z jednego neuronu wstępującego do nieba i jednego neuronu zstępującego do piekieł.
UsuńDaleko nie masz na te peregrynacje, nie zmęczysz się :)
UsuńKochana, mam, mam zestaw pierwszej pomocy. Słodki, przyjemny, pachnący, niezwykle skuteczny i dostępny aktualnie w mojej "apteczce". Skład zestawu : pudełko śliwek w czekoladzie, pudełko ptasiego mleczka waniliowego, butelka lekkiego, musującego wina z pomarańczy. Działa, jednak pod warunkiem, że w trakcie konsumpcji nie rozpraszamy się, czyli omijamy wzrokiem kaloryczność produktów podaną w prawym/lewym, dolnym/górnym rogu opakowania.
OdpowiedzUsuńTo co, może być? Przyłączysz się?
Och, Emko! Każdy powinien mieć taki zestaw w czerwonej walizeczce z wyprofilowanymi wgłębieniami w welurze. Wszystko uwielbiam! Musujące wino z pomarańczy brzmi tak bosko, że już się ubieram i lecę po nie do Ciebie. Chyba? Bo jak - u mnie czy u Ciebie? :D Będziemy konsumować, nie bacząc na pudełka, po prostu spalimy je w kominku. A potem spalimy kalorie.
UsuńPozwolicie się ogrzać od tego spalania?
UsuńMożesz pobiec po kolejne pudełka, rozgrzejesz się. ;)
UsuńMoniko, Kalino, prosz...
UsuńSpalanie w kilokaloriach:
godzina snu -70, żucie gumy - 11, odkurzanie - 135, wchodzenie po schodach - 945 /chodzi pewnie o te w Pałacu Kultury, ale co tam, damy radę/, mycie okien - 120, oglądanie telewizji w pozycji stojącej przez godzinę - 33 więcej, niż siedząc z kotem na kolanach /tu widzę jednak dużą niedogodność, zamieniam zatem na dodatkowe żucie gumy/ itd.
To co, dorzucić jeszcze górkę makaroników i może po kawałku baklavy?
Moniko, brawa dla Mata za racjonalne myślenie i biznesowe podejście do zawartości szafki.
Załatwię to wszystko snem! 10h powinno rozwiązać sprawę. Coś z tym kotem jest na rzeczy, hmmmm. Może niech kot żuje gumę?
UsuńEmko, Mat ma główkę na karku, uf. Ale mądry jest tylko w domu, na zewnątrz mu mija.
Genialnie!
OdpowiedzUsuńSmakuje mi ten post jak wspomniana kukułcznka, a wiesz, że przepadam :-)
O, cieszę się ogromnie! Jeszcze zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć i wychylić kieliszeczek kukułczanki!
Usuń