niedziela, 16 listopada 2014

(152) Prezent

     Dzisiaj jeszcze urodzinowo, dajcie kobiecie się radować, tak rzadko ma okazję. Lwia część z Was teraz rysuje sobie kółko na czole palcem, łyżką, czy pisakiem permanentnym. Ale, gdy tylko przeczytacie poniższe akapity, zaraz pobiegniecie w kazamaty klęczeć na grochu i szorować ślad na czole pumeksem i piaskiem z wycieraczki. A to wszystko, gdy usłyszycie o prezentach, które robi mi Małż.
     
     Oto historia prezentów - wrrrrrróć! Liczba mnoga to zbyt śmiałe posunięcie. Posłuchajcie:
 
    W zamierzchłym, pokrytym pajęczyną i szarością barchanów, XX wieku, u progu kapitalizmu, kiedy to królowały dyskietki wielkości talerzyka deserowego i system operacyjny DOS, spotkali się ONI. Czyli MY. Małż w nieco zmechaconym, tureckim, bogato zdobionym wzorami, sweterku i pseudo rogowych okularach na pół twarzy. I ja. Tego. Eee. No, ja. Trochę czasu ze sobą spędzili i teraz, trawiona przez Alzheimera, nie pomnę, cóż to była za okazja, ale w dniu mego święta, na me smukłe dłonie, został złożony w darze prezent nad prezenty...mianowicie... achtung! Obrus plamoodporny! Łał. Powiem tylko, że nie byliśmy jeszcze skuci złotymi kajdanami i nie prowadziliśmy wspólnego gospodarstwa domowego, co usprawiedliwiałoby tak intymny podarunek. Prezent został przyjęty z godnością i co tu kryć, z konsternacją godną Prima Aprilis. Wszystko bowiem, prócz daty, na to wskazywało. No nic, pomyślałam, młody, zagubiony, pewnie powaliła go moja uroda i oślepiła miłość. Raz można wybaczyć.
     Raz tak, ale nie dwa! 
    Ziemia bowiem nie zdążyła jeszcze nawet połowicznie obrócić się dookoła Słońca, gdy w kalendarzu kur zapiał, że oto wybiła godzina mojego kolejnego święta. I gdybyśmy mieli teraz tę mądrość i doświadczenie narodów, którą dysponujemy po latach, moglibyśmy tylko na kurze poprzestać, choćby z rożna. Prezent, który tym razem otrzymałam, przeszedł do historii, kładąc się smugą na naszym narzeczeńskim, a później małżeńskim życiu oraz tworząc rozpadlinę w pożyciu, którą zasypało dopiero kwiecie >>eustom. W ręce me miał nieszczęście trafić pakuneczek. Ważył niewiele, kształt miał nieregularny i frapujący. Mogło być tam wszystko. I, zaprawdę, powiadam Wam, wszystko byłoby lepsze od tego, co czyhało na mnie spętane papierem ozdobnym.
     Papier litościwie skrywał wytwór szalonego Chińczyka w ostatniej fazie zatrucia się atrapą fistaszków z Shenzhen. Gdy ucichły szelesty i sapanie towarzyszące walce z opakowaniem, opadły kurz i emocje niepewności, nastąpiła niezręczna cisza. Ciśnienie zaczęło unosić mnie nad tapczanem, falbanki mej sukienki drżały wzburzane podskórnymi rzekami adrenaliny, na me lico wypłynął hipertensyjny rumieniec. Wzrok mój bowiem padł na plastikowo-srebrną konstrukcję nieodparcie przypominającą kopernikowskie astrolabium. Na przeciwległych jego końcach kiwały się smętnie dwa plastikowe niebieskie delfinki, którym w wyniku harakiri wystawały z trzewi fragmenty konstrukcji. Delfinki dyndały naprzemiennie nad, jak mniemam, piłką, która była krwawym zlepkiem polietylenowego snu wspomnianego Chińczyka. Delfinki dyndały rytmicznie, za oknem ptaki stanęły w locie, zegary takoż, świat zamarł w szoku pourazowym.
 Po, jak mniemam, stuleciu wlepiłam oczy w Małża z niemym pytaniem wypisanym w modrych tęczówkach i z drżącym w interwałach podbródkiem: CO?! Pal licho CO, ale DLACZEGO?!
    Doprawdy, nie wiem co kierowało rozumem Małża przy zakupie tego kuriozum? Co mu przysłoniło jasny ogląd sytuacji? Dlaczego nie zadziałał instynkt samozachowawczy i atawistyczne mechanizmy samoobrony? I wreszcie: jak ciężkie miał dzieciństwo? Jakże krętymi ścieżynami chadza rozum męski!? I jakże jest krótkowzroczny i destrukcyjny!
I pech chciał, że nieme pytanie zostało wypowiedziane. Małż bąknął , że można delfinki osadzić kiedyś na kominku, dając naszemu związkowi jeszcze cień szansy. Ja, że owszem, ale wolałabym je osadzić bezpośrednio na palenisku, zraszając hojnie benzyną. I w tym momencie poziom stresu u Małża osiągnął czerwoną kreskę tuż nad oczami. Zdawało mi się, że wyszedł z lekka nadąsany.

     Duchy delfinków wyjąc, snują się za nami pokutnie od 17 lat. Albowiem od tej pory Małż przestał mi ze strachu przed szykaną samodzielnie kupować jakiekolwiek prezenty.

     O wy, panny młode, o wy, narzeczone, w imię przyszłości warto czasem ugryźć się w jęzor, a potem po kryjomu zutylizować dary waszych mężczyzn, pod osłoną nocy zdeponować je w piwnicznej izbie lub od razu zakopać pod fundamentami muzeum kuriozów. A ja? Cóż ja, prawda wymaga poświęceń. Oraz asertywność.

     Dlatego eustomy, pokonując tamę 17 lat, spowodowały u mnie erupcję rzeki endorfin. Chociaż i tego roku delfinki zostały oczywiście wskrzeszone wspomnieniem, no ale każda rodzina ma swoje tradycje. My kilka razy w roku czyścimy glony w delfinarium.
  
     Niestetyż, psiajucha, kwiecie nazajutrz zwiesiło smętnie łby, ja również, gdyż zawalił mi się troszkę kręgosłup. Zemsta delfinków, jak nic!

     Zostawię pole dla popisu wyobraźni Czytelnika w zakresie ssaków morskich, a zapodam coś równie odrażającego. Oto co dnia 11.10.2014 zostało znalezione w pobliżu domku dla owadów. Zaznaczę, że pięknie lśniło w październikowym słońcu w trawie i tym przyciągnęło uwagę łasego na skarby Mima. Chociaż pierwotnie myślał, że to mieniący się w promieniach mocz. W kapsułkach.

W środku liścia czai się rodzic tego pomiotu - pomrów.

Dobrze, że nie łyknęłam myląc z Vit A+E!

36 komentarzy:

  1. O odróżnieniu od rodzica, potomstwo ma całkiem przyjemny interfejs. A już myślałam, że Ci sprezentowano w ekstraordynaryjnym opakowaniu kolczyki, czy cóś :)))
    (I wtedy coś sobie przypomniałam... oł szit!)

    OdpowiedzUsuń
  2. PandeMonia,
    przecież to są/były IDEALNE prezenty dla ciebie! Co można dać osobie z takim poczuciem komizmu, żeby nie wyjść na palanta?? Chińskie delfinki! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem. Mydełko? Bilet do teatru? Kwiatek? Diamenty?

      Usuń
  3. Odczytałam Twój post Prezesu ku przestrodze :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Delfinki o obrus plamoodporny... No miodzio dary, miodzio! Ale mogłabym Cie pobić. Ja na walentynki kiedyś dostałam... uwaga... blaszkę (taką zwykła blaszkę) z wybitym na niej moim imieniem i nazwiskiem. Przekaż to Małżowi. Niech się zawstydzi i wie, że można mocniej po bandzie pojechać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nieśmiertelnik chodzi? To się nazywa miłość po grób! Gdyby nagle, nie daj Boże zawalił się Twój blok i połowa królestwa, a zwłoki będą niemożliwe do identyfikacji organoleptycznie, ta blaszka pomoże Cię wyłowić z tłumu bezimiennych.
      Nawet nie muszę Małża pytać o wrażenia i opinie. On by mi dal również taką blaszkę, ale ze SWOIMI danymi.

      Usuń
    2. Nie, nie! Nie o nieśmiertelnik chodzi, a o ZWYKŁY kawałek blaszki, który wymiarami jest nieco większy od paczki fajek. :)

      Usuń
    3. Hm, to może to była wizytówka na Twoje dyrektorskie drzwi?
      Zawsze możesz doczepić rączkę i używać jako łopatki do naleśników. ;)

      Usuń
    4. Haha! Jak dobrze, że jesteś... Widzisz, miałam w planach zakup takiej łopatki i zaoszczędziłam dzięki Tobie na pół książki z drugiej ręki. :D Dziękuję! :D

      Usuń
  5. Zawsze można dostać łuskę. Taką od naboju do karabinu. W moim przypadku okazała się godnym zastępstwem pierścionka zaręczynowego, aż do dnia ślubu nosiłam ją na nadgarstku jako bransoletkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo jesteś krasnoludkiem, albo to łuska od moździerza :) Ale pomysł zacny. Swojego czasu nosiłam na szyi ząb :)

      Usuń
    2. Tak, wojenna - ósemka Małża!

      A naprawdę to właśnie nie pomnę dokładnie czyj. Jakiegoś ssaka morskiego. Foki czy morsa małego. Dostałam od wujka marynarza, podobnież jak chmarę krabów, która łazi w mej łazience.

      Usuń
    3. Oddać żonie ósemkę to nawet logiczne - takie pomnażanie mądrości na mądrości ;)

      Usuń
    4. Żona sama wyrwała. Ale z pustego i Salomon, prawda. ;)

      Usuń
  6. Cuś podobnego, choć już nie pomnę, delfinki, czy jakoweś rybki od wielbiciela lat temu parę otrzymało me dziecię. Wielbiciel ów przeszedł do historii, do czego w stopniu niebagatelnym przyczyniło się owo kuriozalne, z tęczowego plastiku wykonane "cudo".
    I jak tu człek licho wypada moralnie - miast docenić serce młodziana, dziecię me kiczu pozbyło się bezlitośnie.
    Radzę więc, traktuj delfinki z należnym pietyzmem, niczym wiekuisty corpus delicti:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaa! Errato, ten corpus już został podwójnie zdekapitowany wieki temu. Nie pomnę dokładnie jak delfinki skończyły żywot, ale obrońcy zwierząt mogą odsapnąć. To była gwałtowna i szybka śmierć.
      Ale prawdą jest - kto daje takie prezenty, zostaje w pamięci obdarowanego na wieki wieków!

      Usuń
  7. Ale delfinki zutylizowałaś, czy oddałaś w dobre ręce teściowej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój umysł wyparł dalsze dzieje tego hojnego daru. A ja dar z domu :)

      Usuń
  8. A ja myślałam, że moja patelnia wymiata. Idę na koniec ogonka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz zaczynam żałować, ze wywaliłam delfinki. Zamieniłabym się z Tobą na patelnię!

      Usuń
  9. Zamienilabym sie z wami na spodnice w rozmiarze XS. Alem ja wymienila na inna i w innym rozmiarze, gdyz przytomnie Norweski zachowal bon zakupowy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kaczko, dostać spódnicę w tym rozmiarze, to największa przyjemność i zaszczyt, a wręcz pochlebstwo i kosz komplementów! Brawa dla Norweskiego!
      Małż z pewnością przytargałby namiot wielkości XXL.

      Usuń
  10. Pewnego razu dostałam... hmmm wzmacniacz. Po ślubie. Wcześniej mąż był romantyczny i pewnie to go tak ośmieliło- nie skrytykowałam go :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, nareszcie, obok patelni, coś praktycznego! Czyli mąż rokował, prosz, doczekałaś się! W tym roku wzmacniacz, za rok kabelek, a za dwa, kto wie? Może nawet kasetę magnetofonową?
      Żałuję mych szykan! Może teraz miałabym basen? I to nie pod łóżkiem?

      Usuń
    2. Albo i samo łóżko na pilota na 50 rocznicę ślubu :D

      Usuń
    3. To niemożliwe! Ludzie tak długo nie żyją razem! Powiedz, że to nieprawda! ;)

      Usuń
  11. Ha, ha, jak chyba była bardziej ostrożna (a podatna jestem na zniechęcnia) i dałam narzeczonemu do zrozumienia, że prezentami nie musi się przejmować za bardzo, a pierścionek zaręczynowy to raczej bym sobie wolała sama wybrać (na szczęście się zgodził, bo ja mam specyficzny gust i cyrkonie mogłby by potężnie zachwiać naszym związkiem :)))
    Aczkolwiek muszę przyznać, że byłam chyba zbyt zapobiegawcza, bo wszystkie jego prezenty były jak do tej pory całkiem fajne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fidrygauko, ja też SAMA wybierałam pierścionek zaręczynowy. Co więcej, ha! Dokładnie przewidziałam, że podaruje mi go w Rogalinie pod wiekowym dębem Lech. Szłam i szłam i zekałam i czekałam, myślałam sobie, no dalej człowieku, bo jak dojdziemy do furtki to już po romantycznym spacerku. I, że cholera, zaraz się rząd ławek skończy i co, tak w szczerym polu przyklęknie, czy jak. Zawsze w takich chwilach mój mózg generuje jakieś idiotyczne wizje.
      A ja bym w końcu COŚ chciała dostać od własnego męża! Niestety, delfinki przeorały nasz związek aż do wrażliwego korzenia Małża.
      Generalnie kupuje sobie sama. I zawsze się cieszę! :D

      Usuń
    2. Mój pogrywa w bezpiecznej strefie (czyt. kosmetyki i inne gadżety pielęgnacyjne typu etui do manicure) - ale zawsze wysokiej jakości, więc też się cieszę :)
      Mój się oświadczył na pierwszej randce, więc siłą rzeczy pierścionka nie miał, bo (jak może pamiętasz z opowieści o Walentym) spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy. Aż tak zapobiegawczy (i pełen wiary w cuda) chyba by nie był :)))

      Prezenty, prezentami, ale grunt, że Małż zmieścił się Twoich ramach czasowych, bo ... jest dość wdzięcznym bohaterem tego bloga :)))

      Usuń
    3. Strefa rzeczywiście bezpieczna. Niestety, wbiłam Mu pięciokilowym młotem w głowę, że antyperspirant kupuje się bez okazji i żeby wyszedł poza strefę komfortu. Zobaczymy co dalej, może w kolejnej dwudziestolatce coś mu drgnie w majtasach.

      Małż w blogu jest filtratem. Nie jest to pewnie obraz obiektywny, bo przetrawiony przez moją szarą papkę. No ale herbatka ziołowa z Małża i prądu może nie taka zła? Ja ją piję tyle lat i żyję. :)

      Usuń