środa, 4 czerwca 2014

(128) Hell's Kitchen wersja hard.

     Jestem przerażona, Nie wiem, gdzie popełniłam błąd. Kiedy? Mój świat legł w gruzach.

     Zawsze żywiłam ich prawidłowo. Mat uwielbia zieleninę, kaszę, owoce. Jesteśmy ostatnimi ludźmi w tak zwanym cywilizowanym świecie, których noga nie postała w Macu czy innym KFC. Jedyny mój pobyt w pierwszym w Polsce McDonaldsie (albo jednym z pierwszych, poprawcie mnie, jeśli się mylę), uwieczniony został na fotografii, gdy stoją przed ladą, a fakt ten podniosły miał miejsce na studiach, w 1992 roku, kiedy to z koleżanką Kingą i jej siostrą pojechałyśmy zwiedzić Zoo we Wrocławiu. A i wtedy, w Macu, zakupiłam tylko milk szejka.

     Tymczasem Mat, który prócz mrożonej pizzy nie miał fastfooda w ustach, dzisiaj pierwszy raz w życiu kupił sobie gazowaną oranżadę. Nic, to, że Fanta produkowana jest na soku owocowym, to nie nie pociesza. Witaj chemio!

     Mim natomiast, wychowany w tej samej rodzinie, ba! z tych samych rodziców i tymi samymi metodami wychowawczymi (nie wiem jakimi, nie pytajcie, jadę na czuja) ma bardzo ubogie menu i odżywia się jak na stepie w Mongolii, tyle, że bez mleka. Podobieństwo widzę w niezróżnicowanym jadłospisie i spaniu ze zwierzętami. Menu Mima składa się prawie wyłącznie z suchego pieczywa i zupy jarzynowej. Suche płatki kukurydziane, suche bułki, suchy chleb, suche herbatniki. Kasza gryczana, ziemniaki, naleśniki. Do picia sok malinowy z Herbapolu. Od niedawna menu zostało poszerzone o kukurydzę z puszki, rzodkiewki i berlinki. Chyba się upiję z radości kumysem. Moim marzeniem jest, by skosztował masła lub jakiegokolwiek owocu. Nie. Dlaczego? Owoce są dziwne, są ohydne, dziwnie wyglądają, są mokre, wilgotne, śliskie. Nie to, co stonoga. Stonoga?!

Mim stanął w progu tuląc słoik do piersi. Słoik niepusty, jak się okazało, a wręcz z zawartością.  Żywą i nader ruchliwą. W środku słoja rekordy prędkości biła skolopendra - ukochane zwierzę Mima. (Po chińsku skolopendra to "U" z akcentem wznoszącym, jak mnie Wieprz oświecił. Bo Mim sprawdza jak nazywa się każda rzecz w siedmiuset narzeczach i dwustu dialektach). Stonogę złapał, by skolopendra miała co jeść. Faktycznie, jakby nie patrzeć, miała konsumpcyjne zamiary względem koleżanki. (Stonoga brzmi po chińsku tak samo, jeśli ktoś byłby zainteresowany). 




- Mamo, mogę zjeść stonogę? - pyta zafrapowany Mim

- No pewnie, zjedz sobie.

Mim wygrzebuje z dna słoja szamoczące się i przebierające licznymi odnóżami zwierzę i ładuje sobie do ust.

-Jezus Maria, wypluj!!!

-Dlaczego? Przecież pozwoliłas mi ją zjeść - patrzy pożądliwie na oślinionego skorupiaka.

-Dziecko, bo nie myślałam, że ty tak na poważnie! Oszalałeś?!

-Nie rozumiem, dlaczego nie mogę jej zjeść?

-Nie je się stonóg!

-Ale dlaczego? Są niesmaczne?

-Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.

-A ja chcę to sprawdzić.

-Ani mi się waż!

-Ale dlaczego? Kot je stonogi i mu bardzo smakują.

O_o   Tlenu!

Rozumiecie więc moje przerażenie. Dziecko nosi do szkoły suchy chleb i wygrzebuje robactwo spod kamieni. I to w celach konsumpcyjnych. Bida, panie, bida! NIc, tylko wypatrywać MOPSu.


A rano złapał dziecko brudnicy nieparki. Przyłapałam go, jak ją całuje.

Dziecko (żywe) brudnicy nieparki złożone na liściu mniszka, a mniszek na futrze Limy.

56 komentarzy:

  1. Wypadła z bloga Mamy Ammara , przeczytała, posikała się, stringi czem prędzej wymieniła i jest z powrotem w celu uświadomienia matki, że stonogi jadalne są (a jakże) po uprzednim ugotowaniu, jako, że więcej białka, tłuszczów i węglowodanów zawierają niż dajmy na to wołowina i ryby, dostarczając przy tym energii nie mniej niż rośliny strączkowe. Skoro w Kolumbii za przekąskę uchodzą mrówki, w Nowej Gwinei zaś larwy ryjkowców, to niechże matka zezwoli latorośli polską stonogę murową przekąsić (argumenty: sam upolował, płacić nie musiała), w celu poszerzenia diety chlebowej chociażby!

    Zawahała się przez ułamek sekundy only. Ile tych centymetrów brakuje jeszcze do ukontentowania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ło, jeszcze sporo. Mam wklęsłości w strategicznych miejscach.

      Marzenk o, martwię się, że dostaniesz wilka w tych stringach. Naleję Ci rosołu. Ze stonogą, jeśli pozwolisz. Ponoć dobra, słodka nawet. Energetyczna i za darmola, dobrze prawisz!
      Masz taką wiedzę kilinarno-zoologiczną, że hoho! Siadaj, chwytaj za łychę. W rosole różności pływają, czasem śmiesznie, czasem mniej :) No aleś jak już wpadła, to zjeść musisz.

      Usuń
    2. Bialko to bialko. Czepiasz sie matko! :-)

      Usuń
    3. Azaliż zostać mogę? Karmisz na wypasie, nawcinałam się do bólu, spierać się nie wypada, w końcu atoli ustąpić muszę.. .
      Na pohybel wklęsłościom wszelakim!

      Właśnie wyczytałam, że w ciągu całego swego uroczego życia, zjadamy ok. 450 różnych robaków :), podczas snu, wypoczynku na łonie ;) mmmm, jazdy na rowerze, motorze.., hmm, hmmm, jednak uskutecznię zakup kasku...

      Pozdrawiam tymczasem :)


      Witaj Mamo..! Również stringi zmieniałaś? Porozmawiamy o tym? :)

      Usuń
    4. Marzenk o, azaliż!
      Podejrzewam, że mi więcej robali wpadło do oka. Myślę, że obudziłabym się, gdyby mi coś chciało wejść do któregoś z naturalnych otworów ciała, dwa nie mam motoru, kabrioletu, a na rowerze nie jeżdżę. Piechotą nie rozwijam takich prędkości, by łowić owady w locie.
      Ale kto wie, kto wie, może te 450 jeszcze przede mną? :)

      Usuń
    5. Kaczko, dobrze, że Mim nie rzucił się na kota. Okazuje się teraz, że strach z dzieckiem do ZOO chodzić.

      Usuń
    6. Marzenko, no przecież, że nie reformy :P

      Usuń
    7. Hmm, mnie się zdarzało nie obudzić, gdy "coś chciało wejść do któregoś z naturalnych.." a jakie fochy rano były..!!!

      Zdecydowanie myślę, że wszystko przed Tobą, skoro do tej pory nic?! Aż mi Cię żal, bo z wyczytania wiem, że te 450 to każdy, bez wyjątku przełknąć musi.., sorry, taki mamy klimat..

      Mamo.., agape..

      Usuń
    8. Marzenk o, ale skąd wiedziałaś, że weszło, skoro się nie obudziłaś gdy próg przestępowało? Zdychało w środku? W takim razie kiedyś obudzę się na cmentarzysku przy 450 trupach ;)

      Usuń
    9. W naszym klimacie to musimy tego podczas snu zżerać ze dwa razy więcej. I jak tu zmrużyć spokojnie umęczone powieczki? ;-(

      Usuń
    10. Noo po fochach porannych poznałam..

      Usuń
    11. mamo Ammara, to samo sobie wykoncypowałam. Mieszkanie w ciepłych rejonach świata ma jednak jakąś wadę. Ale i jest z czego obiad uwarzyć!

      Marzenko.... nie, to nie może być to, o czym ja myślę! Aaa!

      Usuń
  2. Dzieci i ironia dorosłych rzadko pod jednym dachem żyją.

    Synkowi mojemu kiedyś rozlał się sok. Sam chciał sobie nalać z kartonu i wylał połowę poza szklankę, poza nawet stół. Ja na to (dość prosta ironia się włączyła):

    - No pięknie...

    - A dlaczego pięknie jak porozlewałem?

    Na szczęście Tymek jest już coraz bardziej wysublimowanym młodym człowiekiem i sam kwituje słowami "No to pięknie..." informacje o tym, że nazajutrz jest poniedziałek i do przedszkola trzeba iść.

    pzdr ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bosy, u mnie dzieci z ironią mieszkają od urodzenia ;)
      Jednak teraz moja ironia mogła wydawać się nieco zawoalowana, bo dotarła do dziecięcych uszu tylko informacja werbalna. Zajęta czymś, a Mim słoikiem, więc nie zwarliśmy w uścisku naszych ócz i uśmiechów półgębkiem. Informacja werbalna to ponoć tylko 30% informacji pełnej.

      Tymek, zuch. Sardoniści może nie żyją dłużej, ale ciekawiej :)

      Usuń
  3. A, o, e, ble, fuj, ble, rzyg na końcu ust. Niczego na świecie tak nie nie lubię jak robali! Stonogi i skolopendry (nawet nie wiedziałam, że tak się nazywa to drugie paskudztwo i taką czułością może być obdarzane to, co ja z laćka bez chwili wahania rozgniatam na miazgę - tak, reprezentuję ekologiczne dno) łażą tu gdzie chcą, przegrywają wprawdzie w obrzydliwości z 5 cm karaluchami, ale i tak są wystarczająco obrzydliwe, by nie zasługiwać na moją litość. Skolopendry szczególnie. Szczególnie te "żywe i nader ruchliwe" na ścianach mojego mieszkaaaania, 5 cm od mojej bosej stopy. No nie, nie daję rady być ekologiczna w takich razach.

    Oczywiście post świetny i przyłączyłam się do Marzenki (część Marzenko! :-))) - tu przynajmniej możesz nazwać rzeczy po imieniu :D) - reakcja ta sama :-))). A przy okazji u mnie też akurat tak przyrodniczo dzisiaj, ale mniej obrzydliwie (poza robalami, jestem jednak miłośniczką przyrody, chociaż jaszczurek i żab, szczurów i mysz w domu bym nie chciała) i tego, co widziałam, Ammar - wielki wróg owocow (si, si) tknąć nie chciał ;-). Ufff

    Buziaki Dzielna Matko :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamo Ammara! Ja bym się bała oblekać w abaję i wzuwać buty! Teraz Mim będzie chciał jechać do Jordanii! Będzie Twoim kotem, pająkiem i żywołapką! Dla niego raj na ziemi!
      Skolopendrę chce już od roku. Naciska, ale w tym względzie nie ulegnę. a on:
      - mamo, to ja już wiem, co chce na Komunię! (inne dzieci chcą laptopy, komórki, a ten robala!)
      Coś mi się wydaje, że w domu zagoszczą straszyki. Nieszkodliwe, roślinożerne, bo jak tu karmić taką jadowita bestię?:

      http://www.sadistic.pl/slodki-zwierzaczek-domowy-vt119615,15.htm

      Ależ miałaś fantastyczne spotkanie z kameleonem! Może trza było szukać, buszować, przeczesać? :)

      Cmoook!
      (ach, dzisiaj na fb widziałąm martensy przecudnej urody - białe w muchy, ważki, biedronki i chrząszcze!)

      Usuń
    2. Hahahaha
      Poświeciłam się (znowu! ;-)) i pooglądałam skolopendry również na zaproponowanym linku. Refleksje: nasze są nieduże i takie bardziej biało-różowo-transparentne. Największa jaką miałam okazję dźgnąć laciem miała z 10 cm i przegrała walkę na tarasie, te które przedzierają się do mieszkania (2-5 cm) - muszą być jeszcze dzieciakami ;-), no i na szczęście, bo gdybym oko w oko stanęła z czymś takim w mieszkaniu - padłabym chyba trupem!

      A ja się martwiłam, że Ammar chce laptopa, tablet i komputer. Teraz to z radości podskakuję pod sufit :D.

      Miałam go na odległość kilkunastu centymetrów od twarzy :-), ale o przeczesywaniu krzaka nie było mowy - tam są skopriony, węże i szczury, że o karaluchach i innych robalach nie wspomnę. Nie dla mnie to! Jestem gotowa się na różne sposoby poświęcać, ale nie, tak nie :P

      Buziak :-*
      (och, połączenie super, ale nie wiem czy nie miałabym stałego odruchu strzepywania robactwa z butów :D)

      Usuń
    3. O rany, mamo Ammara, czytanie Skorpiona to ogromne poświęcenie z Twojej strony ;) Dziękuję :)
      W POlsce na szczęście skolopendry są również tak małe i nieszkodliwe, ale te zagraniczne, południowoamerykańskie są jadowite i niebezpieczne. Taka była na filmiku. Karmienie skorupiaka ssakami to ponad moje siły. Też się tak nie poświęcę.
      Tu jest link do owadzich bucików:

      https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10152110015302337&set=a.290066027336.152519.290062267336&type=1&theater

      Ochhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh ♥♥♥

      Usuń
    4. Przy butach (choć to inny blog, ale autorka ta sama, więc podciągam :-) ) twierdziłam, że się poświęcam, ale przy tym wpisie naprawdę poświęcam się bardzo ;D.

      Te nasze podobno nie są tak do końca nieszkodliwe - że jadowite podobno i jak taka dorodniejsza użre, to jakoś tam podobno nie najlepiej dla ugryzionego - nie wiem jak, bo szczęśliwie nigdy nie miałam okazji się przekonać i oby tak zostało, a jednak przy tych, które wymieniasz i pokazujesz to jak pająk krzyżak przy tarantuli :-).

      No właśnie, o ile robali (pajęczaków, owadów i innych skorupiaków) nie znoszę, o tyle ssaki wszelkiej maści lubię a nawet uwielbiam i ani nie wyobrażam sobie poświęcać ich ani się tak poświęcać, by je poświęcać. Uf.

      Już się bałam, że znowu jakiś stwór. Buty cudne rzeczywiście :-), choć jednak przy takiej inwestycji celowałabym w czarne klasyczne :-). Wszystko jednak wskazuje na to, że nie dam rady udźwignąć takiego wydatku i skończę w moich 13 letnich Wojasach :D - w świetny stanie, bo noszę je tylko w Polsce i tylko, gdy pada lub, gdy góry jakieś :-).

      Jak te serduszka się robi, też kce!

      Usuń
    5. To teraz instrukcja jak sie robi serca... No więc do tego potrzebna kobieta i mężczyzna... Aa, te serca? To chyba łatwiejsze, ale mniej przyjemne: Naciskasz lewą rąsią shift i alt równocześnie, a prawą cyfrę 3 na klawiaturze numerycznej (sprawdź czy jest włączona) w momencie puszczenia wszystkich klawiszy pojawia się ♥. Działa tez z innymi cyframi, np ♣ :)

      Ja też ostatnio patrzę sobie na te wszystkie buty i inne rzeczy i jak św Franciszek dumam, bez ilu rzeczy jestem szczęśliwa!
      Ja też lubię ssaki, także jeść, ale nie pogardzę skorupiakiem czy wręcz głowonogiem. Ważne, żeby mi z talerza nie uciekało w trakcie.

      A Achilles Ci trachnął? To może klapki?

      I z obrazków na dobranoc i apropo's ugryzień, to wiem, o czym mówisz :)
      Pięknie się nazywa Camel Spider :) Są tu tez miejsca po ugryzieniu.

      https://www.google.pl/search?q=camel+spider&client=firefox-a&hs=ZG2&rls=org.mozilla:pl:official&channel=sb&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=wuqQU8DZBcuM4gTay4GIBg&ved=0CAgQ_AUoAQ&biw=1360&bih=608

      Usuń
  4. mąż mój za kawalerskich jeszcze czasów wyżerał mrówki spod każdego napotkanego kamienia i nie żałował mi fachowych porad, które są "dobre", a które nadmiernie kwaśne. W ten sam sposób pozyskałam "niezbędną" wiedzę, jak łapać mrówki do celów spożywczych - ponoć bardzo chętnie włażą na chleb z miodem, a później w nim grzęzną. Od 10 lat jednak na żoninym wikcie... i jakoś w sumie od bardzo dawna niczego ruchliwego nie próbował zjeść. Przeszło. Może Mimowi też przejdzie... a tak nawiasem mówiąc jako dziecko ja z kolei miałam jadłospis ubogi: chleb. Z czym? Sam... (podstawa diety). Ewentualnie z dodatkiem tatara lub wędzonego węgorza. Jajko, ale tylko na półtwardo. Nic więcej mi nie smakowało i tyle. Też mi z wiekiem przeszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieszkaliście w Afryce? ;)
      Ponoć te z wielkim odwłokiem i wracające do mrowiska są słodkie, bo najadły się słodkich mszyc. Próbowałaś? Bo mię to ciekawi czy sprawdza się porzekadło "Kto z kim przestaje takim się staje"? Nawiasem mówiąc, co za wysublimowany sposób odłowu i konsumpcji mrówek!
      O, czyli jest nadzieja dla Mima, że wyjdzie na ludzi! Ale Mim jedzący tatara nie budzi moich ciepłych uczuć.
      Pozdrawiam miłego Anonima :)

      Usuń
  5. Jeśli coś nie ma nóg, albo też posiada ich nadmiar, budzi me najżywsze obrzydzenie! Ale skoro niektórym obrzydlistwa smakują... Cóż, każdemu według potrzeb!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć to cecha atawistyczna, by nie brać do ust czegoś takiego. Zgago, nie rośnie Ci ogon? Mimowi chyba odpadł.
      O, każdemu według potrzeb. Poproszę tiramisu, sernik, tort, wuzetkę i kawusię♥

      Usuń
  6. No, niestety, argument "Kot je stonogi i mu bardzo smakują" stanowczo wygrywa z "Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć".
    Pedagogiczna porazka, drogi Skorpionie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam kiedyś, że rodzic, który czegoś nie wie, ma się przyznać do swojego niewiedztwa.
      Z drugiej jednak strony, powinnam być zadowolona zarówno z inwencji Mima, jak i jego ciekawości świata i jego eksploracji by nie rzec defloracji w tej pionierskiej dziedzinie.
      Żeby wyjść z twarzą, mogłam pozwolić mu zjeść, ale nie na surowo. Cóż. Przemyślenia szachisty, tymczasem wszelka zwierzyna znowu rozpierzchła się po ogródku. Może spotkamy się w innym, lepszym życiu (tu przytyk głównie do niemowlęcia ćmy).

      Usuń
    2. No, i koniecznie nalezy stonoge umyć przed jedzeniem =D
      A tak na powaznie - oby mu nigdy taka ciekawosc swiata nie minela, to zdrowe. Nie bedzie mial czasu na depresje i nude.

      Usuń
    3. Świete słowa - skolopendrze trzeba myć ręce przed jedzeniem!

      Usuń
    4. Diable, E.W. dokładnie! higiena uber alles! I niech żyją pasje, niech żyją zainteresowania i obyśmy my i świat ich nie zdusili!

      A mnie się właśnie przypomniało, chyba już pisałam w którymś poście o zwierzynie, jak to wykąpałam gąsienice zebrane z wierzby - piękne, zieloniutkie! Wykąpałam je w umywalce. Pół litrowego słoja :) Pełzały tak rozkosznie po rancie, spadały na podłogę, właziły na ściany. :)

      Usuń
  7. Coś mnie ominęło. Nuda, panie, nuda. Czekolady - nie, inne słodycze - be, owoce - rzadko i głównie krajowe, warzywa w ogromnej ilości, mięso z umiarem, żaby, skolopendry i karaluchy - tylko z oddali, kawy - nie, herbata jedynie ziołowa (kto widział, żeby chłop, który się goli pił zielona herbatę z opuncja figową???! albo miętę z melisą???)). Nudne to moje dziecko , i takie grzeczne jadłospisowo.
    Ale pozwoliłaby spróbować..:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może na wnukach sobie odbijesz? Bo to niemożliwe, by taka poprawność była dziedziczna, ktoś w końcu musi się wyłamać. A może Ty mu nie dawałaś herbaty i słodyczy i nie wie co się z tym robi? Dlatego może Syn nie pije tej opuncji, tylko moczy w niej pędzel?

      Usuń
    2. Moje dziecko nie lubi fast foodów, nawet frytek. W kazdej szkole w swojej "karierze" bylo samotna wyspa na morzu wielbicieli MacD. i reszty tego chlamu. Swoja droga to troche straszne, ze (tu u nas przynajmniej) to stanowi naprawde podstawe zywienia wiekszosci mlodych ludzi. Jasne, czasem se mozna walnac fryte czy burgera, ale zeby tak 3-4 razy w tygodniu?

      Usuń
    3. Diable, bo to chyba łatwe i szybkie. Nie kążdy gotuje w domu, nie każdy ma domowe obiady. Fastfoody są wszędzie, cena niewygórowana i można się zapchać. Chyba o to chodzi?
      Ale nie pojmę wyprawiania urodzin w makach. No nie pojmę i już! Jaki to ma sens?
      I ina kwestia- jak to ludzie chuchają i dmuchają na swe pociechy, gdy sie urodzą! Piersią, potem najlepsze mleka, parzone butelki, jedzenie ze słoiczków, marchewka z ogródka, zdobywane jabłuszka z niepryskanych sadów. A potem co? W tak odchowane dziecię ładuje się wszystko, co pod ręką, bez większej kontroli i elementarnego czytania etykiet.

      Usuń
  8. Ha, ja tu widzę pewne plusy,a mianowicie - dobrze, że Mim nie hoduje z taką miłością czegoś, co wymaga karmienia np. świerszczami lub myszkami, bo mógłby też chcieć spróbować. Poza tym Kaczka ma rację, białko to białko, a to z larw i robaczków jest bardzo wartościowe.
    Na pocieszenie zatroskanej ubogą dietą matki dodam, iż syn mój (lat 24) w życiu nie zjadł jajka na miękko, a pomidora spróbował w wieku lat 10, przekupiony przez ojca chrzestnego (nie, nie TEGO, takiego zwykłego) obietnicą wymarzonej zabawki. Kolejne 5 lat zajęło mu zrozumienie, że pomidor jednak jest jadalny. Pomimo tego świetnie gotuje, więc i dla Mima jest nadzieja.
    Pozdrawiam

    PS. PandeMoniu, zaglądam tu od dawna, lecz dopiero wspólna podróż samochodem po bezdrożach Jordanii jakoś mnie ośmieliła, żeby się odezwać;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm... pomidor okazał się jadalny w wieku lat 15, jeśli dobrze liczę? To bardzo szybko, bo moja młoda (lat 25) pierwszy raz dobrowolnie zjadła kanapkę z pomidorem w tym roku (pomidory w postaci zupy, sosu itp. nie stanowiły nigdy problemu). A jajka w postaci jajka / jajecznicy (a nie ciasta, na przykład) to jeszcze w życiu nie ruszyła - zupka niemowlęca nie mogła być zagęszczana jajkiem, bo pluła. Że o takich drobiazgach, jak niejadalny żółty ser czy surowa papryka, nie wspomnę.
      Robala nie próbowała, ale pewnie by nie wzgardziła jakimś pieczonym... :-)
      No to zlot jordański mamy tu prawie w komplecie, jak widzę. :-)))
      Iza

      Usuń
    2. Zjazd tetryków czy ki?
      Post GENIALNY!
      Mysz

      Usuń
    3. Beato, a czegóż to czaiłaś się tyle czasu przy drzwiach? Wchodź śmiało! I Wy, Czytelniki-Czajniki! Nie czaić się, tylko śmiało na kocykach siadać!
      Beato, to jakoś mi się raźniej zrobiło, bo ja się pierwszy raz z taką dewiacją spotykam. Nie, bo nie i tyle. No jasny gwint!

      A zwierzątko to on chce! Koniecznie południowoamerykańska skolopendra (długość 30cm). Jeżeli to nie przejdzie, to wąż. Jeżeli matka węża nie łyknie, to wije. Wije matka przełknie, ale Małżowi staną w poprzek przełyku. Pozostają straszyki (miałam, i się zgadzam, ale Mim nie wie jeszcze) :)

      Usuń
    4. Izo, w sumie to ja Twoją córkę rozumiem. Nie jem jajecznicy, bo jej konsystencja mnie przerasta, a pomidora jem wyłącznie w postaci sosu lub w plasterkach. Nigdy w życiu pomidora całego nie ugryzłam, a koktajlowego w całości nie wezmę do ust. Znajomy psychiatra, gdy się o tym dowiedział, z zawodową ciekawością zapytał: "A jak myślisz, co by się stało, gdybyś ugryzła całego pomidora?" - nie wiem, ale na pewno coś strasznego.
      Tak, mama Ammara nas tu podwiozła:)))

      Usuń
    5. Izo! Ojej, u Ciebie też takie cyrki? Pomidorówka wchodzi, tak. Pomidor solo, nie. Jajko?! Łomatko! W życiu! Fuj. A mamy takie dobre bo polskie wszystko! Ale już niedługo, oto co Wieprz na fejsie zapodał. Ja się naprawdę boję!

      http://wyborcza.biz/biznes/1,101716,15985505,Sen_o_Shenzhen__najwiekszej_fabryce_swiata.html#TRrelSST

      a zaczęło się od tego, może Was też zainteresuje:
      http://wyborcza.pl/magazyn/1,138949,16110412,Swiat_po_pekinsku__Czas_sie_bac.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza

      Usuń
    6. Myszo!
      Zjazd tetryków, połamańców i rencistów na Kręgosłupie Oralnym, ale tutaj właściwie to samo doborowe towarzystwo! Symultanicznie!
      Kłaniam się i wołam przy kocykach piknikowych: prosiemy, prosiemy! Rosołku? Pomidorówki?

      Usuń
    7. Beato, to już Matrix? Wybierz czerwoną koktajlową!

      Usuń
    8. Beatko, zrozumieć można, ale spróbuj zrobić jednolite śniadanie / kolację dla rodziny w tych warunkach. :P Dwie osoby funkcjonujące na zasadzie "nie, bo fuj" (z paroma punktami rozbieżnymi), a drugie dwie ostro pouczulane na zupełnie inne rzeczy, niż te nielubiane przez pierwsze dwie... I tylko ja wszystkożerna. :( Po paru latach walki zwyczajnie się poddałam, bo punkt zbieżności występował głównie w postaci schabowego / mielonego z ziemniaczkami (przy surówce już były ostre kontrowersje). No i ruskich... ale ileż można?
      Iza

      Usuń
    9. Izo, no kwadratura koła po prostu. Po kilku latach się poddałaś? Latach? Masz świętą cierpliwość. Swoją drogą schabowy i ruskie to, oprócz herbaty, jedyne rzeczy, które jadłam z chęcią w dzieciństwie, reszta mogła nie istnieć. Tak więc rozumiem niejadki i inne takie, ale szczerze współczuję tym, którzy muszą je żywić.

      Usuń
  9. Kup Młodemu Podręcznik Robakożercy, niech wie chociaż, które najlepiej smakują :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, a jest taki? ;) Nie omieszkałabym!
      Ale on chyba wolałby empirycznie, podejrzewam. I wtedy my, pospołu popełnimy taką encyklopedię. Coś mi się wydaje, że to będzie encyklopedia jednego czytelnika. No, w porywach dwóch! ;)

      Usuń
    2. By się okazało, że główna atrakcja żywieniowa to robale egzotyczne, i linie lotnicze by Cię pokochały. :D
      Iza

      Usuń
    3. O, jak linie lotnicze, to bez wzajemności! Lot to dla mnie tortura.

      Usuń
  10. Ałaaaaa...!!!
    Takiego robala do buzi???
    Żadna mysz mnie nie jest w stanie przestraszyć, ale taki włochaty płaziniec lub obleniec !!! Aż mnie otrzącha...
    Ale w sumie na zdrowy rozum to przecież tylko białko - tak jak inne mięsko. W kulturach Wschodu takie robale należą do odwiecznego menu. Dziecko nie ma uprzedzeń, ma czysty umysł a raczej instynkt. To bardzo dobry znak. Kiedyś będzie mu łatwiej żyć w zgodzie z własną naturą, skoro z taką włochatą naturą jest za pan brat :))


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emmo! No do buzi do buzi. Dzisiaj przyniósł winniczka, że mam zrobić na obiad. Zastanawia mnie jedno. Normalnego jedzenia nie chce, to może będę go pasła egzotycznie?
      A co do czystego umysłu - rzeczywiście, gro uprzedzeń dzieci powstaje przez zachowanie dorosłych. Jeżeli mama krzyczy na widok myszy, to i dziecko się wystraszy. Jeśli starszy powie, zę coś jest obrzydliwe, wykrzywiając się, pokaże dziecku, że tak trzeba robić.
      Ale: jako, że pracowałam w zoo w dziale dydaktycznym, chciałam zgłębić temat. Okazało się, że niektóre uprzedzenia są naturalnie zasiane w człowieku i to niezależnie od kontynentu. Taką rzeczą jest np wstręt do śluzowatych, zielonych wydzielin. Choćby pachniały sernikiem, nikt nie ruszy, nawet dziecko. To obrona przed zjedzeniem czegoś, co może być skażone (ropa).
      Dosyć elaboratu! ;)
      Ściskam, przepraszam za opóźnienie w odpowiedzi!

      Usuń
    2. Racja z tymi uprzedzeniami. Myślę, że to sięga prehistorii... Przekazywany w genach wstręt do pewnych konsystencji, smaków i form chronił przed zatruciem.
      Ale winniczki są jadalne! Masz dziecko z francuskim podniebieniem :))

      Usuń
    3. Tak, dokładnie!
      Winniczki jadalne, owszem, Mim wie! Też mogę zjeść jak mi ktoś poda przyprawionego i już PO. Ale nie żebym ja sama się w tym babrała od zera! O, nie! Nie! Nie! Szlachtunek cichutki jak u ryby, ale jakoś nie mam serca mordować ich wrzątkiem...:)

      Usuń
  11. Pierworodny Bożeny, gdybyż mógł, żywiłby się powietrzem li i tylko. Jedzenie uznaje za karę, szczególnie, gdy sam je musi przygotować. Przegryza suche buły surową marchwią, zapija klarownym bulionem warzywnym i to tyle. Muszę go oświecić, że niedobory białkowe uzupełnia się w takim wypadku metodą Timona i Pumby. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sektetarko Bożeny! Jak miło, że wpadłaś!
      O, to to! Mat choruje na to, na co Twój Pierworodny - momentalnie traci apetyt, gdy ma sobie coś sam zrobić. Chciałabym swoją drogą mieć sama dla siebie taką dietę... Ale nie, nogi same ciągną do kuchni, ręce pchają się do lodówki i na siłę wpychają wiktuały. I potem dziwić się, że zadek rośnie. Ech.

      Usuń
    2. Bożenie bardzo miło, że Tobie miło :)
      I musi skrycie przyznać, że ma tą samą przypadłość. Nadrabia niedobory Pierworodnego w zakresie odżywania z takim zapałem, że wstyd przynać publicznie.

      Usuń
  12. Oj tam, oj tam, pozwolić trza było. W końcu stonoga pożywniejsza niż udko komara. ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeprowadzono na ten temat badania? Ależ jestem w tyle!

      Usuń