środa, 13 lutego 2013

(48) rybnie

   Dom od tygodnia w żałobie pogrążon. Najpierw Nurek. Przestał jeść i przemieszczać się w zbiorniku. Podsypiał tuż pod meniskiem wody. Zgon nastapił w godzinach nocnych, zupelnie niepostrzeżenie, acz spodziewanie niestetyż. Rano synaki poszły w bój szkolny, a my zostaliśmy z niebieskim problemem. Zbielałe ciało Nurka leżało na kamieniach jak na katafalku. Mój szloch zwabił Małża, który, cóż za zbieg okoliczności, właśnie urlopował się chwilowo. 

- Trzeba go jakoś pochować - łkam.

- Co Ty mówisz, spuścimy go w sraczu i szybko pojedziemy po nową rybę - wyrokuje Małż.

Drętwieję, a całe owłosienie staje mi dęba. 

- Czyś Ty oszalał? Jak można członka rodziny spuścić? Karmiłeś go niemalże własną piersią, na Twojej krwawicy wzrastał, zmieniałeś mu pieczołowicie wodę, jak pieluchę. Podpływał tak ufnie do ręki karmiącej, a Ty tą ręką... Jak możesz? Serca nie masz! Idź i kop mu grób. 

- Ziemia jest zmarznięta na kość!

- A czy ja Ci każę kopać głębinowy grobowiec dla całej familii?

Po chwili przychodzi nasz rodzinny grabarz i melduje wykonanie zadania.

- Uznałem, że pod jabłonią będzie wystarczająco godnie i zarazem romantycznie, czyli tak jak lubisz, Małżowino.

 Wspólnie z zatroskaną Maminą usiedliśmy do stypy. Między wspominkami o nieboszczyku układaliśmy plan jak przekazać hiobową wiadomość synom. 

- I jak? powiedziałaś im, Mamino? - dzwonimy z Małżem do domu jakiś czas później ze sklepu zoologicznego.

- Nie miałam serca. Nie zauważyli. Uf.

No tak, znowu cały ciężar na barach matki. 

Mim bardzo przeżył utratę ukochanej rybki. Nie wierzył. Krzyczał. Płakał. Negował.
Pytam Mata, dlaczego nie płacze, nie drze szat, łez nie roni. Mat stwierdził, że łzę utoczył w odosobnieniu, że mu przykro, owszem, ale bez przesady :O
Martwię się, że w Małża się wdał :| A był taki delikatny jak chińska porcelana i wylewny jak Jangcy...

   Dwa dni później czerwony Czabi. To samo. Prawdą jest, że zmarły ciągnie kogoś za sobą. Dewodowania Nurka dokonywaliśmy bowiem na oczach Czabiego. Pamiętam ten pełen niemych pytań i wyrzutów wzrok. Obydwóm kuchnia zaserwowała tę samą partię zdradliwych larw wodzieni. Larwy okazały się zabójcze. Toksyczne. Wodzienie to złooooo.
Nasz rasowy grabarz musiał więc dokonać ekshumacji i ponownego pochówku, już podwójnego.
I zakupu bojownika.

Chwała Panu i jego mądrości - że ryby nie wydaja głosu. Podczas nocnej agonii nie krzyczą, przed Wigilią takoż, nie łkają, nie rzężą, nie wyją. Posiadanie akwarium ze spazmatycznie wrzeszczącą rybką byłoby dla mnie nie do zniesienia. 


Nurek alias Turkusek

Czabi vel Czerwonka. Szybszy niż migawka.


2 komentarze: